Dzieci nauczycieli
W naszej grupie zawodowej popularna jest opinia, że dzieci nauczycieli są najgorsze. Najbardziej pyskate, nieposłuszne, krnąbrne, złośliwe, wredne, leniwe, zarozumiałe, wyniosłe, niewdzięczne, zajadłe, nadęte, nieprzejednane. Jak z uczniem jest poważny kłopot, to na pewno jest to dziecko nauczycielskie. Nie twierdzę, że takie są fakty, mówię o stereotypach.
Dyskutowałem dzisiaj ze studentami pedagogiki, czy potwierdzają te opinie. Trudno było nam szczerze porozmawiać, ponieważ niektórzy z nas mają rodziców nauczycieli, więc niby są tymi najgorszymi dziećmi. Dlatego zapytałem o coś innego. Czy w dzieciństwie byli świadkami, jak rodzice, nauczyciele przecież, źle mówili o nauczycielach. Okazało się, że tak było: rodzice bardzo źle wyrażali się o kolegach z pracy. Być może tu leży pies pogrzebany, dlaczego dzieci nauczycielskie nie szanują nauczycieli i w związku z tym w szkole jest z nimi największy problem.
Nauczycielom, którzy przy swoich dzieciach źle mówią o innych nauczycielach, przypomnę pięć postulatów naszej etyki zawodowej:
1. Postulat przyjaznej współpracy.
2. Postulat lojalności.
3. Postulat niepodważania autorytetu koleżanki/ kolegi.
4. Postulat nieumniejszania zasług innych pracowników.
5. Postulat nieoczerniania koleżanki/ kolegi.
Oczywiście, w czterech ścianach swojego domu każdy robi, co chce. Niestety, dzieci nie są na tyle dojrzałe, aby inaczej zachowywać się w domu, inaczej w szkole. One często wcielają w czyn słowa, które ich rodzice wypowiadają w domu.
Jak zawsze, także i w tej kwestii bywają wyjątki. Uczyłem i uczę dzieci nauczycieli, których zachowanie jest wzorowe. Jednak muszę też przyznać, że uczyłem i uczę nauczycielskie dzieci, które zachowują się okropnie. Rozmawiałem ostatnio z koleżanką, nauczycielką, która bardzo narzekała na kolegów z pracy. Przeprosiła, że tyle złego mi mówi, ale – jak stwierdziła – w domu nie może się wygadać, bo dzieci słuchają. W tej brzydkiej sprawie to było piękne.
Komentarze
Bardzo interesujący problem gospodarz poruszył.
Myślę, że jest on bardziej uniwersalny niż gospodarz go ujął.
Dotyczy podważania autorytetu w oczach dziecka przez rodziców.
Oczywiście środowisko nauczycielskie jest bardziej dotknięte tym problemem z oczywistych powodów niż rodzice nie nauczyciele.
Ale i rodzice mający kontakt z ciałem pedagogicznym tylko na wywiadówkach muszą uważać co mówią.
Postulaty Waszej etyki zawodowej nie różnią się w zasadzie od postulatów naszej etyki rodzicielskiej.
Moim zdaniem oczywistym jest że należy uważać co się mówi.
Trzeba brać pod uwagę fakt, że dziecko może nie rozumieć naszych intencji,myśli w sposób mniej zniuansowany i bardziej bezkrytycznie przyjmuje to co słyszy. Wyciaga często zbyt daleko idące wnioski.
Ale z drugiej strony wychowywanie go w poczuciu dogmatu o nieomylności nauczyciela,jego braku uprzedzeń do uczniów,bezstronności,sprawiedliwości i zawsze dobrych intencji jest fałszowaniem rzeczywistości.
To też jest szkodliwe.
Dziecko musi wiedzieć że ludzie potrafią być słabi i nauczyciele też.
PS.Posyłanie dziecka do szkoły w której się uczy świadczy o słabości właśnie.
Nie wiem, czy nadęte, ale zawsze poznam dziecko nauczyciela. 😉
Gdyby nauczyciele stosowali zasady SZACUNKU I DIALOGU to nie byłoby o czym gadać. Czy tak, czy nie ?
Gospodarzu, co robimy z tym fantem ?
A czy tak trudno jest po prostu nie mówić w domu o pracy? Moi rodzice żyli pracą – jakimiś intrygami, aspiracjami, poczuciem sprawiedliwości, docenienia. W moim domu rodzinnym właściwie o niczym innym się nie mówiło aniżeli o pracy – tak to sobie w każdym razie przypominam. Ja siedziałem a oni truli bez końca.
