Badania na uczniach
Kto by się spodziewał, że na uczniach prowadzone są tak liczne badania. Psycholog, pedagog, socjolog, filozof, a nawet teolog, wróżbita, chiromanta, terapeuta i kabalarz uwielbiają badać młodzież. Nauczyciel nie może przechodzić obojętnie wobec tych badań. Raczej powinien swoją pracę dostosować do osiągnięć współczesnej nauki, paranauki i pseudowiedzy, gdyż wszystko w pracy edukacyjnej może być niezwykle ważne. Niestety, uczeni i pseudouczeni bardzo rzadko przekazują wyniki swych badań do szkół. Wydaje się, że pracują sami dla siebie.
Właściwie dopiero w ostatniej chwili nauczyciel ma szansę poznać wyniki owych badań. Zwykle przynoszą je uczniowie tuż przed wystawianiem ocen. Gdy zatem pochylam się nad dziennikiem i proponuję jakąś ocenę, nagle dowiaduję się, że powinienem uwzględnić takie a takie zaświadczenie. Ponieważ nie mam uprawnień do kwestionowania tych czy innych badań (w końcu nie jestem psychologiem, wróżbitą czy terapeutą), biorę je pod uwagę. Czyż mógłbym pogrążyć złą oceną osobę, która ma zaświadczenie, iż jest urodzonym pechowcem i ma dwie lewe ręce?
Oczywiście sprawa byłaby o wiele prostsza, gdybym te zaświadczenia otrzymywał na wejściu ucznia do szkoły, a nie na wyjściu. Zastanawiam się, czy uczeń nie powinien mieć obowiązku przychodzić do szkoły z plikiem wykonanych na sobie badań. Lista obowiązkowych badań powinna być ustalona w MEN i obowiązywać wszystkie szkoły bez wyjątku. Według mnie uczeń powinien mieć świadectwo na dysleksję (poświadczenie, że ją ma bądź nie ma), dysgrafię, dyskalkulię, badanie wzroku i słuchu, badanie na inteligencję, aktualny horoskop, poziom życiowego pecha, wytrzymałość na oceny niedostateczne, badanie poziomu agresji, określenie stopnia asertywności, skłonności do nałogów, komunikatywność, umiejętność siedzenia na pupie przez 45 minut, odchylenie od dopuszczalnej normy wiercenia się na krześle, zdolność do trzymania buzi na kłódkę itp. Nie jestem specjalistą od badań, więc proszę mojej listy nie traktować jako ostatecznej. To tylko sugestia.
Po latach, gdy jakieś badania są już popularyzowane, człowiek dowiaduje się, że z lepszym bądź gorszym skutkiem wychowywał i szkolił całe pokolenia, lekceważąc zaświadczenia, które powinien koniecznie brać pod uwagę. Ilu to uczniów skrzywdzono przed laty, wyśmiewając ich z powodu zachowań, które dziś nazywamy ADHD? Może byłoby mniej problemów, gdybym zamówił dla tej lub innej klasy horoskop bądź też najprostsze badanie wytrzymałości na stres. A tak uczę bez badań i pseudobadań, czyli w sposób daleki od doskonałości. Dopiero tuż przed wystawianiem ocen uświadamiam sobie, że powinienem uwzględnić to i owo. Niedługo zacznie się wystawianie ocen w klasach maturalnych. Jak zwykle czekam na zaświadczenia, które skłonią mnie do podwyższenia oceny. Oświadczam, że uwzględniam horoskopy. Nie z powodu osobistych zainteresowań. To podobno najnowszy trend edukacyjny. Dostosowywanie wymagań do aktualnego horoskopu ucznia i klasy.
Komentarze
Najlepsze jest to, że badania zalecają uczenie kilku uczniów w trybie indywidualnym w czasie tej samej lekcji jaka się odbywa z pozostałymi 25 uczniami tej klasy, do której przebadani uczniowie aktualnie chodzą. Nauczyciel ma jednocześnie występować w dwóch, albo trzech osobach, aby w tym samym czasie się do kilku opinii dostosowywać. Oprócz tego, ma , znowu w tym samym czasie, nie zaniedbywać uczniów zdolnych. Reasumując, w ciągu tej samej lekcji ma prowadzić kilka lekcji : dla tych z opiniami, dla zdolnych i dla pozostałych, którzy żadne „łatki” przypiętej nie mają. Wymaga to niesamowitej podzielności uwagi, kilku osobnych tłumaczeń na róznych poziomach tego samego materiału oraz stosowania osobnych ćwiczeń dla kilku kategorii poziomów w tym samym czasie. Po jednej takiej lekcji lepiej zapomnieć o tym, że uczniowie byli badani i wszystkich traktować jednakowo. W przeciwnym razie, można bardzo szybko samemu trafić na badania.
A co z horoskopami dla nauczycieli? 😉
A propos liczebności klas, o której m.in. pisze kwant, to w mojej szkole (ponadgimnazjalnej) mamy po 35 uczniów. Pewnie to jakiś niechlubny rekord.
