Jak się robi najlepszą szkołę?
W najnowszym rankingu „Perspektyw” moje liceum zajęło 53. miejsce w Polsce i trzecie w Łodzi (zob. info). Taki wynik na pewno nie zadowoli dyrekcji, dlatego będziemy wdrażać program naprawczy. Chociaż co roku jest lepiej (pamiętam czasy, gdy byliśmy w drugiej i trzeciej setce), szampana chyba nie będzie. A wszystko przez to, że ambicje w szkole szaleją, szaleją…
Słuchałem dzisiaj z przejęciem wypowiedzi uczniów z najlepszych liceów. Jak oni to robią, że są tak świetni. Usłyszałem między innymi, jak licealiści zachwycali się lekcjami w formie wykładów. Szkoła jest tak dobra, ponieważ nauczyciele prowadzą wyłącznie wykłady. Nie to co w gimnazjum, gdzie były prace w grupach, projekty itd. Najwięcej można się nauczyć, gdy lekcja ma formę wykładu. Tak mówili sami uczniowie i słychać było w ich głosach dumę i podziw.
To prawda, że w gimnazjum preferuje się metody aktywizujące. Nauczyciele z tych szkół prowadzą bardzo nowoczesne lekcje, ale chyba zbyt nowoczesne jak na potrzeby i możliwości młodzieży. Uczniowie tęsknią do formy bardziej pojemnej – do dyktowania. I w liceach na potęgę się dyktuje, szczególnie w dobrych liceach.
Zauważyłem, że koledzy z mojego podwórka, ci, którzy przed laty wspinali się na szczyty nowoczesnego belferstwa, wrócili do wykładania i dyktowania. Widocznie tak się dzisiaj robi dobrą szkołę. Jeśli chodzi o mnie, to bronię się rękami i nogami przed tym stylem pracy, ale co mam robić. Dyrekcja pragnie sukcesu, a sukces bez wbijania uczniom do głów, kto jest wielkim poetą i dlaczego go kochamy, nie jest możliwy.
Komentarze
Jak się robi najlepszą szkołę?
1. Tworzy się wysoki próg punktowy dla absolwentów mgimnazjum.
2. Na dzień dobry mówi się wyselekcjonowanym szczęśliwcom,gdzie trafili.
3. I tak jak pisze Gospodarz, dominuje wykład, a póżniej sprawdzanie wiedzy, na potęgę
4. Uczniowie łamią dyscyplinę, ale sankcje są drastyczne, przeciwieństwie do przewin młodych ludzi’
5. Mniej lub bardziej walczy się ze zjawiskiem kozła ofiarnego.
6.Podczas wywiadówek jest komplet rodziców, którzy również systematycznie korzystają z dziennika elektronicznego.
7. Uczniowie z domów wynoszą nie smak biedy lecz kult wiedzy.
8. Ważna jest rola dyrektora, z nim liczą się we wydziale oświaty, on ma wizjęnajlepszej szkoły i pod tymkątem weryfikuje polecanych jemu kandydatów na belfów.
Uczyłem dodatkowo w takiej szkole, wolę swoją budę, gdzie wszystko jest odwrotnie. Jest jednakże jeden plus: takie szkoły nie mają problemów z naborem.
Ciekawe, do jakich liceów (z dyktowaniem, czy z metodami aktywizującymi) chodzili dobrzy i szanowani nauczyciele…
A Pan, Gospodarzu?
Sama uczęszczam do jednego z liceów ze szczytu rankingu (III LO w Gdyni), więc spróbuję odpowiedzieć na Pańskie zarzuty, co do tych szkół. Tak, niektóre lekcje są prowadzone w formie wykładów, ale nie tylko. Sami przygotowujemy materiał i go potem prezentujemy, często robimy to w grupach. Na zajęciach z fizyki mamy doświadczenia, a na chemii dobrze wyposażone laboratorium, z którego często korzystamy. Uczy mnie wielu nauczycieli, którzy naprawdę pasjonują się swoją dziedziną. Na lekcjach często wywiązują się dyskusje, szczególnie na WOS-ie.
