Salon wulgarystów

Młodzież jeszcze nieśmiało, ale z każdym rokiem coraz śmielej domaga się przymykania oka na wulgaryzmy. Uczniowie zgadzają się, że na lekcji nie można, jednak na przerwie, gdy teoretycznie nauczyciela nie ma, powinni mieć prawo przeklinać. Jakoś muszą przecież odreagować zło, które ich spotyka w szkole.

Złapałem wczoraj dwie osoby, jak używały wulgarnego słownictwa. Jedna przepraszała, a druga nie poczuwała się do winy. Przecież nie powinno mnie tu być. To jest przerwa, a ja nawet nie dyżuruję. Dzisiaj dyżurowałem, więc młodzież przeniosła się na drugą stronę piętra i tam mówiła swobodnie. Usłyszałem typowe polskie wulgaryzmy. Jakiś uczeń patrzył na mnie, aby się zorientować, czy słyszę. Trochę ciszej proszę.

Młodzież chce mieć w szkole miejsce wolne od nauczycielskiej kontroli. Taki salon tylko dla nastolatków. Mogliby tam używać języka, który nie podlega ocenie. Kiedyś, kiedy jeszcze w szkole była palarnia dla nauczycieli, pełnoletni uczniowie domagali się podobnego miejsca dla siebie. Odmówiliśmy, wymierzaliśmy kary za palenie w toalecie, więc palili w bramie niedaleko szkoły i wchodzili w konflikty z miejscowymi wyrostkami. 

Rodzice uważali, że powinniśmy przymknąć oko. Papieros w szkole nobilituje, a w bramie naraża na kłopoty. Zresztą kto nie palił w szkole? Z wulgaryzmami może być podobnie.