Emilia, ja miałam w liceum (bardzo dobrym) 36 osób. Standard w szkole. Żadna klasa chyba nie schodziła poniżej 30 osób.
Nie wiedziałam, że poza tymi zmyślonymi dys… jeszcze jakiekolwiek inne zaświadczenia są brane pod uwagę. W takim razie, gdybym się wybrała do psychiatry, też bym pewnie została objęta nauczaniem indywidualnym 🙂
Sama posiadam orzeczenie z poradni pedagogicznej. Robię błędy ortograficzne. Wiele osób powiedziało mi, że pewnie dlatego, że nie czytam, ale czytam dużo, piszę opowiadania i nie mogę się wyzbyć tego dyscośtam. Mam jednak zamiar wybrać się do poradni na kolejne badania i chciałabym, żeby napisano mi, że już tego nie potrzebuję. Ale faktycznie da się zauważyć, że w ostatnim czasie za dużo tych dysfunkcji wśród uczniów. Wygodnie jest dostać takie zaświadczenie, ale wiele osób nie myśli o przyszłości. Trzeba pamiętać, że z dysfunkcją ciężej znaleźć pracę.
U mnie w klasie przez dwa lata było 39 uczniów. A słyszałem, że jednego roku w innej klasie nawet 42 osoby, a to z tego względu, że nie było więcej rubryk w dzienniku, bo znalazłoby się jeszcze kilku chętnych:) Jeżeli chodzi o liczebność klas, to naprawdę są duże problemy, szczególnie finansowe. Jeżeli mówić o pieniądzach przyznawanych po 3645 zł (1 standardowy przeliczeniowy uczeń, nie wspomną już o innych przelicznikach, bo wtedy jest więcej) z subwencji na jednego ucznia, to często okazuje się, że samorząd dokłada do interesu. Można oczywiście stworzyć więcej zespołów klasowych (liczba uczniów niekoniecznie się zmienia), ale z tym wiąże się zatrudnienie dodatkowych nauczycieli i koło się zamyka.
Odbiegłem trochę od tematu wpisu Gospodarza. Bardzo wiele badań jest przeprowadzanych na zlecenie rodziców dbających „o dobro” swoich dzieci. Chcą im zapewnić łatwiejszy strat życiowy, a często jest na odwrót. Jeszcze dobrych kilkanaście lat temu zjawisko wszystkich „dys-” dotyczyło niewielkiej liczby uczniów, ale przecież Ci uczniowie radzili sobie nie gorzej od pozostałych, więc uważam, że badania są źle przeprowadzane, a ich wyniki nie obrazują rzeczywistości. Dla mnie badania przeprowadzane wśród uczniów są dobre o tyle, o ile rzeczywiście pomagają w edukacji, a nie hamują jej. Mam tu na myśli badania dotyczące np. odbioru literatury czy metod (niekoniecznie aktywizujących) i form nauczania.
Tak, a do tego koniecznie należy te wszystkie zaświadczenia o nieprzydatności ucznia do uczenia się trzymać w teczce wychowawcy i zalecenia do obchodzenia się z odmieńcami kolejnym skołowanym kolegom po fachu pod nos podsuwać. Żeby, Boże broń, nie zapominali o swej misji zbawiania wyobcowanych! Zbawiania od niefortunnej oceny! To wszystko kończy się egzaminem wielokrotnym (nazwa mego autorstwa, ale zdaje się trafna). Każdy taki zdiagnozowany uczeń ma prawo do pisania w specjalnych warunkach! I siedzi sobie trzyosobowa komisja z jednym takim dziwakiem, albo dwoma. A są i tacy, którym czytać trzeba. Tych sadzamy bezwzględnie sami. Efekt prosty do przewidzenia: pożyczamy sobie nauczycieli z innych szkół na czas egzaminu. A reszta uczniów nie odwiedzi w tym czasie żadnego muzeum, ani kina, bo nie ma kto ich tam zabrać. No i siedzą bez opieki w domu rodzinnym:) Dwa dni!
Kto by się spodziewał, że na uczniach prowadzone są tak liczne badania.
***********************************
Wobec tego MEN nie powinno mieć żadnych kłopotów z analizą i podejmowaniem trafnych decyzji. To musi być jakaś klątwa, że żadnej trafnej do tej pory nie podjęło. Jedynym sposobem, by zdjąć zły urok, jest zbadanie ministerstwa.
Homo Viator widzi sens badań wśród uczniów o ile prowadzą one do…
Tu się zgadzam. Zrobiłem kiedyś, dawno, u początków mojej pracy, ankietę wśród uczniów klas pierwszych ekonomika zadając pytanie o cechy idealnego nauczyciela. Podliczyłem cechy. pokazałem strukturę cech pożądanych i pokazywałem wielu osobom. Potraktowali jako ciekawostkę, może dziwactwo pewnego rodzaju. Ja sam jednak starałem się w swojej pracy uwzględniać wyniki badania. Kompletując „teczkę” awansu zawodowego, postanowiłem powtórzyć to samo badanie w porównywalnych
warunkach i porównać te wyniki, po kilkunastu latach. Teraz miałem już absolwentów gimnazjow , a więc znawcow większej liczby nauczycieli niż ich rówieśnicy sprzed lat.Wyniki – ciekawe, wykorzystalem w opracowaniach zamieszczonych w „teczce”. Teczka, już po awansie leży sobie spokojnie.