Nie będę ukrywać, że dużo zależy od uczniów, przyszliśmy do tej szkoły już zazwyczaj z jakimś pomysłem na siebie, ale wreszcie tutaj możemy realizować swoje zainteresowania. Jestem na profilu biologiczno-chemicznym, a właściwie od zawsze uwielbiam kino. W tym liceum mogę realizować własny film przy pomocy profesjonalnego sprzętu, co właśnie robię. Mogłabym długo wymieniać inne możliwości, które mamy w moim liceum.
Wrócę jeszcze do dyktowania. Gdy raz na zastępstwo przyszła do nas nauczycielka, która głównie uczy w gimnazjum i zaczęła dyktować, cała klasa zdziwiła się, bo od gimnazjum nikt tego nie robił. Robimy notatki dla siebie i sami decydujemy, co powinniśmy zapisać.
Mógłby Pan zarzucić, że moja szkoła jest wyjątkiem, ale nie jest. Znam wielu uczniów ze szkół ze szczytu rankingu. Większość jest podobnego zdania jak ja.
Proszę także nie oceniać pochopnie.
Wykład wykładowi nie równy, a metody aktywizujące mogą łatwo zamienić się w cyrk. I jedno i drugie trzeba robić umiejętnie. Zastanawiać się, które lepsze, to trochę jak dyskusja o wyższości Bożego Narodzenia nad Wielkanocą. Na nudnym wykładzie wszyscy drzemią, podczas chaotycznej pracy w grupach niczego się nie da nauczyć. Dobry wykład inspiruje, dobra praca w grupach uczy działania. Ważna jest równowaga między tymi technikami i umiejętności nauczyciela.
Panie Władku,
chodziłem do liceum ekonomicznego. Dyktowano rzadko, niezmiernie rzadko. Trochę na statystyce i na przedmiotach związanych z produkcją. Poza tym raczej nie. Często pytano. Tak to przynajmniej po latach pamiętam.
Pozdrawiam
Gospodarz
Niestety, dobra szkoła nigdy nie jest lepsza niż horyzonty jej belfrów.
Ich frustracje, kompleksy czy niekompetencje, łatwo zamieniają się w gorycz i wyobcowanie, a na dłuższą metę – w starannie ukrywaną pod maską ‚humanizmu’ niechęcią i zazdrosną agresją wobec otaczającego świata.
Ja chodziłem do innej szkoły; inne były rankingi, ale moja szkoła była w I-szej dziesiątce. Moje dzieci chodziły do szkół w topie rankingu. Dowiedziałem się o tym, gdy je ukończyły, przypadkiem. Dzieci w mojej rodzinie dalszej (troje) są w rankingowanych liceach i bynajmniej nie z tego powodu.
NIGDZIE w tych miejscach nie działo się to, co insynuuje Gospodarz i żaden ranking czy renoma nie wynika z niekompetentnej tresury uczniów, jak to sobie autor tych niewczesnych donosików wyobraża (a raczej cynicznie podpuszcza plebs belferski).
Jest przeciwnie, o czym trafnie tu napisała licealistka.
Ale cóż, horyzont wyznacza stan świadomości.
Tak zasmucający, że za własną niemoc i oportunizm obwinia UCZNIÓW i lepiej pracujących KOLEGÓW po fachu.
Tylko po co przy takiej przypadłości ducha i umysłu parać się belferstwem?
Czy tylko z przyzwyczajenia do etatu?
I dlaczego to się musi dziać akurat na blogach „Polityki”, czytanej w pewnym procencie przez inteligentów znających smak edukacji, a nie przez związkowych frustratów-populistów?
Żenada, niewarta nawet kpiny.
Kończyłem Batorego dwa lata temu i, za przeproszeniem, gówno prawda, że we wszystkich topowych szkołach nauczyciele prowadzą wyłącznie wykłady.
