Pożegnanie z prawnikami
Żegnam się dzisiaj nie tylko z klasą prawniczą, która kończy naukę w liceum, ale także z oddziałami prawniczymi w ogóle. Przestałem bowiem uczyć klasy o tym profilu.
Od zawsze tylko ja uczyłem przyszłych prawników języka polskiego. W szkole obowiązywała bowiem zasada, że profile są przypisane do danego nauczyciela. Jedna polonistka miała klasy dziennikarskie, inna matematyczno-fizyczne. Mnie przypadały zawsze klasy prawnicze.
Zajmowanie się wciąż tym samym profilem ma swoje dobre, jak i złe strony. Dobre, ponieważ człowiek się wyrabia. Program mogłem realizować z palcem w nosie. Były jednak i złe strony medalu. Otóż inny jest ciężar nauki w klasie prawniczej, w której wszyscy zdają maturę z polskiego na poziomie rozszerzonym, a inny w matematyczno-fizycznej, gdzie ludzi interesuje tylko podstawa. Inna jest też odpowiedzialność. Prawnicy chcą mieć na maturze z mojego przedmiotu wynik 100 procent lub niewiele mniej, a umysły ścisłe biorą, co Bóg da.
Po wielu latach prowadzenia wyścigu szczurów miałem dość. Poprosiłem więc poprzedniego dyrektora, aby dał mi klasy o profilu matematyczno-fizycznym. Niech inni też poczują, jak się pracuje z prawnikami. I tak się stało. Od dwóch lat klasy prawnicze nie trafiają do mnie. Dzisiaj żegnam maturzystów i zostaję tylko z umysłami ścisłymi. Przede mną ostatni stres w maju, a potem mogę oddychać pełną piersią. Za rok inni będą gryźć palce do kości.
W klasach ścisłych uczniowie są tak samo mądrzy, jak w klasach humanistycznych, chodzi jednak o coś innego. Chodzi o luz, którego brakuje tam, gdzie ludziom zależy na wynikach. Jeden punkt w tę czy we w tę może robić wielką różnicę, dlatego nauka w klasach prawniczych to mozolne wspinanie się pod górkę i ciągłe przekonywanie, że to mało. To wielki przywilej uczyć tak ambitnych ludzi, ale też wielki ciężar. Nieraz za duży. A przecież praca powinna być dzielona sprawiedliwie, czyli po równo na wszystkich nauczycieli. W przeciwnym wypadku jeden się wykończy i wyzionie ducha, a drugi ma po prostu lżej.
PS: Ten wpis nie jest krytyką kogokolwiek, lecz tylko i wyłącznie refleksją na temat równego podziału obowiązków.
Komentarze
Śmiech mnie ogaarnia,gdy słyszę wypowiedzi belfrów z renomowanych liceów w tonacji wpisu Gospodarza. Powiem wprost: aby być bardziej wszechstronnym i poznać różne oblicza młodzieży i sposoby krzewienia wśród nich oświaty, należałoby wprowadzić rotację miejsc pracy. Uczyłeś dobrą, wyselekcjonowaną młodzież, zdającą maturę z polaka na poziomie rozszerzonym, masz teraz uczyć w szkole dla dorosłych, zawodówce, w klasach przysposabiających do zawodu. A potem, z bagażem nowych doswiadczeń wracaju do swojej, macierzystej szkoły.
Naprawdę, rozbawił mnie Pan swoim wpisem. Piszę to życzliwie, bez ironii. Panie Gospodarzu, trzeba docenić to, co się ma.
@Ino
Rozumiem frustrację miejscem pracy, ale czy ten belfer uczący „mało wymagającą intelektualnie” młodzież poradzi sobie z tą bardziej wymagającą i vice versa???
Opiekun ekipy na Konkurs Chopinowski niekoniecznie będzie dobrym instruktorem gry na pianinie w domu kultury, ale i instruktorowi z domu kultury baaaaaardzo wiele do Konkursu Chopinowskiego brakuje … 😉
Trener C-klasowej drużyny nie nadaje się do drużyny narodowej w czymkolwiek, ale i w drugą stronę … 😉
Ino,
wiem, o czym Pan mówi. Pracowałem w kilku łodzkich szkołach, także w zespołach zawodowych, dla dorosłych, w gimnazjum i podstawówce. Było ciężko. Przez ok. 10 lat łączyłem też pracę w dwóch szkołach – z wyselekcjonowaną młodzieżą i z trudną. Robiło sie nieraz od 7.30 do 21.00. Ja nie narzekam, więc niech pusty śmiech Pana nie bierze, bo znaczyłoby to, że przypisuje mi Pan cechy, które Pan sam posiada. Tu nie chodzi o ustalenie, czyja praca jest trudniejsza. Na pewno Pańska. Chodzi o to, jak się tę robotę dzieli. Czy jeśli ktoś pracuje na Harvardzie, to znaczy, że można obciążać go ponad miarę, bo przecież ma lekko?
Pozdrawiam
Gospodarz
Jak zmieniają się czasy!
Miałam to szczęście, że doswiadczyłam liceum przed reformami, przed punktowanymi maturami.
Byłam jedną z 10 dziewczyn w klasie Mat-Fiz o ambicjach uniwersyteckich. Wtedy to była nie tylko klasa z największą proporcją chłopakow ale też najbardziej prestiżowa klasa w roczniku. Do polonistów ne mieliśmy wielkiego szczęścia, ale nauczyciel historii zawsze nam powtarzal, że ściślakom nie odpuszcza ani w zakresie historii, ani poprawnej polszczyzny. Bo „skoro jesteście tacy inteligentni, że jesteście w mat-fizie, to mniejsze wymagania z przedmiotów humanistycznych byłyby dla Was obelgą”.
Powodzenia
Anita
@Anita
Nie sądzę żeby Wasz historyk miał rację jeśli chodzi o jego przedmiot(co do poprawnej polszczyzny – zgoda!). Nauczenie się, szczególnie w polskiej wersji eduakcji historycznej setek dat i nazwisk naprawdę nikomu do niczego nie jest potrzebne, a dla myślącego (!!!) człowieka nieprzyjemne i obraźliwe właśnie … 😉
belferxxx 26 kwietnia o godz. 16:56
Nieśmiało zwracam uwagę, że „Nauczenie się” jest opisem sytuacji od strony uczącej się młodzieży. W przeciwieństwie do „nauczenia ich”, czyli opisu od strony nauczyciela.
Wydaje mi się, że łatwość i przyjemność uczenia zdolnych dzieciaków i młodzieży polega na tym, że im „setki dat i nazwisk” wchodzą do głowy „same”, jakby bez „nauczania się” i nawet wtedy, gdy „naprawdę nikomu do niczego nie są potrzebne”. A może właśnie dlatego? 😉
@w czym problem
W Polsce nauczanie historii polega przede wszystkim na wymuszeniu(!) przez nauczyciela nauczenia się(!) tych setek dat i nazwisk. Natomiast oczywiście zdolny nastolatek jak sobie, dla przyjemności(!) co dość powszechne, czyta o tej historii to mu te daty i nazwiska same „wchodzą do głowy” … 😉
Autor bloga chyba nigdy nie miał do czynienia z naprawdę ciężką i wymagającą pracą. Zapraszam na przykład do audytu, najlepiej do big4. Tam Pan pozna prawdziwe znaczenie słowa stres:)