5 procent autorytetu
Dziesięciokrotnie większym autorytetem niż nauczyciele cieszą się rodzice. 52 procent respondentów CBOS obdarzyło w tej mierze zaufaniem rodziców, a tylko 5 procent – nauczycieli. Pedagodzy w wyścigu o serca Polaków idą nieomal łeb w łeb z dziadkami i małżonkami. Na żonę czy męża oraz dziadka lub babcię jako autorytet wskazało 6 procent (zob. info o badaniach).
A teraz kilka słów komentarza. Ostatnio w szkole dyskutowaliśmy o upadku rodziny. Mówiliśmy, że nauczyciele powinni stać się bardziej familiarni, tzn. zastępować wychowawczo niewydolną – jak się wydaje – rodzinę. Badania CBOS przeczą naszym intuicjom. Nadal rodzina jest znacznie większą wartością niż szkoła, a rodzic cieszy się większym autorytetem niż wychowawca. Rodzina może być najgorsza, rodzic fatalny, zaś szkoła najlepsza, a jednak nie ma się co łudzić: wychowawca nie zastąpi rodzica, gdyż – średnio – dziecko ufa nauczycielowi dziesięciokrotnie mniej niż mamie oraz tacie. Podobna różnica w zaufaniu występuje między Janem Pawłem II (59 procent autorytetu) i Lechem Wałęsą (5 procent). Wałęsa też nie zastąpi Papieża, choćby się bardzo starał.
Uczeni interpretują takie badania nieco inaczej. Otóż zwracają uwagę, że w sondażach ludzie odpowiadają nie tak, jak jest naprawdę, lecz tak, jak wypada. Badań CBOS dowodzą więc nie tego, kto naprawdę jest autorytetem, lecz kto powinien. A zatem zaufaniem powinna cieszyć się przede wszystkim rodzina, Jan Paweł II, potem długo nic, a następnie dziadkowie, małżonek i nauczyciele oraz Lech Wałęsa.
Nie wiem, czy wierzyć uczonym, ponieważ ich nikt nie uznał za autorytet. Jeśli więc mają rację, to według badań CBOS uczeni nie powinni być autorytetami dla Polaków. Proponuję, aby media przestały zapraszać uczonych na różne mądre debaty, bo im przecież nie powinno się ufać. Jak mama coś powie, to jest to bardziej pewne niż twierdzenia uczonego mądrali. Belwederski mądrala cytuje bowiem innych mądrali, a mama mówi z głębi serca, które nas kocha. Pamiętam, jak dyrekcja kiedyś zachęcała nas, abyśmy czasem mówili do uczniów, że ich kochamy. Wtedy nasz autorytet wzrośnie, no może do dziesięciu procent. Dalej liczy się już tylko rodzina.
Komentarze
Czyli że nauczyciele też patrzą na słupki – jak im poparcie rośnie?
Kiedy jakiś zawód staje się jednym z najliczniej wykonywanych, to przestaje być zawodem elitarnym. Nauczycieli jest 5Xwięcej od żołnierzy! Dobór negatywny od dziesięcioleci decyduje o tym jakie kadry uzupełniają szkoły. Jak się ktoś do niczego nie nadawał i z bólem „szkoły” skończył, no to zostawał n-lem. Tam spotyka różne dzieci, jak ma trochę szczęścia to okazuje się nagle , że jest w porównaniu do … nawet błyskotliwy! Żeby prawdziwiej było, to trzeba powiedzieć, że do nauczycielstwa trafiają także ludzie przyzwoici nie głupi, ale jest to niewielka liczba tych, którzy mają dobrą wolę się tak umartwiać oraz pewna liczba skazanych przez zły los, fatum fatalne?
Przyznam, że to ciekawe 🙂 Wiele z kolejnych wymogów dydaktycznych, a szczególnie wychowawczych dokładanych nauczycielom uzasadnia się „kryzysem rodziny”. Materiał do przemyślenia, zwłaszcza w kontekście pojawiających się w wymaganiach nowego nadzoru wskaźników dotyczących tzw. współpracy ze środowiskiem.
Jestem przekonany, że badania są przekłamane. Młodzież wskazuje rodziców, gdyż nie jest w stanie określić kogo innego mianem autorytetu. Siłą rzeczy wskazują ludzi sobie najbliżsżych, nie zastanawiając się nad innym wyborem. Wątpię szczerze, czy potrafią podać znaczenie słowa „autorytet”. Czy ktokolwiek zapytał młodych ludzi, dlaczego tak bardzo cenią sobie osobę JP2? Odpowiedzi będą następujące: bo był dobrym człowiekiem, bo był wielkim człowiekiem. Z uzasadnieniem takiego stanowiska, mieliby już kłopoty. Podobnie z Panem Wałęsą. Efekt cudu środków masowego przekazu:dużo, dużo powierzchownych treści na temat tych dwóch osób. Wskazuje się tych, o których propaganda trąbi. Proponuję badania wśród nauczycieli o tym, w jaki sposób przekonywać uczniów o autorytecie kogoś, kto rzeczywiście mógłby autorytetem być.