Byłem uczniem klasy dwujęzycznej mat-geo i tak:
Geografia z pełnym pasji nauczycielem, który dla każdej klasy z rozszerzoną geografią organizuje obowiązkowe tygodniowe warsztaty w terenie (różne miejsca w górach). Z pracami grupowymi bazującymi na projekcie milenijnym ONZ. Wreszcie to kółko geograficzne, które „wyrzuca” największa ilość olimpijczyków z tej dziedziny w Polsce.
Matematyka to było mnóstwo dobrej zabawy, bo nauczyciel był bardzo serdeczny i otwarty, zawsze gotowy stawić czoło najtrudniejszym pytaniom, a w swoim lekkim zarozumialstwie i żartobliwym wywyższaniu nad uczniów motywujący co ambitniejszych do jeszcze większej pracy, a tym mniej ambitnym dający mnóstwo śmiechu na lekcjach.
Angielski na najwspanialszym możliwym poziomie, z najbardziej charyzmatycznym nauczycielem z jakim miałem przyjemność współpracować w okresie mojej edukacji obowiązkowej. Wielka różnorodność w prowadzeniu zajęć, a przy okazji pouczająca lekcja życia, bo w każdy temat można było wpleść dyskusję o rzeczach ważnych.
Reszta przedmiotów? Z polonistką zawsze mieliśmy nie po drodze i w świetle podstawy programowej z tego przedmiotu jestem nieukiem, a mimo to maturę z polskiego zdałem z wynikiem wysokim i nie czuję się troglodytą jeśli chodzi o oczytanie czy wrażliwość.
Jedynie historia prowadzona była w formie wykładów, ale ponieważ praktycznie nikt jej nie zdawał na maturze w mojej klasie, były to wykłady często niekonwencjonalne, przerywane dygresjami z życia nauczyciela, pełne anegdot historycznych. A zatem nie było nigdy mowy o notowaniu, kuciu. Chodziliśmy tam z przyjemnością, by posłuchać mądrej osoby o ogromnej wiedzy.
Dużo w tym komentarzu „naj”, ale to dlatego, że z mojego liceum jestem dumny i tak jak milczeniem mogę zbyć prawie każdą głupotę/nieścisłość/przekłamanie/niedopowiedzenie/niefachowość/uproszczenie w mediach, tak krzywdzących komentarzy na temat mojej ukochanej szkoły nie przemilczę 🙂
Pozdrawiam,
Maciek
„Nie będę ukrywać, że dużo zależy od uczniów, przyszliśmy do tej szkoły już zazwyczaj z jakimś pomysłem na siebie”.
O choroba. Zadumalam sie czy mialam w liceum „pomysl na siebie”. Jedyny jaki sobie przypominam, to zeby ktos mnie zaprosil na studniowke, najlepiej plci meskiej, jako, ze liceum bylo zenskie.
Bardzo mi ci dziesiejsi mlodzi imponuja. Na rekach ich nosic. Mysmy mialy siano w glowach….
🙂 🙂 🙂
Korespondent Spam jest niewatpliwie rankingowym kingiem rankingu absolwentem rankingowego school market (d. buda)- w pieciu kolejnych zdaniach potrafi cztery razy potrafi powtorzyc staropolskie slowo ranking. Run King, run!
Na wstępie chcę wyrazić, że, cieszy mnie pozytywny przekaz wpisu Gospodarza, choć wyrażony nie wprost, o pragnieniu nauczania samodzielnego myślenia. Dyktowanie, jak rozumiem, ma tu być jego wrogiem. Proponuję refleksję nad tym, czy aby rzeczywiście tak jest.
