Wstydliwe pytania
Kiedy dziecko choruje, rodzice mogą się ubiegać o indywidualne nauczanie. Jeżdżą wtedy nauczyciele do ucznia i nauczają go w domu. W mojej szkole nieraz kilkoro uczniów korzystało z takiej formy kształcenia. Ostatnio w związku z kryzysem stosowne władze mniej chętnie wydają zgodę na tę formę pracy z dzieckiem (to zdanie poprawiłem po uwagach blogowiczów, za co dziękuję), gdyż koszty są niebagatelne. Obecnie mamy tylko jednego takiego podopiecznego.
„Gazeta Wyborcza” opisała przypadek ucznia liceum, który zachorował na raka (zob. tekst i ostre komentarze). Po chemioterapii przebywał w domu i czekał na swoich nauczycieli. Dziecko otrzymało prawo do indywidualnego nauczania, więc nie powinno być problemu. Niestety, nauczyciele podobno unikali pracy, nie przyjeżdżali (samochód się popsuł, stali w korkach itd.), dlatego uczeń stracił semestr nauki. Czyżby znieczulica?
Podobne, nawet trudniejsze przypadki mieliśmy w naszej szkole. Do liceum przychodzą dzieci nieraz z dość odległych miejscowości, przecież rejonizacji nie ma. Gdy jednak trzeba prowadzić nauczanie w domu, pojawia się problem. Trzeba dojeżdżać, np. 20-40 kilometrów. Pamiętam, jak nasi nauczyciele jeździli kawał drogi do ucznia. Nikt nie grymasił. Jednak potem pojawił się problem, kto zapłaci za dojazdy. Gmina nie dała ani grosza, mimo że był to przypadek podobny do opisanego przez „Wyborczą”. Odważniejsi nauczyciele zwrot kosztów wymusili na pracodawcy, mniej odważni siedzieli cicho. Zaprzyjaźnieni koledzy z innych szkół powiedzieli, że w podobnych przypadkach nauczanie przejmuje placówka, która znajduje się najbliżej domu ucznia. W każdym razie łódzki organ prowadzący nie daje ani grosza na dojazdy do uczniów, którzy otrzymali prawo indywidualnego nauczania. W razie problemu winę zwali się na nauczycieli, że nie mają serca i opuszczają dziecko w potrzebie.
Nie odmówiliśmy nigdy, ale docieranie do domu ucznia nie zawsze jest łatwe. Nie każdy nauczyciel posiada sprawny samochód, nie każdy może sobie pozwolić na kilkugodzinny dojazd autobusem. W mojej szkole rozwiązywaliśmy ten problem metodą łączenia godzin, np. jak jechałem uczyć polskiego (3-4 godziny), to raz w tygodniu (gdy było dalej) lub dwa razy (gdy było bliżej). Nieraz rodzice proponowali, że nas odwiozą. Jeśli chcemy pomóc, dobrą wolę muszą wykazać wszystkie strony.
Inna rzecz to przygotowanie do pracy z uczniem chorym. Niestety, nie wszyscy pedagodzy potrafią pracować z osobami, które są w fatalnym stanie fizycznym i psychicznym. Widząc, że kolega nie daje sobie rady, np. nie wie, jak się zachować, gdy uczeń jest w takim stanie, że właściwie nie można go uczyć, tłumaczymy koledze, że chodzi tylko o to, aby z dzieckiem trochę pobyć. Trzeba wykonać jedynie pracę terapeutyczną, a nie dydaktyczną. Do wykonywania tych zadań trzeba jednak nauczycieli przeszkolić. Nie wszyscy rodzą się z talentem i umiejętnościami postępowania z osobami, które umierają. Brak doświadczenia też robi swoje.
Znowu rodzi się pytanie, kto zapłaci za szkolenie dla nauczycieli. Pracodawca nie skieruje, bo nie ma pieniędzy. Pracownik musiałby we własnym zakresie. Gmina przecież nie da ani grosza. licząc, że jakoś to będzie. Łatwo zwalać winę na nauczycieli i samemu umywać ręce.
Komentarze
Dla chcącego nic trudnego. W dobie internetu i maili wystarczy, żeby codziennie jedna z osób obecnych na lekcjach skanowała zeszyty/ćwiczenia/testy dla osoby nieobecnej. Dzieciak jest na bieżąco z materiałem, a i codzienne wizyty nauczycieli nie są potrzebne. W razie potrzeby można się spotkać na kilka godzin, ale nie jest to konieczne bardzo regularnie.
Sprawdzone w przypadku unieruchomionego kolegi (połamane nogi, mieszka 30km od szkoły) jak i osób, które z różnych przyczyn musiały gdzieś wyjechać na dłużej w trakcie roku szkolnego.
Myślę, że w przypadku tego chłopca chorego na raka, zadziałałoby. Tym bardziej, że w razie czego mógł liczyć na pomoc nauczycieli pracujących w szpitalnym gimnazjum, a podczas przepustek zaliczać materiał w swojej szkole. Zaliczyłby semestr.