Prośba do Nauczycieli (o ile nie odpowiedzą, że żaden ignorant nie ma prawa wtrącać się w trudy ich niewątpliwie ciężkiej pracy z tą jakże piekielnie trudną, zblazowaną, olewającą wszelkie autorytety, leniwą, niewdzięczną młodzieżą szkolną): Zamiast powtarzać dzieciakom:”Kochamy was”, powtarzajcie jak mantrę:”Szanujemy Was i jesteśmy gotowi wysłuchać wszystkiego, cokolwiek macie do powiedzenia, jakimikolwiek środkami wyrazu, między innymi po to, aby poznać Was lepiej, i dać Wam jeszcze więcej”.
Być może przyniesie to jakiś efekt.
Te 5% „poparcia dla nauczycieli swiadczy o zdrowym rozsadku uczniow.
I bardzo dobrze. Rodzina jest najważniejsza. Tubaki! Nauczyciele nie muszą się wstydzić tego wyniku. Raczej niech zastanowią się ci, którzy przegrali z nami w tym badaniu.
Ależ naukowcy od dawna są w odwrocie! „Łże-wykształciuchy, „profesorki co to nic nie wiedzą” (a raczej „wiedzom”)… oto postawa społeczeństwa w stosunku do naukowców i nauki. I są tego efekty: upadek nauki polskiej, kierowanie się „chłopskim rozumem” zamiast wynikami badań naukowych przy wielu kluczowych decyzjach. Słowem: disaster. Najniższe warstwy społeczne może i są solą ziemi, ale jak to sól, w dużych dawkach jest szkodliwa. U nas ta dawka została przekroczona tysiąckrotnie.
„Nieznany jest stopień oddziaływania autorytetów na różne dziedziny życia respondentów, a więc to, jak dalece naśladują oni postawy przyjmowanych przez siebie wzorów – wskazuje CBOS.”- cytat z inf. o badaniach.
Nie jest to jedyna wada opisanego badania.
Mam wrażenie, że odpowiada ono raczej na pytanie: Które osoby są najbardziej obecne w twoim życiu (tak w kontaktach bezpośrednich jak i za pośrednictwem mediów)?
@podatnik
Nie jest to wina „społeczeństwa”, tylko „naukowców”, którzy nie dbają o komunikację ze „społeczeństwem”.
Nikt nie będzie się zachwycał naukowcami – tylko dlatego, że to naukowcy (nauk-owiec… nauk owiec – Jakich nauk? Jakich owiec? 😉 ).
Marcin, do zrozumienia tez naukowców, specjalistów (i ewentualnie akceptacji) jest wymagany odpowiedni poziom wykształcenia społeczeństwa. Miedzy innymi dlatego popieram wprowadzenie obowiązku zdawania matury z matematyki a w ogólności zgadzam się z ideą obowiązku szkolnego. Wiele tekstów nawet popularnonaukowych jest ignorowanych bo np. w kilkustonicowym opracowaniu pojawiają się 2- 3 wzory matematyczne lub nieco bardziej wyrafinowane słownictwo. Na szczęście jest lepiej jeżeli chodzi o znajomość języków (szczególnie angielskiego).
Do Adam J.
>Marcin, do zrozumienia tez naukowców, specjalistów (i ewentualnie akceptacji) jest wymagany odpowiedni poziom wykształcenia społeczeństwa. Miedzy innymi dlatego popieram wprowadzenie obowiązku zdawania matury z matematyki a w ogólności zgadzam się z ideą obowiązku szkolnego<
Z niewolnika nie ma robotnika – znasz to powiedzenie?Można zmusić nastolatków do prostego chodzenia do szkoly, ale nie do efektywnej nauki!!!
Jako „osoba młoda”, patrząc na wszystkich moich znajomych, na siebie mówię Wam – te badania wskazują właśnie na to „kto jest w moim życiu najbardziej obecny” (jak to napisał ktoś wyżej),i co wypada odpowiedzieć, a nie na to kto jest moim autorytetem. Autorytetów brak.
Dlatego dla większości znajomych autorytetami są inni znajomi.
@ AdamJ
Zgadzam się Tobą, ale… No właśnie. Z perspektywy osoby, która (powiedzmy) ociera się trochę o świat ludzi nauki, powiem tak – naukowcom nie zawsze zależy na tym aby ich działalność została zrozumiana przez społeczeństwo.
