Brutalna prawda o uczniach
Wkroczyli dzisiaj na moją lekcję osobnicy, którzy przedstawili się jako Bardzo Ważni Filmowcy. Zapewnili, że otrzymali od dyrekcji błogosławieństwo na wyszukanie w szkole kogoś zdolnego i urodziwego do filmu. Przerwałem zajęcia i oddałem siebie oraz wszystkich obecnych w ręce wyroczni.
Bardzo Ważni Filmowcy na mnie nawet nie spojrzeli, więc poczułem się jak Wielkie Nic. Za to wpatrywali się w każdego ucznia wzrokiem przeszywającym do bólu. Zajrzeli każdemu do wnętrza i po chwili orzekli, że tylko jedna osoba jest godna dostąpienia zaszczytu kontaktu z kamerą. Przyglądanie się uczniom miało w sobie coś z koszmaru i sądu ostatecznego zarazem. Z wyrokami boskimi się nie dyskutuje. Bogowie wręczyli wybrańcowi dowód wybrania, zaprosili na casting i rozpłynęli się w szkolnej mgle.
Starałem się pocieszyć samego siebie i uczniów, ale nie znalazłem w ustach żadnego słowa pocieszenia. Ewidentnie doświadczyliśmy na sobie oddzielenia ziarna od plew i okazaliśmy się plewą. Trudno więc się dobrze czuć po czymś takim. Odrobinę pociesza mnie myśl, że jedyne ziarno w naszym gronie, czyli ta wybrana osoba, ma przed sobą trudną drogę. Żeby z tego ziarna był chleb, to – rany boskie – trzeba się będzie jeszcze wiele namęczyć. A plewy mają wolne i mogą nic nie robić.
Komentarze
Wkraczanie na lekcję to zapewne część metodyki, za którą odpowiada nauczyciel.
Oraz za jej skutki.
Abdykując z przywództwa i odpowiedzialności za to, co zdarzy się uczniom w trakcie prowadzonej przez siebie lekcji, słusznie jest postrzegany jako ‚nic’.
Tymczasem, kontynuując wstręt do mediów, pewien nauczyciel udzielił informacji znanemu tygodnikowi.
Powiadomił, że jego uczniowie stanowią dwa dzikie i odrębne plemiona, których nic nie łączy.
Nauczyciel ten, widocznie, także nie łączy tej obserwacji z postawą tegoż nauczyciela, który życie społeczne i szkolne opisuje publicznie jako równoległą egzystencję dwóch wrogich plemion.
Pracownika szkoły publicznej, usilnie kontestującego swe obowiązki i ethos zawodowy oraz Państwa – jego pracodawcy, ciemiężącego pracownika tymi obowiązkami.
Tej kontestacji nie sposób jednak dostrzec przy kasie, wypłacającej etatowe pobory…
Uczniowie są ludźmi i tę autorytatywną (niestety i nieuchronnie) niespójność postawy swych nauczycieli świetnie przekładają na własne postawy życiowe.
Ponieważ dysonans poznawczy nie toleruje pustki i wypełnia ją, zależnie od kręgosłupa – miazgą albo wartością.
Podobnie jak na lekcji, jakże multimedialnej z udziałem telewizji – można dostać lekcję albo stracić czas i kręgosłup.
Tylko w tym drugim wypadku – po co jeszcze to medialnie sprzedawać na blogu?
To już korki lepszym sposobem na belferskie dowartościowanie…IMHO.
A nikt nie spytał: do jakiego filmu? Czy chęć pokazania się gdziekolwiek jest już tak powszechna, że samo wykluczenie z pokazania jest już odbierane jako bycie nikim? Ja tam sobie poczytuję za plus, że do pokazywania mnie w niektórych przedsięwzięciach się nie kwalifikuję.
Proszę szanownego Gospodarza, jeden wybrany do filmu w przeliczeniu na szkolną klasę to jest całkiem dobry wynik! Zakładam, że klasa liczyła około 30 uczniów, a więc daje do około 3 uczniów na stu.