Podejrzewam, że co najmniej jeden z kolegów w klasie albo sama szkoła dysponuje laptopem – jesli komputer ma też chory uczeń, to co za problem połączyć się ze szkołą za pomoca kamerki i uczestniczyc w lekcji na bieżąco? Wystarczy trochę dobrej woli. A jeśli takiego sprzętu nie ma, to może znajdą się sponsorzy, dla których 1-2 tys złotych nie będą zbyt dużym wydatkiem?
Czytam Belferbloga i zastanawiam się czy Gospodarz aby nie pracuje w mojej szkole 🙂 ? Tematy pojawiające się na blogu zdumiewająco trafnie pasują do mojej sytuacji. Dzisiaj właśnie Dyrekcja wywiesiła kartkę z planem nauczania indywidualnego. Wiele osób kiedy znalazło się w gronie „szczęśliwców” po cichu przeklinało, bo trzeba dojechać, bo to kolejne nadgodziny, brakuje czasu itp. Absurd polega na tym, że przedmioty niekierunkowe są prowadzone w wymiarze np 1/2 godziny tygodniowo, czas dojazdu nauczyciela przekracza czas lekcji. Podyskutowaliśmy i zrodził się pomysł, może organ prowadzący przy udziale kuratorium znalazłby nauczycieli „awaryjnych” (emerytów, absolwentów kierunków pedagogicznych) którzy w takich sytuacjach poprowadziliby zajęcia aż do czasu powortu ucznia do szkoły? Przypuszczam że w dużych miejscowosćaich wystarczyłby jeden nauczyciel przedmiotu dla wszystkich chętnych
U nas te 1/2 i 1/4 godziny są realizowane jako godzina raz na tydzień albo raz na 4 tygodnie- tu nie widzę problemu.
Też mam takiego ucznia. Na szczęście podstawówki to szkoły rejonowe. Mam więc 2 godziny tygodniowo na niego. To jest dziecko zaburzone psychicznie i bardzo trudno do niego dotrzeć. Najtrudniejsze dla mnie są warunki pracy- w domu są papugi i chomik. Papugi krzyczą a chomik stuka w klatkę. Ja sama nie mogę się skupić na tym co do niego mówię. Jedyną motywacją do pracy jest to że jak wykona zadania to ja sobie pójdę. Ciężki kawałek chleba, szczególnie że naprawdę trudno zrobić w 2 godziny tygodniowo coś, co normalnie jest robione na 4 🙁 Ale generalnie jestem za tym żeby indywidualne było. Uważam że są takie przypadki kiedy tak trzeba i jest to po prostu najlepsze rozwiązanie.
Do tych co uważają że nalezy skanować zeszyt… po co? przeciez uczeń ma podręczniki, net, mógłby się uczyć sam. Tylko ilu jest takich którzy by się sami uczyli…
lidqa, papugi i chomik?… Biegałam na nauczanie indywidualne do domu, gdzie były dwa psy, trzy koty, rybki, szczurki, kanarki… czasem leżący goście rodziców (melina straszna była). Skończyłam nauczanie, kiedy jeden z psów pogryzł mnie bardzo porządnie (blizny są dosyć widoczne). Problemy poruszane przez Gospodarza są – w mojej szkole – starannie omijane. Pracuję w gimnazjum (rejonizacja), a zdarzało mi się jeździć do ucznia przez całe miasto – i niejednokrotnie pocałować klamkę – albo PKS-em do jakichś odległych wiosek. Koszta dojazdu – to jakiś temat tabu, straszna tajemnica czy coś…
J
Bo to jest dobry blog o życiu, szkoła jest tylko (aż) symboliczną metaforą życia.
Pozdrawiam
Przepraszam Gospodarza, ale muszę mu wytknąć pewne braki wiedzy na temat indywidulanego nauczania ucznia, który ze względu na stan zdrowia nie może uczęszczać do szkoły.
Gospodarz napisał – „Ostatnio w związku z kryzysem kuratoria mniej chętnie wydają zgodę na tę formę pracy z dzieckiem.”
Nie jest to zupełnie prawdą.
O indywidualnym nauczniu decyduje poradnia psychologioczno-pedagogiczna. Rodzice dziecka chorego składają wniosek do PPP o wydanie orzeczenia do indywidualnego nauczania. Poradnia wydaje orzeczenie, rodzic przedstawia je w szkole. Teraz obowiązkiem dyrektora jest zorganizowanie zajęć. Musi on jednak zrobić to w porozumieniu z organem prowadzącym, w przypadku szkoły Gospodarza z Prezydentem Miasta Łodzi. Zasadniczo porozumienie dotyczy tygodniowej liczby godzin. Rozporządzenie w sprawie indywidualnego nauczania określa minimalny i maksymalny wymiar godzin. Kuratoria nie mają z tym nic wspólnego, no może nie zupełnie. Skontrolują dyrektora czy prawidłowo zorganizował zajęcia, zwłaszcza jak rodzic się poskarży.