Pewnie dzięki temu nigdy nie przenosiłem tematów z pracy do domu i nie wciągałem nikogo w moje perypetie zawodowe. Praca to tylko nasz czas i wysiłek, który oddajemy za pieniądze. Kończę pracę, oddycham głęboko i o niej zapominam – zaczyna się moje życie. Po co to przeciągać, splatać z osobistymi sprawami – pić z ludźmi z pracy, spać z ludźmi z pracy albo zamieniać dom w pracę. Albo pracę w dom bo taką patologię też zdarzało mi się widzieć.
Pozdrawiam
Oj próbuję tak robić, tj. „brać głęboki oddech i zapominać o pracy”, ale nie jest to łatwe…
Kartka z podróży.
To nie jest takie proste. Gdyby tak było, to najszczęśliwszymi ludźmi byliby ludzi pracujący na linii produkcyjnej, a bardzo nieszczęśliwi ludzie pracujący twórczo: uczeni i artyści.
Przepraszam, ale nie lubię uproszczeń i stereotypów.
Silversun
Jasne, że gdy masz pracę koncepcyjną, która Cię pasjonuje to nad problemami z nią związanymi (projekt, tekst, obraz …) myślisz poza godzinami pracy. Ale to jest przyjemne a zarazem samotnicze zajęcie. Przecież nie będziesz dziecka czy kobiety zanudzał jakimś pasjonującym Cię problemem zawodowym.
Ale mnie chodziło o syfy z pracy, całą tę otoczkę która człowieka męczy przez kilka godzin dziennie – humorki, aspiracje, knucie itp. To można po prostu wymazać w minutę ze świadomości. O wiele to lepsze niż przenoszenie problemów do swego życia prywatnego np pod pretekstem, że „trzeba się wygadać”. Czytałem kiedyś w Wysokich Obcasach list od czytelniczki. Budzi się kobieta w nocy a tu mąż szlocha, bo ma problemy w pracy. A ona się nad nim rozczula, miłość w niej wzbiera bo on tak dla niej, dla rodziny cierpi. Jakby rano miał iść na wojnę a nie do swego działu księgowego. No, ręce opadają.
Chodzi o higienę – myjemy ręce po pracy, oddychamy głęboko i zapominamy. Popołudnie i noc jest tylko nasza.
Pozdrawiam
Kartka z podróży pisze: „Chodzi o higienę – myjemy ręce po pracy, oddychamy głęboko i zapominamy. Popołudnie i noc jest tylko nasza.”
To jest wlaśnie moje marzenie! I m.in. dlatego myślę o zmianie zawodu. A na razie zawsze późnym popoludniem lub wieczorem czytam, piszę, poprawiam, także w niedzielę, bo odkurzanie, pranie czy prasowanie raczej w sobotę. A na ferie kopczyk zeszytów, bo w powszednie dni to jednak trudniej i na bieżąco bardziej się pilnuje sprawdzianów, wypracowań, dyktand. Więc to przenoszenie pracy do domu jest w każdym sensie fatalne.
Tylko że to nie jest prawda że tak można zostawić pracę w pracy. Bo ja drugie tyle robię w domu. Mam duży problem z tym że absolutnie nie mogę rozdzielić pracy od domu. Próbowałam pracować tylko w pracy, ale nie ma warunków ani potrzebnego sprzętu. Więc siłą rzeczy zabieram to do domu i rodzina cierpi. Na razie po nocach nie szlocham.
Czy łódź też robi matrycę ryzyk dla szkoły?
Może podam przykład nieco odległy ale chyba obrazowy. Gdy moja żona była w ciąży, zaczęliśmy czytać mnóstwo książek na temat ciąży, rozwoju płodowego dziecka itd. Oprócz rzeczy pozytywnych były tam też i opisy zagrożeń, chorób genetycznych itd. W końcu moja żona stwierdziła że im więcej wie na ten temat tym bardziej jest niepewna i pełna obaw i gdyby nie czytała żadnej książki to ten okres przeszłaby spokojnie i bez większych stresów. I to jest chyba jedna z odpowiedzi, zbyt duża wiedza wychowawcza wcale nie pomaga w wychowaniu.
Chciałem napisać „nie pomaga w wychowaniu własnych dzieci”.
Ciekawe te postulaty – zwłaszcza o lojalności i niepodważaniu autorytetu. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy po ich przeczytaniu: „hmmm… lekarze i prawnicy muszą mieć podobne zasady”. Bo przecież najważniejsze jest dobro kolegów z pracy i korporacji, a nie ucznia, pacjenta czy klienta. Dlatego te grupy zawodowe są tak zwarte i silne – i dlatego tak ich nie lubię.
