Niezdolne dzieci zdolnych rodziców
Zwykle dzieci są mądrzejsze od swoich rodziców. Mama i tata informują czasem nauczyciela, że jak byli w wieku szkolnym, to gorzej się uczyli, mniej potrafili, więcej ściągali, rozrabiali itd. W porównaniu z nimi ich dziecko uczy się bardzo dobrze. A gdyby chciało, mogłoby osiągnąć jeszcze więcej. Niestety, bywa też odwrotnie. Rodzice zdolni, a dziecko tępe.
Rodzic nie musi być geniuszem, aby był w stanie zauważyć, że ma zdolne dziecko. Takie rzeczy się widzi i przyjmuje – czasem na wyrost – już przy pierwszych oznakach talentu. Zdecydowanie gorzej idzie w drugą stronę. Zdolni rodzice mają problem, aby zauważyć, że spłodzili niezdolne dziecko. Niestety, natura bywa przewrotna. Potrafi spowodować, że dorodna jabłoń urodzi zgniłe owoce.
Dobrze jest mieć mniej zdolnych rodziców, którzy podziwiają talent dziecka i cieszą się z każdego sukcesu, jakie odnosi. Źle jest mieć mądrzejszych od siebie rodziców, którzy nie mogą zrozumieć, dlaczego dziecko nie uczy się tak prostych rzeczy, dlaczego nie daje sobie rady w tak banalnych sprawach.
Ostatnio moi znajomi się skarżyli, że dostali od nauczycieli informację, iż poziom wymagań został znacznie obniżony, aby ich dzieci sobie poradziły. Rodzice podnieśli bunt. Starałem się wytłumaczyć, że nauczyciele podjęli słuszną, chociaż bardzo ryzykowną decyzję. W mojej szkole nikt nie jest tak odważny. Wprawdzie od jakiegoś czasu przymierzamy się, aby obniżyć wymagania, ale nigdy byśmy nie powiedzieli tego otwarcie rodzicom. Rodziców bowiem wciąż mamy zdolnych i ambitnych, natomiast z dziećmi bywa różnie. Trafiają się czasem takie, że w niczym nie przypominają swoich starych.
Komentarze
To porównanie z jabłkami brzmi obrzydliwie
„Trafiają się czasem takie, że w niczym nie przypominają swoich starych.”
Podejrzewam, że nie rozumiem ale wyczuwam drugie dno.
Jak odróżnić leniwe od niezdolnego?
Który rodzic robi większą krzywdę dziecku; ten, który odpuszcza i pozwala leniowi wyrosnąć na obiboka czy ten, który niezdolnego ciśnie i „kradnie mu dzieciństwo”?
Szkołę średnią techniczną skończyłem w roku 1980. Teraz mam kontakt zawodowy z ludźmi którzy ukończyli studia politechniczne i na pewno specjalistami bardzo często w wyuczonym zawodzie nie są. Odnoszę wrażenie że szkoły wyższe obniżyły poziom nauczania do potrzeb rynku, byle tylko mieć „sztukę” która przyniesie jej kasę. Sądzę że szkolnictwo idzie na ilość, a nie na jakość. Pozdrawiam wszystkich zainteresowanych tym tematem który poruszył bloger.
Co racja to racja.
Wymaganie od dzieci aby sobie poradziły z nauczycielami musi ulegać dostosowaniu poziomu dzieci i rodziców do nauczycieli.
Słuszne jest także wyrównywanie wymagań rodziców, nierzadko przecież przypadkowych i dopiero w szkole doznających sadowniczego oświecenia.
Obniżanie wymagań zawsze w szkole jest odwagą, odwagą traktowania dzieci na równi z nauczycielami.
Którzy przecież nie od dziś doznają nieustannych obniżek, ponosząc za to koszty osobowe i materiałowe.
Niektórym dzieciom powodzi się z kolei coraz lepiej.
A ich rodzice rzeczywiście bywają słabym ogniwem procesu dydaktyczno-wychowawczego, o czym napomknął nawet abp. Michalik, przełożony katechetów, świetnie zorientowanych w temacie poziomowania niedowiarków.
Tak, nawet jeden taki niedojrzały zgniłek, hodowany przez wygórowanych rodziców, może zatruć nauczycielowi całe półrocze.
Nauczyciele wciąż muszą wspinać się na drabiny poziomów, jak znany pomolog Miczurin, by z odpowiedniego dystansu wypatrzyć te zgniłki i ściągnąć je na dół.
Czasami, przemęczonym i zdziesiątkowanym nauczycielom, pozostaje w tym celu już tylko wyciąć wyniosły pień.
