Ile motywacji w pensji?
W MEN odbędzie się dziś dyskusja na temat wynagrodzeń nauczycieli. Jednym z punktów spornych jest struktura pensji – ile powinno być w niej kwoty zasadniczej, czyli nie do ruszenia, a ile ruchomej, zależnej np. od osiągnięć pracownika (zob. info).
Zasadnicza część pensji idzie z budżetu centralnego, jest więc jednakowa w całym kraju, natomiast ruchoma część wychodzi z budżetu regionu, jest więc różna w poszczególnych gminach czy powiatach. Różnej wysokości jest nie tylko dodatek motywacyjny np. w Płocku, Łodzi czy Wólce Brzozowej, ale także inaczej płaci się za wychowawstwo. Różnice mogą być jak jeden do dziesięciu, czyli za bycie wychowawcą można otrzymać w jednej szkole 30 zł miesięcznie (za całą klasę, nie za każdego ucznia), a w drugiej 300 zł. Podobne różnice są w dodatkach motywacyjnych.
W szkole funkcjonują dwa systemy motywowania nauczycieli. Pierwszy, negatywny. Polega on na straszeniu pracowników, że jak czegoś nie zrobią, to będą pierwsi do zwolnienia (niż powoduje, że są to realne groźby), szef przestanie ich lubić, nie przyzna dodatku motywacyjnego, da mniej nadgodzin, wyznaczy do gorszych klas, dołoży papierkowej roboty itd. Drugi system, pozytywny. Polega on na tym, że za osiągnięcia dyrekcja nagrodzi. Ponieważ w szkole pieniędzy na nagrody i dodatki motywacyjne jest tyle, co kot napłakał, szef nagradza uśmiechem, dobrym słowem, szczególnym traktowaniem, ulżeniem w obowiązkach i tworzeniem przyjaznego miejsca pracy. Pieniędzy wielkich z tego nie ma i nigdy nie było, gdyż z pustego i Salomon nie naleje.
Jak nauczyciel ma dobrze zarabiającego małżonka albo mieszka u rodziców, to go taka motywacja rajcuje. Tyra więc dla uśmiechu i dobrego słowa oraz dla symbolicznych dodatków. Może sobie na to pozwolić, gdyż pieniądze na życie przynosi małżonek czy małżonka albo rodzice. Gdy takiej możliwości ktoś nie ma, to musi na godne życie dorabiać poza szkołą (korepetycje, drugie miejsce pracy itp.). I wtedy zaczynają się kłopoty, pracownik szybko wychodzi ze szkoły, a szef próbuje motywować negatywnie. Niestety, nie można porozmawiać z przełożonym rzeczowo, czyli np. za ile mam siedzieć codziennie po lekcjach z uczniami zdolnymi bądź niezdolnymi, gdyż dyrektor szkoły może zaproponować tylko np. sto zł za miesiąc lub dwieście. I to też tylko dzięki temu, że odbierze ten dodatek innemu nauczycielowi. Jak się człowiek zgodzi, to robi się chryja z kolegami, a jak się nie zgodzi, powstaje totalny pat w relacjach z szefem.
Najlepiej mają w szkole nauczyciele, którzy uczą mniej ważnych przedmiotów, gdyż od nich nikt nic nie chce. Najgorzej zaś nauczyciele przedmiotów kończących się egzaminem, ci bowiem wciąż są obligowani do dodatkowej pracy. Ponieważ jestem nauczycielem przedmiotu maturalnego, nieraz znajduję się w sytuacji Antygony, czyli tragicznej. Muszę bowiem podjąć decyzję, czy mam słuchać Kreona, tj. mojego szefa, czy przestrzegać prawa boskiego, tj. dbać o byt rodziny. Chciałbym dożyć takiej chwili, kiedy wykonywanie poleceń szefa i dbanie o moją rodzinę to będzie jedno i to samo. Mam nadzieję, że podczas dzisiejszych rozmów w MEN ten problem zostanie poruszony.
Komentarze
Jak diabli mam ochotę napisać o belfrach i do belfrów coś pozytywnego, motywującego i optymistycznego.
Idzie nowy rok pracy, dzieci wracają wypoczęte, lato jeszcze trwa.
Lubimy swoją pracę, którą wybraliśmy świadomie, w pocie czoła zdobywając kompetencje, umiemy i chcemy się w niej i z nią rozwijać.
Lubimy też dzieci i to, jak pod naszym wpływem stają się mądrzejsze, pomagamy im tworzyć w ten sposób ich własną, lepszą przyszłość.
Jest pięknie.
I WTEDY…natykam się na kolejny wpis Gospodarza.
Już miałem go skomentować ku oświacie, jak to z tą motywacją jest, co działa a co nie i dlaczego warto, aby ktoś, kto uczy innych rozumiał, czego uczy się (bezwiednie) sam.
I dlaczego motywacja kończy się tam, gdzie zaczyna się liczenie (zwłaszcza cudzych) pieniędzy.