Co do przejazdów do domu dziecka. Nauczyciel ma podpisaną umowę o pracę, a w niej określone miejsce pracy. Praca poza tym miejscem, jeśli jest to inna miejscowość, jest wykonywana po wydaniu polecenia odbycia podróży służbowej. Koszty tej podrózy pokrywa pracodawca. To on określa środki komunikacji, którymi pracownik odbędzie podróż. Niewywiązywanie się pracodawcy z tego obowiązku jest poważnym narudszeniem prawa, w tym naruszeniem praw pracownika. Niestety nauczyciele sami są sobie winni.
Co się dzieje z kasą na biedną edukację i dlaczego nie zwracają za dojazdy na nauczanie indywidualne:
http://wyborcza.pl/1,76842,7642708,Matma___jakie_to_nudne__Nie_da_sie_tego_ogladac_.html
Z dojazdami wiąże się też kwestia odpowiedzialności pracodawcy za wypadek podczas nich;-)
Proponuję przy dalszych dojazdach domagać się wystawienia delegacji służbowej, a może i przy bliższych też…
S-21
Nawet, gdyby CKE sfinansowała taka akcję w 100% z własnych środków, bez wykorzystania funduszy unijnych, to i tak nie zabrała by na ten cel ani grosza z „portfela” finansującego dojazdy nauczycieli.
Równie dobrze można powiedzieć, że w jakiejś szkole zabrakło na kredę, bo kuratorium przyznało nagrody jubileuszowe.
Poza formalno-prawnymi problemami nauczania indywidualnego jest problem metodycznego i terapeutycznego przygotowania do niej nauczyciela. Z praktyki wiem, że nie każdy w tym zadaniu czuje się najlepiej.
Często jest się, przy okazji [ a czasem głównie ],terapeutą ucznia i jego najbliższych. Pomocna w nauczaniu indywidualnym jest pedagogika specjalna [ jej metodyka ] i umiejętności terapeutyczne nauczyciela. Dla wielu jest to wyższa szkoła jazdy! I w wyznaczeniu nauczyciela do NI, odpowiedniego z kompetencji metodycznych i osobowości, jest zadaniem dyrektora szkoły. Metody techniczne zastosowane w tego typu nauczaniu mają rolę drugorzędną. Uczeń nauczany indywidualnie – stale lub czasowo – jest uczniem szczególnym i wyzwaniem dla uczących.
Do vuem
Kasa na edukację jest na poziomie państwa jedna.Jak się ja trwoni w jednych miejscach to brakuje gdzie indziej. Pieniędze „unijne” są tak same nasze. i rozróżnienie jest absurdalne.Po pierwsze pochodzą częściowo z naszego budżetu, po drugie maja go wspierać.Źle wydane powodują,że na różne rzeczy brakuje.Na dodatek (choć to chyba najważniejsze!)unia źle wydane pieniądze każe na zwracać.Te były ewidentnie źle wydane!
Jersz,
bardzo dziękuję za sprostowanie i cenne wskazówki.
Pozdrawiam
DCH
Jeżeli zarzucamy komuś – ewentualnie instytucji brak zrozumienia dla potrzeb dziecka – należy przeczytać odpowiednie zapisy prawa oświatowego. Od kiedy proszę Pana Gospodarza kuratoria przyznają nauczanie indywidualne?
„Ostatnio w związku z kryzysem kuratoria mniej chętnie wydają zgodę na tę formę pracy z dzieckiem”
Od Gospodarza – już to zostało skorygowane i wyjaśnione wyżej w komentarzach. Widzę, że muszę poprawić w tekście głównym, gdyż mnie Szanowni Blogowicze zlinczują.
Jersz i sss,
myślę jeszcze o kwestii zmniejszenia liczby uczniów objętych indywidulanym nauczaniem. Oczywiście, błędnie przypisałem winę kuratorium (potraktowałem tę instytucję jak chłopca do bicia, za co przepraszam), jednak mam nieodparte wrażenie, że mniej jest takich uczniów. Może to przypadek, może objaw lepszego zdrowia młodzieży, ale tendencja jest zauważalna – mniej indywidualnego nauczania w tym roku. Obym się mylił, że to celowe działanie osób odpowiedzialnych za takie decyzje.
Pozdrawiam
DCH
uzupełnienie informacji Jersz:
Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna decyduje o indywidualnym nauczaniu na podstawie specjalnego zaświadczenia lekarskiego! Tylko wtedy uczeń otrzymuje orzeczenie o nauczaniu indywidualnym.
Kiedy ja rozpoczynałam nauczanie indywidualne (jako uczennica) w liceum, po otrzymaniu zaświadczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznej odbyłam „naradę” z dyrektorem, na których przedmiotach najbardziej mi zależy (pod kątem matury) itd. I byłam bardzo zadowolona z takiego rozwiązania – moi nauczyciele chętnie przyjeżdżali, a w miarę możliwości ja dojeżdżałam na pojedyncze lekcje do szkoły.
„Dla chcącego nic trudnego” 🙂