Martwi mnie trochę uproszczenie zastosowane we wpisie, polegające na utożsamianiu wykładu z dyktowaniem i ‚wbijaniem do głów’. Obawiam się, że nie ma ono uzasadnienia. Wykład wcale nie musi na tym polegać. I wcale nie to musi się uczniom w nim najbardziej podobać. Mnie np. podobałoby się to choćby z tego względu, że nie będę przepytywany, a jeśli nauczyciel potrafi zaciekawić, to i nie nudziłoby mi się przez 45 minut (a na studiach bardzo lubiłem wykłady – najbardziej za to, że były nieobowiązkowe 😉 ).
Z uwagi na cenne głosy licealistki (nawiasem pisząc, jako podatnik chciałbym wiedzieć jakie to filmy sponsoruję) i absolwenta, myślę, że uzasadnione jest poszukiwanie innej odpowiedzi na ‚jak się robi dobrą szkołę?’. Czy ‚dyktowanie’ jest słuszną odpowiedzią, moglibyśmy się przekonać np. przeprowadzając badania statystyczne, a nie sugerując się jednostkowymi głosami za lub przeciw. I szczerze przyznaję, że nie wykluczam słuszności hipotezy Gospodarza.
A wracając do refleksji nad dyktowaniem: czy ono rzeczywiście jest zagrożeniem dla samodzielnego myślenia? Chcę zwrócić uwagę na korzyści związane z dyktowaniem i nauką ‚pod klucz’ (jaki by nie był). Jest to uczciwe. Wszystkich uczniów obowiązuje jeden i ten sam zestaw zdań do zapamiętania. Wiadomo z czego będą sprawdzani. Stres jest zredukowany do minimum. Nie będzie niespodzianek, że ‚czegoś nie było’. Ci co zapamiętali najwięcej dostaną najlepsze oceny, ci co najmniej – najgorsze. Proste i przejrzyste. Cel dydaktyczny również zostanie osiągnięty: co uczeń miał zapamiętać, to zapamiętał i został z tego rozliczony.
Gdzie tu zagrożenie dla samodzielnego myślenia? Czy na dystans ucznia do treści, które uczeń zapamiętał i napisał na klasówce/egzaminie nauczyciel ma duży wpływ? Może mieć. Dlatego uważam za uczciwą postawę: ‚na egzaminie napiszcie tak i tak, a to co myślicie to myślcie sobie sami, wasza to sprawa’. Może w kimś to wzbudzi sprzeciw. Ale czy rzeczywiście ktoś uwierzy, że choć uczniowie będą pisali jakich poetów mają kochać i za co, to naprawdę będą ich kochali także poza szkołą, poza klasówką? Egzamin na prawo jazdy również jest ‚pod klucz’, a jak jeździ większość kierowców, po jego zdaniu, chyba nie trzeba pisać.
Wyobraźmy sobie jak miałoby być doceniane i uczciwie sprawdzane samodzielne myślenie? Gdy uczeń formułuje myśl spoza klucza, jeden nauczyciel może ją ocenić jako infantylną, drugi jako oryginalną. Trudno tu o uczciwe i jasne kryteria. Natomiast nauka ‚pod klucz’ ma jasne kryteria i przejrzyste zasady. Ta niejasność przy formułowaniu własnych opinii jest źródłem stresu i niepewności. Nie wiadomo bowiem jak tą myśl oceni nauczyciel, a tylko on staje się w tej sytuacji wyrocznią. Wyrażenie myśli przedyktowanej jest bezpieczniejsze. Jakby nie patrzeć, czy uczeń wyrazi myśl własną czy przedyktowaną, pozytywnie oceniony zostanie i tak tylko za myśl, którą zaakceptuje nauczyciel. Czy o to aby na pewno jest samodzielne myślenie?
Skoro rozumowanie ‚pod klucz’ to rozumowanie niesamodzielne, to czy rozumowanie ‚nie pod klucz’ to już rozumowanie samodzielne? Czy potrzeba czegoś więcej? Jeśli tak, to czego? Jak to wyrazić, jak to zdefiniować, zmierzyć i jak ocenić?
Obawiam się, że dopóki nie będzie na to precyzyjnej odpowiedzi, dopóty nie będzie można zaproponować nic lepszego niż ‚klucz’.