Grunt to zdrowe owoce na dosięgalnym poziomie.
A jak to wygląda u nauczycieli ? Czy są coraz zdolniejsi i mądrzejsi ? Czy są coraz bardziej kreatywni, ambitni, aktywni, empatyczni i spolegliwi ? (ino nie pomylcie znaczenia słów, proszę)
Ni o co z tego wpisu wynika?
Zgadzam się z mpn – porównanie mniej zdolnych uczniów ze zgniłymi jabłkami dyskwalifikuje Autora jako nauczyciela i wychowawcę. POWINIEN CZYM PREDZEJ ZREZYGNOWAĆ Z PRACY W SZKOLE!!
Mpn, spłycasz sprawę, nie chodzi tutaj o wrażenia estetyczne, zastosowana przez Gospodarza ekspresja wypowiedzi podkresliła ważny problem, z kórym, np. spotykaja się nauczyciele w rozmowach z roszczeniowymi rodzicami, atakujacymi belfrów zauważajacych, iz ich pociechy robią coś niezbyt dobrze.
Ale chcę również bronić młodzież, która uważnie obserwuje szkolną, często kulawą rzeczywistość i wysuwa hasła, np.”Szkola naszym wspolnym więzieniem”, „Szkola- ludzie ludziom zgotowali ten los”, Kocham szkołę – kretyn”. Szkoda jednakze,że te zdania zdobią szkolne ściany, lawki i toalety, a ich treść nie jest podstawą do szerszych przemyśleń. A jest o czym myśleć, co zmieniać. Na poczatku- politykę oswiatową pani minister i samorządowe tendencje do szukania oszczedności kosztem szkolnictwa.
Ync, myślę, iż żródłem negatywnej oceny szkoły przez część młodzieży jest również postawa nauczycieli, którzy sprzeniewierzają się belferskiej misji. Uczniowi przecież najłatwiej przyłożyć, rozladować swoje stresy.
Jestem absolutnie przekonany, że to o owocach to była figura stylistyczna @Gospodarza. Mnie obrana konwencja średnio odpowiada, bo często się gubię. Nie bardzo wyczuwam, kiedy jest wyrażane własne zdanie bez chowania się za maskę a kiedy mówi do nas maska.
Tak sobie myślę, że pisanie bez maski – w moim przypadku – skonfliktowało by mnie w moim miejscu pracy w pięć minutek. Zatem może gadająca maska jest konieczna?
Jestem matka takiego troche zgnilego jabluszka, ktory wyrosl na wartosciowego, szczesliwego, przyzwoitego czlowieka, ktory nawet wyzsza edukacje zdobyl. Mysle, ze dlatego, ze statnie lata nauki odbyl za granica. W odroznieniu od polskiej szkoly nikt go tam nie ponizal chociazby ciaglym porownywaniem do „lepszego” rodzenstwa. W Polsce to ja musialam zrobic wyklad pani dyrektorce, pedagozce i wychowawczyni, ze moze nie jest dobry w jednych naukach, ale jest dobry I bardzo dobry w innych rzeczach. I wymaga szacunku, a nie ponizania. Nawet cos zauwazyly na moment, bo za dwa dni przez glosniki uslyszal pochwale za jakies prace organizacyjne. Jednak kilka miesiecy po rozpoczeciu nauki za granica w szkole, gdzie nie znal wlaciwie jezyka, nie mial kolegow powiedzial : po raz pierwszy ide do szkoly i nie bije mi ze strachu serce.
Panie Autorze blogu, niby to nic nie znaczacy lapsus, ale skads sie u pana wzial. Ja np. nigdy nie popelnie lapsusu nazywajac kogos czarnuchem.
Banały pisze nasz bloger. Wiadomo od zawsze, że różnie bywa z potomstwem, więc po co podnosić w ogóle ten temat. Drugi raz przeczytałem wpis p. Chętkowskiego i drugi raz się zawiodłem. Wygląda mi Autor na bardzo przeciętnego belfra, któremu trudno przyjąć do wiadomości, że świat, a więc i nasze życie, jest nieprzewidywalny i różnorodny. Wydaje mi się, że chciałby mieć wszystko poukładane równiutko w kostkę niczym rekrut swoje ciuchy w koszarach. Jeśli z takim nastawieniem idzie do swoich uczniów, to pozostaje im tylko współczuć. Pozdrawiam pogodnie, choć wokół nie wszystko pasuje do moich ideałów .
Spokojnie. Tępym dzieciom zdolnych rodziców raczej w życiu krzywda się nie stanie. Rodzice o to przecież zadbają. Nie dopuszczą nawet do tego, żeby jakiś bloger porównywał ich progeniturę do owoców nie pierwszego sortu.
