Kto wziął moją „Odrę”?

Spotkała mnie wczoraj niespodzianka w sklepie z czasopismami, gdyż nie było „Odry”. Zdziwiła się nawet sprzedawczyni, ponieważ egzemplarz tego wyśmienitego miesięcznika zawsze czeka, aż go kupię. Do sklepu przychodzą dwie sztuki. Jedną biorę ja, a drugą mój były uczeń, obecnie doktor nauk humanistycznych.

Długo sprzedawał się tylko jeden egzemplarz, ale pewnego razu na lekcji wspomniałem, że „Odrę” warto czytać. Na szczęście ta uwaga przekonała tylko jednego ucznia, przyszłego doktora, więc wciąż nie miałem problemu z kupieniem tego, co lubię. Aż do wczoraj, kiedy to zabrakło. Sprzedawczyni ustaliła, że nikt nie nabył, tylko pewnie przełożył na inne miejsce. Obiecała poszukać. Gwarancji, że znajdzie, jednak nie dała.

Takich mamy intelektualistów, że czytają, ale nie kupują. Ponieważ istnieje ryzyko, że ktoś rozrzutny kupi, wynoszą upatrzone egzemplarze z działu czasopism i wciskają tam, gdzie nikt nie podejrzewa, więc nie znajdzie. Sprzedawczyni ma oko na takich cwaniaków i wie, gdzie ukryli swoje perełki. „Odry” jednak nikt nigdy nie ruszał. Czyżby w Łodzi grono amatorów tego miesięcznika powiększyło się o jeszcze jedną osobę?