„?Nie będę ukrywać, że dużo zależy od uczniów, przyszliśmy do tej szkoły już zazwyczaj z jakimś pomysłem na siebie?.”
Pocieszmy się, że oni, młodzi, idą teraz do liceum rok później niż my kiedyś. Było o rok siana mniej w głowie ;p
Nie bardzo rozumiem tych drwin i szpil wbijanych licealistom, którzy mówią, że szli do liceum „mając pomysł na siebie”. Co w tym takiego dziwnego? Ja kończyłam LO już ponad 10 lat temu (tez jedno z najlepszych warszawskich i polskich, jeśli nie najlepsze wówczas) i koledzy i koleżanki z dosyć przemyślanym nastawianiem na przyszłość wcale nie byli rzadkością. Wybraliśmy tę szkołę z pełną świadomością tego, jakie sa jej mocne strony i na jakie kierunki studiów najlepiej przygotowuje – i na takie później rzeczywiście zdawaliśmy i dostawaliśmy się. Jasne, że nie dotyczyło to 100% uczniów, ale dużej części jak najbardziej. Na przestrzeni tych kilku lat pragmatyczne podejście zdolnej i ambitnej młodzieży jeszcze się nasiliło – mówi się o tym nie od dzisiaj i nie jest to jakieś ukryte zjawisko. Dlaczego powodem do dumy i poczucia wyższości ma być to, że ktoś miał „siano w głowie” (synonim wspominanje z nostalgią młodości?), a tych bardziej ogarniętych próbuje się wyśmiewać? A my się dziwimy i oburzamy, że wśród dzieci działają te same mechanizmy udupiania i wyśmiewania zdolniejszych i ambitniejszych dzieci…
Helena 11 stycznia o godz. 8:55
„heca heca a lata lecą”, 🙂
wielu z nas mogło, miało możliwości, ale wstydziło się, albo im się nie chciało.
A teraz z żalu ze nie korzystali, próbują obrzydzić życie młodzieży.
Ja lubię i podziwiam młodzież. Szczególnie za to ze musi sobie dawać rade z b. dużą ilością śmieci informacyjnych, które „patriotycznie” i „bogobojnie” piorą im się mózgi.
Na skale nie znana w PRLu. No cóż „demokracja” ma swoje prawa.
Dodatkowo komputery nie „zapomną” im do końca życia ich potknięć czy braku prawomyślności.
Czasami tylko przykro jest jak się spotka młodą osobę z wypranym mózgiem przez dewiantów seksualnych.
„Wyobraźmy sobie jak miałoby być doceniane i uczciwie sprawdzane samodzielne myślenie?”
Tragikomedia publicznej edukacji w naszym kraju polega właśnie na takim pytaniu.
Lokującym standardowe cywilizacyjne cele edukacji i praktyki metodyczne w obszarze „wyobrażeń”.
Słusznie Michał to wykpiwa, to owszem, wzbudza śmiech – ale przez łzy ;(
A i tak te rankingi o kant rozbić, nijak to nie ma się do sukcesów absolwentów w przyszłym życiu .
pracuję z taką młodzieżą z renomowanych liceów- łatwo się uczą, mają swoje pasje, ale uczestnictwo w olimpiadach z języka polskiego czy historii i tego typu imprezach nijak się nie przekłada na przyszły zawód. No dobra, pójdą na studia doktoranckie, rodzice będą ich utrzymywać przez 4 lata, profesor wykorzystywać i zadadzą pytanie – jak żyć… Frustracja urośnie niebotycznie. Bo w Polsce nie ma ścieżki wyłapywania talentów.
To że ktoś się uczy na 6 ze wszystkiego, to nie zdolności, ale cechy psychologicznie, które pomogą mu co najwyżej dołączyć do rzeszy korpoludków, (w wieku 20 paru lat będzie szczytem szczęścia, ale w wieku średnim powodem do odebrania sobie życia).