Ale odeszła mi ochota i motywacja do oświaty, w chwili gdy pod koniec wpisu przeczytałem to:
„Chciałbym dożyć takiej chwili, kiedy wykonywanie poleceń szefa i dbanie o moją rodzinę to będzie jedno i to samo…”
„Motywacja” bowiem generowana d o ż y w a n i e m zasług i apanaży, bez jakiejkolwiek refleksji i zdolności wnioskowania ze swych czynów i wyborów, obarczanie świata zewnętrznego winami i odpowiedzialnością za własne dorosłe życie…to postawa wewnętrzna, aksjologia, wykluczająca osobiste motywacje do czegokolwiek, poza trwaniem na cudzy rachunek.
Wystarczy być… i dożyć, a Godot, ten sk..wiel powinien zostać doprowadzony na miejsce oczekiwania, z tacą pełną frykasów motywacyjnych.
To postawa wymagająca od społeczeństwa umieszczenia przystanku komunikacji miejskiej w naszym własnym apartamencie, jeśli płacąc nam, oczekuje ono naszej motywacji do odwiedzenia miejsca pracy…
Tylko, Panie Profesorze Chętkowski, czy aby nie czeka Pan na tramwaj motywacji zbyt długo, ‚dożywając’ w relacjonowanych na blogu boleściach swych dni zawodowych – na niewłaściwym przystanku?
Szkoda, że zakłamany system oświatowy nie daje takiego wyboru oczekiwania na mannę z nieba pod dowolnym (a nie tylko publicznie obsypywanym datkami motywacyjnymi) dachem szkolnym – dzieciom.
Czego one już w szkole dożyły, to aż strach pomyśleć co będzie, jak NIE dorosną.
Pewnie tam już, w tej takiej szkole zostaną, z rozdziawioną ku niebiosom paszczą na wieki, jak u Becketta.
A motywacja, jak duch profesjonalny, nadal ich belferstwo ominie, gdyż ona też flat ubi vult.
Ja bym wolała, żeby żadnego dodatku motywacyjnego dawanego jakże często wg. „widzimisię” dyrektora czy też urzędników powiatowych i gminnych, często nie mających zielonego pojęcia kto i jak pracuje, przyznających owe tzw. „dodatki motywacyjne” (które z motywacją raczej niewiele wspólnego mają) często wg. niezbyt jasnych reguł, zamiast wszelakich nagród dyrektora, burmistrza, ministra, krzyżów zasługi itp. itd. po prostu każdy dostawał wynagrodzenie za faktycznie wykonaną pracę wg. jasnych kryteriów, jednakowych dla wszystkich.
Jeśli nauczyciel przedmiotu maturalnego pracuje więcej – np. zostaje w szkole dłużej, poświęcając dodatkowe godziny na przygotowanie ucznia do egzaminu maturalnego czy gimnazjalnego, jeśli nauczyciel np. wf-u, muzyki czy plastyki czy jakiegokolwiek innego przedmiotu, niekoniecznie kończącego się egzaminem, pracuje dodatkowo z uczniem zdolnym rozwijając jego umiejętności poza obowiązkowymi zajęciami szkolnymi lub też pracuje dodatkowo z uczniem słabym w celu wyrównania jego braków, to powinien za to po prostu dostać wynagrodzenie a nie jakiś uznaniowy „dodatek”.
@hilda
>pracuje dodatkowo z uczniem zdolnym rozwijając jego umiejętności poza obowiązkowymi zajęciami szkolnymi lub też pracuje dodatkowo z uczniem słabym w celu wyrównania jego braków, to powinien za to po prostu dostać wynagrodzenie a nie jakiś uznaniowy ?dodatek?.<
Nie masz racji! W takiej sytuacji powinny być wysoko premiowane efekty tej pracy – zwycięstwa uczniów uzdolnionych w konkursach, wysokie wyniki egzaminów zewnętrznych itd. Bo inaczej nie odróżni się pracujących efektywnie(!) od markujących zaangażowanie!!!;-)
„Pewien dyktator, chcąc podnieść poziom wykształcenia w państwie, wszystkim obywatelom nadał tytuł doktora. My po każdej reformie nauczania otrzymujemy na pierwszy rok studiów gorzej przygotowanych studentów. Nie pomimo reform, lecz z ich powodu – pisze ks. Michał Heller”:
http://tygodnik.onet.pl/36,0,76733,smierc_uniwersytetow,artykul.html
Natomiast ja się cześciowo zgadzam z artykułem, rodziny samym uśmiechem nie wyżywisz. Moim zdaniem zasady powinny być proste: dostaje dodatek motywayjny w wysokosci np 500 zł brutto, jeżeli nauczyciel robi coś poza swoimi obowiązkami tj. uczestniczy w komisji socjalnej, lub programów pozaszkolnych z innymi szkołami itp. Natomiast jeżeli pracuje od do to żadnego dodatku nie powinien mieć. Płaca zasadnicza powinna być 2900 brutto. Dla kontraktowego. Z kolejnym stopniem zwiększać się o 500 zł brutto. Wiem, że usłyszę zaraz głosy przeciwne, ale nauczyciel chyba jako zawód w mniejszości w Polsce musi się cały czas szkolić. Także jeżeli mam pracować, szkolić się i nieść kaganek oświaty to za godną pensję, podkreślam nie, że luksusową ale godną. Jeżeli chodzi o zawó nauczyciela, jest on na 5 miejscu bodajże pod względem najbardziej stresujących zawodów. Po 6 latach zaczyna się brak motywacji, zwątpienie itp Nic dziwnego, jeżeli spojrzeć na to co się dzieje z rodzicami i tym samym z uczniami. Podstawówka to betka, a liceum to wypas. Wiem, bo sama pracowałam w tych placówkach. Najgorsze jest gimnazjum i zawodówki/technika. Tam, spotkasz naćpanych pijanych małolatów, ludzi z kuratorami itd. Nieważne że nie chciałeś być resocjalizatorem, nie chciałeś być policjantem, ale jak idziesz do takiej szkoły to jesteś i tym i tym. A na dodatek rodzice …..kiedyś uczyłam w klasie, w któej kilkoro dzieci z problemami jak wyżej miało rodziców lekarzy. O czym to świadczy ? O tym, że sami rodzice sa niewydolni wychowawczo. Dlatego zamiast pluć na nas drodzy Panstwo lepiej z nami wspołpracujcie dla swojego własnego i dobra dzieci. Będzie nauczyciel w miarę zarabiał to mu się bedzie chciało zając Waszym dzieckiem, wspomoc Was, zainterweniować zainteresować, wskazaćna to czego sami unikacie.