Badam ponadto co roku , we wszystkich klasach, w których uczę, stopień akceptacji dla mojego rzemiosła. Posługuję się głównie czterema pytaniami: Czy nauczyciel potrafi:
-zaciekawiać lekcją ?
– wyzwolić moją aktywność?
-okazywać życzliwość i sympatię uczniom ?
– sprawiedliwie oceniać?
W badaniu posługuję się tarczą strzelecką, podzieloną na 4 ćwiartki, do których uczniowie strzelają. Skala 1:10
Forma bardzo wygodna aby nanosić wyniki np.klasami na jedną , wspolną tarcze. Do tego w miarę potrzeb stosuję pomocnicze ankiety.
Wiem na bieżąco „na czym stoję”.
Wyniki tych badań również wykorzystywałem w „teczce”.
Nie udało mi się nikogo z współpracowników „zarazić ” pomysłem. I tak już pozostanie. Młodzież ma frajdę. Zapowiadam na początku roku twarde warunki kontroli wyników nauczania deklarując poddanie się ich ocenie pod koniec roku. To działa.
Panie Czesławie, być może nieświadomie, ale poruszył Pan bardzo ważny, wg mnie, aspekt pracy nauczyciela. Pisze Pan: „Nie udało mi się nikogo z współpracowników ?zarazić ? pomysłem.” Hmm, czy każdy nauczyciel powinien przeprowadzać wśród swoich uczniów takie ankiety? Czy nie ma podstaw do twierdzenia, że ankieta będzie nierzetelna? Czy w końcu uczniowie nie wykorzystają jej do „odegrania się” na swoim belfrze za np. jaką nieodpowiadającą ocenę?
Myślę, że takie ankiety są bardzo potrzebne i każdy nauczyciel powinien dla samego siebie je przeprowadzać. Po prostu dają obraz pracy, a wnioski mogą posłużyć do refleksji nad obraniem innego kierunku nauczania lub pozostaniu przy takim samym, jeżeli wynik ankiety będzie zadowalający.
Dlaczego Pańscy współpracownicy nie chcą dowiedzieć się jak są postrzegani wśród uczniów albo raczej na jakim poziomie zajęcia są prowadzone? Z lenistwa, z braku chęci poznania swojej wartości jako nauczyciela, a może boją się wyników, które wskazywałby jednak na kiepskość i tym samym podważałby autorytet nauczyciela? Tu tkwi najważniejszy problem, z którym nauczyciele nie mogą sobie poradzić. Chodzi mi właśnie o wspomniany już autorytet. Jakże ja – mówi nauczyciel – skończywszy studia, kilka kursów, zaliczywszy szereg szkoleń mogę być złym nauczycielem. Przecież już jestem nawet mianowanym czy dyplomowanym, więc osiągnąłem szczyt (z którego, o czym niedawno pisałem, ciężko zrzucić, bo niby karta nie pozwala, bo dyrektor nie ma takiej władzy, samorząd bez opinii dyrektora też nic nie zdziała), po co mi ankiety? A właśnie tacy nauczyciele nie dostrzegają potrzeby ustawicznego kształcenia się, zmian czy to metod, form czy programów czy tym podobnych. W mentalności nauczyciela tkwi problem. Jeżeli nie zmieni się podejścia do własnego obrazu, którym jest boskość i wszechwiedza, nie wskóra się za wiele. Dlatego cały czas walczę o tę zmianę mentalności wśród niektórych nauczycieli i chwała Panu, Panie Czesławie za krytyczne podejście do własnej osoby. Pozdrawiam.
Czy nie zachęca pan uczniów panie Dariuszu do kombinowania z orzeczeniami skoro poddaje się presji orzeczenia okazanego „za pięć dwunasta” Nie ma takiego obowiązku. To co najmniej o rok za późno.
Gdyby to były orzeczenia w sensie językoznawczym to na pewno watro byłoby, aby uczniowie z nimi kombinowali. Bogacenie słownictwa, konstrukcji wypowiedzeń itd:)
heheheh świtne Panie Dariuszu!
Postrzegam całą tę zabawę z zaświadczeniami z trochę innego punktu widzenia (zajmuję się strategiami efektywnej nauki), ale identyfikuję się bardzo z Pana dystansującym podejściem.
Pozdrawiam serdecznie
A ja jestem mamą takiego dys. I nauczzycielką zarazem, co w takie „dys- ‚
nie wierzyła, dopóki własnemu dziecku nie zdiagnozowano tej przypadłości po paru latach edukacji i siedzenia dzień w dzień aby wspólnie odrabiać lekcje,.
Jesli dziecko dużo choć po wielu trudach czyta, a w słowie „podobny” robi trzy orty, to naprawdę jest to nie do przeskoczenia, niestety, a nauczyciele łatwo etykietują i uważają takie dziecko za głupka .