Nauka w renomowanych liceach nie ma przełożenia na przyszłą karierę/szczęście/ zadowolenie z życia. Owszem, gdy się przyjmuje do takiego wybranego liceum, wydaje się, ze się Pana Boga za nogi złapało.
@Gospodarz
To wynika z ubogiego słownika-dla nich „wykład”=”zajęcia”.
Kiedyś, kiedy ćwiczenia integracyjne były nowością, prowadziłem je na pierwszych zajęciach kursu z młodymi nauczycielami. Jakież było moje zdumienie, gdy z wieczornych ocen dnia dowiedziałem się że”przeprowadziłem wspaniały wykład” – tak stało prawie na wszystkich kartkach…;-)
@Albert
Nie gloryfikuj Handkego – przeciętnie licealiści są bardziej infantylni. Tyle, że tu się wypowiadali przedstawiciele ,5 procentowej czy wręcz promilowej elity…;-)
Pomysł na życie w wieku nastolatka, wielkie mi co. Każdemu chlopakowi, którego znałem taki pomysł na życie w moich czasach zapewniało państwo. W postaci poboru do wojska, które wtedy miało taką opinię jaka miało. Wszyscy miejscy chłopacy z całej siły chcieli tego poboru uniknąć a jedyną w miarę normalną drogą do tego były studia. Przepustką na nie było zaś liceum albo elitarne technikum, chociaż tutaj to już zaczynała się nierwówka, bo „technikum” generalnie kojarzyło się z „był za głupi na liceum” i faktyczne rezultaty tych kilku najlepszych techników niczego tu nie zmieniały.
Dostępność miastowych do liceów, wróć, dostepność do metody unikania woja, była jeszcze jednym powodem zapiekłej zazdrości wiejskich chłopaków i z m.in. z tego tytułu można było dobry oklep zebrać odwiedzając „rodzinę na wsi”.
Poziom nauki w liceum – w przypadku chłopców – wcale nie wynikał z jakichś sofistykacji personalnych tylko ze strachu przed „nie zdam egzaminu wstepnego na studia i póję do wojska”. Co równało się dwóm latom wykreślonym z życiorysu.
We wzomcnionej formie ten sam motyw pojawił się w filmie, który ogladałem w kijowskim kinie na samym początku pierestrojki. Tytułu niestety nie pamietam i bardzo byłbym wdzięcznym, gdyby ktoś mi go przypomniał. Film opowiada właśnie o okresie w życiu młodzieży pomiędzy młodością a dorosłością (dzieciństwem, beztroską a dorosłością) tylko z „drobną”, w porównaniu do polskiej rzeczywistości różnicą. Tam synonimem „dorosłości” jest wojna w Afganistanie. Wtedy był to albo jeden z pierwszych albo pierwszy film w ZSRR traktujący w tak otwarty sposób o „radzieckim Wietnamie” i siedząc na widowni miałem teatr w teatrze.
Koledzy na podwórku, ci od grania w kosza i nie tylko, martwieją na widok kumpla wychodzącego z klatki schodowej z charakterystycznym workiem. Na widowni zaś, młodej i do tej pory wygłupiającej się, całującej, bijacej się i wierzgajacej, nagle zapadła martwa cisza. Po wyjściu z kina zaczepiłem kilka osób i z premedytacją zapytałem, co było powodem takiego piorunującego wrażenia. Wyjaśniali mi, że „papast’ w armiju” to znaczy „Afganistan” a dalej już nikt nie miał ochoty mi wyjaśniać.
Acha, i żeby nie było, że w czasach licealnych tak zupełnie byłem oderwany od dziewczęcych pomysłów na życie. Jak pamiętam, to one też takie miały, a przynajmniej jeden. Nazywał się: „nie wpaść”.
Atenko, gdzie zauwazylas drwny i szpile? Bo z pewnoscia nie w moim komentarzu.