Jako ciekawostka cytat ze szkolenia dla młodych prawników na aplikacji adwokackiej: „Gdy nie zdążymy na spotkanie z klientem nie przepraszamy za spóźnienie lecz dziękujemy, że klient na nasz poczekał – ty my wciąż jesteśmy panem, a on wciąż jest klientem”.
Tak, temat interesujący, ale może są także inne. Kaśka Hallowa już się bierze za naszą Kartę. Pod pretekstem nowoczesności zabierze resztkę naszych praw nabytych (przez poprzednie pokolenie belfrów), a wszystko to w imię oszczędności i wygody panów i pań samorządowców. Nasze związki znów groźnie będą kiwać palcem w bucie, ba może nawet będzie strajk, podczas którego naturalnie będziemy opiekować się dziatwą (mamy misję), a później związki ogłoszą „sukces” mniej więcej taki jaki odniosły w sprawie emerytur. Nowe pensum „wywalczone będzie wygadało tak: tydzień pracy oczywiście 40 godzinny, ale 18 h to pensum dydaktyczne, 22 godziny karciane, 16 h w dyspozycji DEREKTORA, 6 – bo jesteś wychowawcą i masz 100 PLN brutto dodatku więc trzeba popylać w pocie czoła. A byłbym zapomniał, trzeba się doskonalić, monitorować, ewaluować, mierzyć jakość niemierzalnego i pomagać DEREKCJI w nadzorowaniu siebie samego. Idą święta – Alleluja … I mają nam cale 7,5% podnieść, tyle może nawet tylko trochę mniej od wskaźnika inflacji!!!
Kartka z podróży pisze:
2010-03-24 o godz. 22:33
Kurcze, a ja mam fajną pracę i lubię ludzi, z którymi pracuję. Mam świadomość, że to prawdziwe błogosławieństwo. Nie przypominam sobie, bym w domu narzekała na pracę, czy przynosiła ze sobą jakieś problemy. Owszem, zdarzają się w firmie stresujące momenty, ale nauczyliśmy się, by w przypadku kłopotów skupiać się na szukaniu rozwiązania problemu, bo wzajemne oskarżenia nie posuwają spraw do przodu. Dopiero po rozwiązaniu problemu jest czas na zastanowienie – czy i jak można go było uniknąć. Zresztą prawda jest taka, że nikt świadomie i na własną szkodę problemów nie wywołuje, więc po co się oskarżać i mówić źle o innych?
Troche na inny temat, ale nie mogę się powstrzymać.
„Niestety, dzieci nie są na tyle dojrzałe, aby inaczej zachowywać się w domu, inaczej w szkole.”
No nie wiem, nie nazwałbym tego brakiem dojrzałości. Natomiast owe „dojrzałe” zachowanie przywodzi mi na myśl wiele epitetów, niekoniecznie pozytywnych.
A może jest tak, że od dzieci nauczycielskich więcej się wymaga. Skoro rodzic pedagog, to dziecko ma być miłe, grzeczne, ułożone i dobrze się uczyć, niezależnie od charakteru, ambicji, zdolności itp. A jeśli zachowuje się inaczej, niezgodnie ze sereotypem, to zauważamy go bardziej niż innego Kowalskiego, który w zasadzie jest taki sam. I podnosi się larum, że dzieci nauczycielskie takie „be”.
Ciekawe, że od dziecka lekarza nikt nie oczekuje, że nigdy nie bedzie chorować.
Ale już w protestantyzmie oczekuje się (przynajmniej przez całe dziesięciolecia tak było) od dzieci pastora, że będą grzeczniejsze/lepiej wychowane/pilniejsze/pobozniejsze od innych. Czy nam się to podoba, czy nie, od reprezentantów pewnych profesji oraz ich rodzin wymaga się trochę więcej niż od innych. Skoro mają w pewnym sensie stanowić elitę, to społeczeństwo oczekuje, że będą się zachowywac jak elita i dawać dobry przykład. Nie jest to pozbawione logiki.
A czy mógłby ktoś się odnieść do moim zdaniem szkodliwego dla dziecka i rodzica nauczyciela pomysłu posyłania go do szkoły w której się uczy samemu.