Szanowni Komentatorzy,
myślę sobie, że ci nasi rodzimi naukowcy doskonale potrafią przełożyć treści swoich badań i ustaleń na język dnia naszego powszedniego. Tylko (to mój domysł) nie robią tego, bo w kraju stoczniowców, górników, rolników, wszelkiej maści związków zawodowych, nie opłaca się im wysyłać prac do publikacji. Siedzą zatem, wcale nie tacy żli lekarze, inżynierowie, technicy z zapałem zapewne także i po przetłumaczeniu na angielski swoich prac ślą je za granicę. Tamtejsze periodyki im zapłacą, opublikują a i pomogą dobrze sprzedać technologię, metodę, myśl.
Siegam pamięcią do dawnych publikacji GW, których autorzy zadali sobie trud obserwacji stanu nauki w polskich uczelniach wyższych. Wykładowcy posiłkują się skryptami, najczęściej swojego autorstwa, sprzed nawet trzydziestu lat. Tylko tej wiedzy wymagają, no bo po co im więcej, skoro badać i tworzyć nie ma za co, nie ma gdzie, gratyfikacje nędzne jakieś takie. W takich warunkach, ambicje doktorów, docentów zarastają kurzem, giną naturalną śmiercią dobrych chęci których nikt nie docenia. Poziom wykładów drastycznie spadł. Polska edukacja wyższa spadła na pysk. No i mamy lekarzy popełniających błędy, prawników niekompetentnych, inżynierów partaczy, urzędników blednących na dżwięk słowa „ustawa”, nauczycieli nie mających pojęcia jak przekazać swoją i tak podłą wiedzę. Ludzie z ambicjami, zatem ze świadomością ogromu wiedzy jaką muszą jeszcze posiąść, są już w Anglii.
To tam, gdzieś w odległych krajach, Szanowni Komentatorzy, szukajmy autorytetów. Łatwo to zrobić. Ich nazwiska brzmią jakoś tak swojsko. W Polsce możemy odczytywać tylko nazwiska z nagrobków ludzi, którzy chyba nie pozostawili tu następców. Ryszard Kapuściński, Marek Edelmann, Jacek Kuroń, Leszek Kołakowski i inni. W tydzień po ich pogrzebach przestano o nich mówić. Szkoda, że nikt nie wspomina ile autorytetów tak nie dawno odeszło w niepamięć. Pytanie do Gospodarza: ile reportaży Kapuścińskiego omawia Pan z uczniami? Czy omawiając jakiś problem filozoficzny w literaturze, odsyła Pan dzieciaki do tak dotkliwie zrozumiałych dla zwykłych ludzi pism Kołakowskiego?
Przysłuchuję się często rozmowom moich dzieciaków, ich kolegów, młodzieży w tramwaju, studentom w knajpie. Okazy do naśladowania są im podawane na srebrnej zastawie przez media. Przykłady okazów: Hannah Montana, Witch, bohaterowie o chorobliwie wielkich oczach rodem z azjatyckich bajek, postaci z gier internetowych, Doda i jej podobne persony. Za cud uznaję rozmowę o sukcesach jakiegoś sportowca. A i to pod warunkiem, że nie chodzi o boksera. Studenci nie dyskutują o nikim! Albo mieszają z błotem wykładowcę, albo siebie samych w ohydnych plotkach, często chwalą się ilościami przyjętej gorzały i kacem mordercą. Jeśli słyszę młodzieńców dyskutujących o możliwościach nowego procesora to wiem, że tacy goście już za chwilę wylądują w Finlandii (Nokia) lub w podobnym koncernie gdzieś w innych krainach.
A Polska nadal pozostanie krajem krzyży, chleba, tarcicy i węgla…
Pozdrawiam serdecznie
@SERWUS
Ale gladzisz. Prawdziwy Polak patriota z Ciebie, co to nie zapomniał ojczystego nawyku ględzenia;)
Znam duzo Polaków, specjalistów w swoich dziedzinach, którzy pracują w Polsce, takze w państwowych przedsiebiorstwach. Wcale nie marudza, wygladaja na zadowolonych. Maja jedna wspolna ceche: sa bardzo skromni, wrecz ukrywaja swoje „talenta”. Dobrze wiedza, ze Polacy nie cierpia nadprzeczecietnosci.
Moja mama zawsze mi powtarzala: ciesz sie z sukcesow bliskich, znajomych, bo przy nich nawet jako doczepka mozesz tylko skorzystac. Do dzisiaj wyznaje podobna strategie, ale nie jest ona znana szerszemu ogolowi Polakow.