Wyluzuj sie, dziewczyno. Bierz przyklad ze starszej pani. 🙂
http://chetkowski.blog.polityka.pl/2011/10/25/dyktowac-czy-aktywizowac/
Adam 2222 11 stycznia o godz. 14:49
„Szczególnie za to ze musi sobie dawać rade z b. dużą ilością śmieci informacyjnych, które „patriotycznie” i „bogobojnie” piorą im się mózgi. Na skale nie znana w PRLu. No cóż „demokracja” ma swoje prawa.”
Teraz to już przemawiasz jak zdarta płyta, panie Adam2222. Katole, mohery, krk, zboczeńcy, matoły, zbrodniarze, watykańskie sługusy. Za to PRL płynęła małmazją i była ostoją wysokiej kultury. Tak jak wiele razy znajduję twoje uwagi bardzo celnymi tak też wiele razy przesadzasz. Weźmy takie przedmioty jak „Przysposobienie Obronne”. Pod koniec lat siedemdziesiątych uczyli tego ormowcy, milicjanci, wojskowi – na emeryturze albo dorabiając do pensji na jakąś część etatu. Przygłupy patentowane, jakich ze świecą szukać. Drugi raz miałem z nimi do czynienia jak mnie władza ludowa stawiała przed kolegiami za „zakłócanie porządku społecznego” grzecznym panom z ZOMO. Oczywiście PO nie zajmowało wtedy w szkole tyle czasu ile teraz religia – i żeby była jasność – nie znajdziesz lepszego sojusznika niż ja, jeżeli chodzi o usunięcie nauczania religii z budynku szkoły publicznej i przeniesieniu go do budynku parafii – ale do lekcji PO dodaj jeszcze np. takie „Wychowanie Obywatelskie”. Miałem pecha, ale zarówno w podstawówce jak i w liceum, chociaż tam juz mniej, był to czas zmarnowany na indoktrynację o „demokracji socjalistycznej”. W podstawówce wizytująca kuratorka groziła mi „wilczym biletem na studia” za moje pytania. Jak usłyszała (prawdę), że „takimi groźbami to już waaadza ludowa moja matkę straszyła” to wzywała matkę do kuratorium, tylko po to, aby od niej sie dowiedzieć, że: „ależ proszę pani kurator, mój syn polskiego radia TEŻ słucha i polską prasę TEŻ czyta”.
„Czasami tylko przykro jest jak się spotka młodą osobę z wypranym mózgiem przez dewiantów seksualnych.”
Pełna zgoda. Wszystko przez funkcjonariuszy krk. Gdyby nie oni, to dobrzy, moralni i nieporównanie bardziej inteligentni funkcjonariusze milicji i SB dokończyliby swoją „Akcję Hiacynt” i mielibyśmy teraz Polskę całkowicie wolną od „seksualnych dewiantów”.
Jestem bardzo wyluzowana, dziękuję. Po prostu pewnego rodzaju żarciki mnie nie smieszą, bo zbyt często słyszałam podobne, podszyte autentyczną zjadliwością.
@Ino
>Jak się robi najlepszą szkołę?
1. Tworzy się wysoki próg punktowy dla absolwentów gimnazjum.<
Kompleksy i frustracje!:
Twój przepis już w tym punkcie ma lukę myślową – można oczywiście stworzyć próg jaki się chce, ale, szczególnie w epoce niżu, muszą być chętni do jego pokonania. To co przyciąga tych wybitnych do jednych a nie do innych szkół(a oni mogą przebierać!)??? Tylko nie pisz mi o otumanieniu reklamą – przy dzisiejszych komunikatorach oni dokładnie znają nawet nazwiska i zwyczaje nauczycieli, którzy ich będą uczyć…;-)
@ w czym problem? 11 stycznia o godz. 22:15
Dziękuję za odpowiedz na mój list.
Zacznijmy od tego ze miało być lepiej.
Nie po to nadstawiałem swoje cztery litery, narażałem rodzinę w zadymach i strajku generalnym, by tacy jak Bolek, Kaczor, Tusk, Flaszka Głódź itp, nie wiedzieli co robić z kasa.
