Zarobki nauczycieli do poprawki

Nauczyciele czekają na podwyżki, a zamiast tego dostaną coś innego: zmianę zasad wynagradzania. Co to oznacza dokładnie, nie wie nawet minister edukacji, która jest autorką pomysłu. Szczegóły mają zostać wypracowane w ramach dialogu społecznego. Czyli jak nauczyciele nie zaprotestują, mogą obudzić się z ręką w nocniku.

Do rozmów zostaną zaproszeni ci, którzy płacą, tzn. samorządy, oraz ci, którzy biorą, czyli nauczyciele, a właściwie reprezentujące ich związki zawodowe. Organizatorem dyskusji, inicjatorem proponowanych zmian oraz mediatorem ma być MEN. Zaproszenie do rozmów, ale bez zdradzania szczegółów, znalazło się w liście, jaki Anna Zalewska wysłała do samorządów. Pani minister pisze:

„Jestem przekonana, że dzięki merytorycznej dyskusji nad konkretnymi propozycjami, wspólnie wypracujemy gotowe rozwiązania” (cytuję za Głosem Nauczycielskim – zob. tutaj)

Za tymi okrągłymi słowami kryje się groźba rozwalenia obecnego systemu, który polega na wynagradzaniu wg stopnia awansu oraz jednakowo w całej Polsce. Samorządy oczekują, iż nauczyciele będą zarabiać odpowiednio do miejscowego rynku pracy, czyli gorzej niż obecnie. Dzisiaj, czy ktoś pracuje w Poznaniu lub Wrocławiu, czy w Brzozowej Wólce albo Morągu, podstawę pensji ma taką samą.

Różnicować można tylko dodatkami, np. motywacyjnym, za wychowawstwo, ale z tym żadna gmina nie szaleje. Prawie wszędzie płaci się nauczycielem tyle, ile się musi, czyli ustawowe minimum. W Brzozowej Wólce oznacza to dobrą pensję, a w Poznaniu fatalną. Teraz chodzi o to, aby płacić jeszcze mniej, aby każdy nauczyciel, bez względu na region zatrudnienia, miał poczucie, że zarabia źle. Jednym słowem, problem godny porządnego strajku.