Media oskarzyla bym o brak autorytetu wsrod mlodziezy. Ciagle bija sie o ustawy, a trudno skrecic jakis program, a chociazby i rozrywkowy, a chociazby i z Doda w roli glownej. Ale Doda obserwujaca jeden dzien z zycia wybitnego kardiochirurga, Dode zadziwiająca moc wiedzy doktora, wzruszana powrotem do zycia malego pacjenta. Albo Dode obserwujaca dzien z zycia kafelkarza, podziwiajaca precyzje, wprawe rak, piekno wykonczonego pomieszczenia.
Skad mlodzi ludzie w pipidowka maja wiedziec, ze sa jakies autorytety? Jedyna droga do pokazania im autorytetow to media. Ale te nie maja wyobrazni, albo jakis bardzo jalowy jej rodzaj.
Zaufanie można mieć do konkretnych osób a nie do grup zawodowych. Ot, w swojej szkole średniej (to już trochę dawno było) miałem parunastu nauczycieli. Troje miało u mnie bardzo duży autorytet, sporą grupę traktowałem dość obojętnie, kilkoro uważałem za zdecydowanie niewartych szacunku. Jak odpowiedziałbym na pytanie, czy ufam nauczycielom? Że raczej nie. Jak odpowiedziałbym na pytanie, czy ufam Annie G, polonistce? Że tak.
Rodzice są konkretni z natury rzeczy, każdy zna tylko dwoje.
Co do autorytetu naukowców – jest doszczętnie zniszczony przez niewielką grupę pojawiających się w mediach „autorytetów”. Mój ulubiony tytuł to historyk idei – to chyba taki ktoś, kto powie wszystko, co trzeba, byle się w okienku zmieścić.
tsubaki,
Dobrzy naukowcy, specjaliści są – jak twierdzisz- skromni w tym naszym skromnym kraju, gdyż tak nakazuje im reszta skromnych obywateli, żle patrzących na kogoś, kto ma do powiedzenia choć jedno zdanie więcej od nich samych. Zarzucasz zatem skromnym postaciom KONFORMIZM absurdalny wręcz, bo zagrażający ich rozwojowi zawodowemu i osobistemu pewnie także.
Młodzi ludzie z głębokiej prowincji gówno widzą – prócz, rzecz jasna, tyłka Dody – bo krótkowzroczności nauczyli ich rodzice. Zainteresowania czymkolwiek poza własną miedzą wynosi się już od najmłodszych lat z domu. Dobrze mówisz, media także są winne, lecz pipidówka nikt nie nauczył postaw krytycznych wobec odbieranych informacji. Słuchaj Mamy tsubaki i pamiętaj, co mówi. Sens zrozumiesz za wiele lat…
Mekk, masz rację. Autorytetem może być osoba z krwi i kości. Nawet jeśli należy do grupy zawodowej, społecznej, do której zaufanie błądzi w granicach błędu statystycznego. Jak w przypadku nauczycieli wg.CBOS.
„Historycy idei” są natomiast rozmówcami dla mediów idealnymi. Wypełnią czas antenowy z naddatkiem i powiedzą coś, co niesie wiele możliwości interpretacji i wnioskowania.
W tym sondażu znamienne jest to że blisko 60% badanych nie potrafi w ogóle wskazać, kto jest dla niego autorytetem. Jeśli więc dla ok. 60% badanych autorytetem nie są ani rodzice, ani nauczyciele ani nikt szczególny, to może nad tym bardziej należy się zastanowić niż przerzucać się tym że dla pozostałej mniejszości rodzice są większym autorytetem niż nauczyciele, czy naukowcy.
Trzeba rozdzielić sondaże od rzeczywistości. Przecież uczniowie a zwłaszcza najmłodsi nie kierują się sondażami i nic nie stoi na przeszkodzie aby każdy nauczyciel pracował nad swoim autorytetem. Oczywiście na scenie medialno politycznej mamy do czynienia z populizmem, wręcz graniczącym chwilami z bolszewizmem, z niedoinwestowaniem szkół i uczelni ale z drugiej strony z dekownictwem nauczycieli i uczonych, z biernością i pozorowanym działaniem. Powstaje pytanie kto pierwszy powinien to zmieniać? Czy władza ładując w to wszystko pieniądze jak w wór bez dna? Czy oddolne inicjatywy na zasadzie: Mimo, że oni mi nie płacą, ja i tak będę w porządku. Niech nikt nie próbuje twierdzić, że wina leży po jednej ze stron i można lub należy czekać na czyny drugiej strony. Każdy z nas ma do odrobienia zaległości wlekące się wciąż za nami od PRL`u.