„Errata”, zadziwiasz to już wszystkim plagom, nie są winni belfrzy, tylko system w jaki przyszło im funkcjonować?
„amancjuszka”, też miałem i miewam takie doświadczenia no i zapewne nie ominie mnie to do emerytury. Wtedy zmienię nick na „naprawdę szczęśliwy emeryt”.
Gospodarzu, podział na ważne i mniej ważne przedmioty jest podziałem nieuprawnionym, o czym można się przekonać pod koniec semestru i przed końcem roku.
1. Podział na przedmioty ważne i mniej ważne istnieje, jest to fakt. Acz nie ruszać jednolitości pensji, ale ruszyć jednolitość pensum. Demotywuje na pewno w szkole fakt, że uczący przedmiotów nieegzaminacyjnych oraz nieobciążających domowo mają takie samo pensum jak ci, którzy muszą więcej poświęcać czasu domowego oraz są pod większą presją wyników.
2. Uzależnianie płacy od wyników egzaminów czy olimpiad dotąd będzie ryzykowne, dopóki nie zostaną one zreformowane. Na razie panuje w nich wolna amerykanka, a wyniki i egzaminów, i olimpiad zależą w dużej mierze od widzimisię układających testy oraz tej jednej osoby, która test danego ucznia poprawia.
W mojej szkole pracuje ponad 70 nauczycieli i dyrektor w zasadzie przyznaje każdemu zbliżone kwoty dodatku motywacyjnego – nie wiem, czy taka urawniłowka jest motywująca dla kogoś, kto sprawia, że jego uczniowie osiągają lepsze wyniki…
Jednak czy 4,5% dodatku motywacyjnego do pensji stanowi dla kogoś jakąkolwiek motywację? Dla mnie nie – bardziej zmotywowały mnie zmiany w naszej szkole – wyposażenie każdej sali lekcyjnej w laptop, dostęp do Internetu, rzutnik.
To prawda, gdy porówna się pracę np. wuefisty, nauczyciela przedsiębiorczości czy bhp, z pracą matematyka, polonisty czy przedmiotów zawodowych w technikach to jednak ci drudzy są dużo bardziej obciążeni. Nie wiem czy zmniejszenie pensum do np. 15h coś by zmieniło, no chyba, że zwiększenie pensum tym pierwszym.
Wierzcie mi, że w tej chwili mam gdzieś wszelkie dodatki motywacyjne (czy też anty-motywacyjne, bo ich wysokość u nas to średnio 100 zł brutto). Marzę, aby moja obecna dyrektorka choć w kilku procentach była podobna do tej, która odeszła: żeby potrafiła dobrym słowem, pochwałą, podziękowaniem zmotywować nas do pracy. Ciekawe przedsięwzięcia, wysokie wyniki w ważnych konkursach, ważne dla szkoły sukcesy są pomijane przez nią milczeniem. Bardzo niesprawiedliwe i krzywdzące zachowanie. Taka „szkoła” niechwalenia i olewania uświadomiła nam, jak mało ważne w rzeczywistości są nagrody i inne gratyfikacje finansowe, a niezwykle istotne to, że ktoś doceni i pochwali twoją pracę.
To prawda, motywacja nie bierze się tylko z pensji, chociaż to na pewno ważny czynnik. Według mnie problemem jest brak zależności pomiędzy aktywnością i jakością wykonywania pracy. Bo gdy aktywny, dobry nauczyciel z powołaniem zarabia tyle samo, co „córka siostry kuzyna dyrektorki” totalnie bez powołania, działająca schematycznie to znak, że coś się dzieje.
Najgorsza jest stagnacja. Kiedy nic się nie zmienia, ani z pracą ani z pensją. To skutecznie odbiera motywację. A jeżeli nasze starania są na bieżąco adekwatnie nagradzane to aż chce się pracować…