Piszę to z pozycji orchidei, która wyrosła na dużej kupie gnoju.
@Ryba Wiadomo, ze roznie bywa, zreszta ze wszystkim, wiec po co o czymkolwiek pisac?
Akurat ten temat w dobie przerostu ambicji rodzicow, co jest wielce szkodliwe dla dzieci jest bardzo istotny.
nie wszyscy rodzą się genialni, ale zawsze jakieś cechy są u dzieci na lepszym poziomie niż u innych, trzeba pielęgnować i trenować to, w czym dziecko jest dobre
Eltoro – jak zwykle przesadziłeś, a już kompletnie się ośmieszyłeś porównując problem relacji rodzic – nauczyciel z tym, co na ten temat mówił ostatnio Michalik – żałosne.
Jeśli chodzi o masówkę, jaką jest polska szkoła publiczna, to jest o czym dyskutować, bo nie da się wyłowić 100% utalentowanych uczniów, gdy uczy się ich ponad 220 (ja tylu uczę). Nie jest możliwym, by jedna osoba zajęła się wszystkimi – gdybym chciał poświęcić każdemu (mądremu, przeciętnemu i słabemu) co najmniej pół godziny w tygodniu, to spędzałbym w pracy około 130 godzin w tygodniu…
Bywa tak, że osiągnięcia dziecka to wypadkowa wielu czynników i nie można jednoznacznie określić w tej powszechnej edukacyjnej urawniłowce, co jest dominantą – czy lenistwo nauczyciela, ucznia, zaniedbania wyniesione z domu, brak zdolności jednej, drugiej, czy trzeciej strony, sytuacja w szkole, w klasie, w domu, zarobki, frustracja, nuda, czy wypalenie – mnożyć można w nieskończoność.
Każdy jest tu w jakiejś części winny, ale idiotyczne zrzucanie całej odpowiedzialności na jedną ze stron nie jest fair.
Michalik powinien być zwierzchnikiem nie tylko katechetów.
Każdy wie, że za to, co dzieci na nieodpowiednim poziomie potrafią zrobić z nauczycielami, winni są rodzice.
Ja się ma głupie dzieci to się nie powinno w szkole wymądrzać, to prowadzi do obniżenia poziomu i nauczyciele muszą się nad takimi dziećmi pochylać
A bo kto widział nauczyciela na klęczkach?
To rodzicom trzeba wyedukować wizytowy poziom horyzontalny (najlepiej krzyżem przed szatnią, na grochu).
Dobrze, że Gospodarz kumpli po fachu z innej budy podkablował za dumping.
zyta2003. Banałem jest konstatacja, że wszyscy jesteśmy różni i że często zdolni rodzice mają przeciętnych, a bywa – niezdolnych potomków . Choć bywa i odwrotnie. Problemem w szkole jest to, jak z taką różnorodną grupą pracować, aby nie stracić talentów i nie pomijać przeciętnych i słabych . Nie wolno też uciekać od tematów trudnych i kontrowersyjnych. A taka myśl pobrzmiewała w poprzednim wpisie Gospodarza. Więc dyskutujemy o tym, jak pracować z uczniami, ktorzy z natury są różni i o tym, jak rozmawiać z nimi o trudnych sprawach moralnych, politycznych etc. Sama zresztą pisze Pani o tym, jak niemądrze traktowano Pani dziecko w jednej ze szkół. Widać zabrakło w tej szkole zrozumienia dla banalnego różnorodności uczniów . Pozdrawiam
Do mojego poprzedniego wpisu. Oczywiście powinno być : „banalnej różnorodności”, nie „banalnego”, co mi wymusza program komputerowy.
Ktoś kiedyś powiedział, że na sukces składa się 90% pracy i 10% talentu. Myślę, że coś w tym jest. Co do twoich uwag o „zgniłych owocach” i „tępych dzieciach” – powiedz mi czy faktycznie nauczyciele tak właśnie postrzegają mniej zdolne dzieci czy też to twój punkt widzenia? A może to tak modny ostatnio „lapsus językowy”…
Zdolne niezedolne to względne i zależne od skali porównawczej i populacji – w jednej szkole niezdolni w innej będą baaardzo zdolni!!!
nie wszyscy rodzą się genialni, ale zawsze jakieś cechy są u dzieci na lepszym poziomie niż u innych, trzeba pielęgnować i trenować to, w czym dziecko jest dobre
nie wszyscy rodzą się genialni, ale zawsze jakieś cechy są u dzieci na lepszym poziomie niż u innych, trzeba pielęgnować i trenować to, w czym dziecko jest dobre
itd.