Jestem dzieckiem nauczycielki, mama starała się nie krytykować nauczycieli i mówiła „przez podstawówkę trzeba przejść jak przez ospę”. Krytykowała nauczycieli jak robili głupoty, wtedy po prostu była rodzicem źle uczonego dziecka. Nigdy argumentem za byciem grzeczną nie było ‚twoja mama jest nauczycielką, zachowuj się”. Moją mamę by skręciło. Dlatego też jeździła uczyć w innej dzielnicy miasta – nie chciała żebym była ‚nauczycielskim dzieckiem’ z mamusią nad głową. Inna rzecz, że dzięki temu mało osób pewnie pamiętało, że jestem nauczycielskim dzieckiem co to musi być święte, mądre i bógwieco.
Moja Mama jest corka wiejskiej nauczycielki literatury, ktora byla tez wicedyrektorka calkiem sporej szkoly. I Babcia nie pozwalala jej chodzic do tej samej szkoly, w ktorej uczyla, bo uwazala, ze „nie jest to zdrowe”.
A ze dzialo sie to na Syberii, Mama musiala chodzic , czesto na nartach, przez tajge do sasiedniej wsi, polozonej 4 km dalej. Opowiada jak czesto bala sie wilkow po zapadnieciu zmroku.
Ale tak wtedy uwazano. Mysle, ze nie byla to zla zasada.
@demonka
Nauczyciele to elita?
A to jakie kryteria elitarności przyjmujemy?
600 tys członków elity mamy.
To ja w elitarnym kraju żyję bo jeszcze trochę innych profesji by do elity należało zaliczyć.
Chciałbym poruszyc inny aspekt nauczycielskich dzieci – dzieci dyrektorskich. Uczę w wiejskiej szkole i razi mnie inna sytuacja – dzieci dyrektorki są ciągle w sekretariacie, spędzają czas w gabinecie dyrektora, korzystają z dyrektorskiego komputera. Więcej mogą i wiedzą, co się w szkole dzieje, niż przeciętny nauczyciel.
@manager
Skasował mi się poprzedni komentarz, więc krótko: w pewnym sensie elita intelektualna, ci, którzy wiedzą więcej i lepiej i którzy powinni dawać dobry przykład. To może być na wpół uświadomione przekonanie, ale smiem twierdzić, że w części ludzi nadal pokutuje, mimo tego, że pozycja nauczycieli jako zawodu jest nieporównanie niższa niż -dziesiąt czy nawet -dzieści lat temu. Takie przekonanie zaszczepia w nas chociażby literatura – te wszystkie Siłaczki, przedwojenni profesorowie i tak dalej…
Najbardziej krnąbrny, leniwy i bezczelny uczeń jaki mi się przydarzył, to syn właściciela budki z kebabem. Na dodatek żywiący jawną pogardę do każdego z wyższym wykształceniem (dzieciak doznał niemiłego szoku, gdyż dowiedział się ode mnie, że chcąc zostać prawnikiem- tak, to jego marzenie życia- należy studia ukończyć…) Jakaś teoria idąca w stronę właścicieli budek?
Najbardziej terroryzujące dziecko w grupie przedszkolnej, to nie moje dziecko nauczycielskie, ale dziecko osób pracujących w biurze. Jakaś teoria w kierunku osób pracujących w biurze?
Nie, jeszcze nigdy nie miałam problemów z nauczycielskimi dziećmi. Z dziećmi pochodzącymi z nizin społecznych (zwykle nazywanych mętami) niezwykle często.
Więcej powiem- najbardziej zaradne, inteligentne, zaradne życiowo, dowcipne, koleżeńskie i ciekawe w prowadzeniu dyskusji dziecko jakie znam (lat 12), to dziecko wuefistki.
Gospodarz.
„Rozmawiałem ostatnio z koleżanką, nauczycielką, która bardzo narzekała na kolegów z pracy.”
To jest zdanie ilustrujące najistotniejszy problem polskiej szkoły, jej największy dramat.
Dlaczego koleżanka nie porozmawiała o swoim niezadowoleniu z wspomnianymi kolegami osobiście, publicznie, w obecności innych kolegów i dyrektora, najlepiej na radzie pedagogicznej. Tak jak to robi się w normalnych, nowoczesnych firmach.
Poproszę o wyczerpującą odpowiedź. Może być w formie książki Pana autorstwa. Liczę na tantiemy.
„Tu leży pies pogrzebany” – uczono mnie, że to niepoprawna kalka z języka niemieckiego, że w polskim ten frazeologizm nie ma sensu, ponieważ jego uzasadnieniem jest nieznana nam niemiecka bajka. Widząc go na Pana blogu zaczynam zastanawiać się, jaka jest prawda i racja. Pozdrawiam!
No dobrze, a co zrobić w sytuacji kiedy do mnie jako wychowawcy przychodzi rodzic i negatywnie wypowiada się o innych nauczycielach? Jak zareagować?