By banki, media, infrastruktura, przemysł (wyznaczniki niepodległości) były w obcych łapach. Porównaj procentowo, jak to jest w Niemczech, Francji, GB, będziesz zdziwiony.
To katolicy w ciągu 24 lat zadłużyli Polskę na 3 biliony. Ciekawe co sprzedaż po nich? Akcja Hiacynt to pikuś wobec powyższego. Przypomnij, ze w tym samym czasie w USA geje byli podstawowymi roznosicielami HIV.
Za komuny myślałem podobnie jak Ty, ale dzisiaj widzę, ze indoktrynacja to jest teraz, w III RP.
W podstawówce pani od historii na lekcji powiedziała co działo się pod Lenino, w szkołach rozmawialiśmy na temat Katynia itp, w pracy podobnie.
Poza tym Polska była moja, wszystkie lasy, jeziora, rzeki, góry były dostępne dla mnie
Jako dzieciak zjeździłem bezpiecznie Polskę autostopem, były kolonie, obozy wędrowne, kajakowe, rowerowe itp.
W klasie na 45 uczniów tylko 2-3 osoby nie były na wakacjach!
A katolicy nie byli ;
głodni,
bezdomni,
szukających po śmietnikach
jumajacy wszystko co się da, łącznie z torami kolejowymi
A teraz w katolickiej Polsce tak jest.
Jako dziecko robiłeś sobie prywatnych wrogów i do dzisiaj się dziwisz, ze straszyli Ciebie.
Czy wylądowałeś w areszcie wydobywczym na kilka lat? milicja pobiła Cie? zostałeś skazany? Bezkarny prokurator, sędzia, urzędnik, gnoili Cie latami jak to dzieje się w III RP?
Ja też nie zauważyłem tu drwin z siana w głowie. Przeciwnie – raczej podziw dla ludzi, którzy idąc do liceum mają swój plan na życie. Chociaż my w ich wieku (czyli po naszej I klasie licealnej) tez już mieliśmy coś tam wyklarowane. A przy tym stać nas było na zmianę odrobinę naszych planów, gdybyśmy w szkole odkryli coś ciekawszego niż nam się wydawało po podstawówce (a odkrywało się sporo w sobie, dzięki ciekawym nauczycielom). Podziwiam i żałuję trochę tych obecnych licealistów, bo nie moga sobie na to ryzyko pozwolić – trzy lata, w ciągu których nie może się praktycznie zboczyć z wybranej przez siebie w wieku 15-16 lat ścieżki. I zbyt dużo znam osób, które po renomowanym liceum (drugie, pierwsze w kraju) mimo wszystko, mimo planów na życie i świetnych ocen w gimnazjum i przez całe liceum nie dostają się na tę swoją wybraną medycynę i dostają kopa między oczy (no bo jak to, po takim liceum?). Tak to jest, jak szkoła wmawia komuś, że jest elitą z racji samego uczęszczania do tej szkoły, wtedy zaczyna się wierzyć, że sama szkoła zagwarantuje sukces w życiu.
Gdy 2-lata temu moje Technikum zajęło 1-sze miejsce w województwie dyrekcji totalnie odbiło, a to z kolei odbiło się na uczniach. Żeby nie stracić pozycji zaczęli wymagać więcej od nauczycieli, a ci od swoich wychowanków. Efekt? Uczniowie widząc, że dzieje się źle, bo odbiera im się wszystko, co pozwalało oderwać się im od szkoły i jej problemów wyłożyli przysłowiową, kolokwialną „lachę”. Efekt? Szkoła spadła w notowaniach i to o ponad 25 pozycji. Teraz znów się dźwignęła i zajmuje aż 21 miejsce w województwie i mieści się chyba w pierwszej 50 w kraju.
Czasem chore ambicje przerastają wszystkich…
Skoro jest dobrze to, po co ulepszać?