Niedawno w radio wysłuchałem wywiadu z amerykańskim reżyserem filmu o dzieciach wojny. Filmowanego o ile pamiętam w Kongo, gdzie aktorami były miejscowe nastolatki. Reżyser mocno podkreślał lokalną obfitość świetnych, naturalnie utalentowanych młodych ludzi, z których „każdy miał tę intensywność, tę powagę, dorosłość, to skoncentrowane spojrzenie”. „W USA takie cechy ma może jeden na stu nastolatków a tu każdy, właściwie nie ma po co urządzać castingów” – opisywał pan reżyser.
To ja już dziękuję bardzo za takie „naturalne” talenty. Wolę, aby polskim nastolatkom było dużo bliżej do rzeczywistości dziecka aniżeli do doświadczonej dorosłości targanego wojną, biednego kraju w Afryce.
Skoro w Kongo stosunek dobrych, młodych naturszczyków do reszty populacji ma się jak 100:100 a w USA jak 1:100 to łódzki wynik 3:100 umiejscawia polskich nastolatków dużo bliżej USA niż Kongo. Tylko się cieszyć.
Trochę jak targ niewolników.
A ci Bardzo Ważni Filmowcy to od razu założyli, że wszyscy do tego ich filmu chcą?
Że kogo naznaczą, to ich?
Ale może to i czasy takie, że każdy chce być gwiazdą, pragnie o celebryctwo sie chociaż otrzeć i dlatego BWF pytać nie musieli, czy ktokolwiek zainteresowany.
Popularność przewyższa naukę nie od dziś…
„Wkraczanie na lekcję to zapewne część metodyki, za którą odpowiada nauczyciel.
Oraz za jej skutki.
Abdykując z przywództwa i odpowiedzialności za to, co zdarzy się uczniom w trakcie prowadzonej przez siebie lekcji, słusznie jest postrzegany jako ?nic?.”
Popieram tę uwagę. Autor bloga wszedł w nurt powszechnej tabloidyzacji wszystkiego co się da i dał uczniom swoim zachowaniem przykład, że jest to słuszny kierunek, że nie ma rzeczy ważnych w obliczu możliwości wzięcia udziału w Bardzo Ważnym Filmie, że w istocie wszyscy nie jesteśmy podmiotami, a jedynie przedmiotami czekającymi na targu niewolników na swojego medialnego Pana. Trochę przykre, choć autor dał się nieco zmanipulować i zaskoczyć sytuacją zapewne i zrobił to bez złych intencji. Ma nauczkę na przyszłość.
Gospodarz zostal zaskoczony, ale ja bym miala pretensje do dyrekcji. Nie pomysleli, ze to bedzie wygladac jak targ niewolnikow? Ze w takim wieku nie wystawia sie nastolatkow bez ich zgody na ponizenia wlasnej godnosci? Jak dyrekcja nie mysli o takich rzeczach to kto jest od myslenia?
„Jak dyrekcja nie mysli o takich rzeczach to kto jest od myslenia?”
Kapitalne.
Oczywiście, nie jest tą osobą nauczyciel, wpuszczający barbarzyńców przed portasy.
Jakie to charakteropatyczne i patognomoniczne dla dysfunkcji społeczno-zawodowej stwierdzenie, tsubaki.
Wypadałoby tylko dodać, że dyrektor jest na usługach „salonu” samorządowego, sterowanego z Marsa (a najlepiej – znad Morza Martwego).
Nauczyciele w roli ofiar brzozy smoleńskiej, wot przymglenie a la polonaise…
Tylko co to ma wspólnego ze szkołą i edukacją w XXI wieku?
tsubaki 8 grudnia o godz. 12:12
„Ze w takim wieku nie wystawia sie nastolatkow bez ich zgody na ponizenia wlasnej godnosci?”
Ano własnie. Wiek ma kluczowe znaczenie. Bo ich rodzicom to juz wszystko jedno, oni tam sobie jakieś śrubki wkręcają na lini produkcyjnej a tu jedna delegacja obcych panów w garniturach za deruga delegacją przechodzi i zdjęcia robi. Zapewne maszyny czy dach hali fotografują, bo nie małpy przy linii, prawda? Jedna delegacja bardziej na maszyny spozira, inna bardziej na meble, jeszcze inna na trawnik za oknem i odległość trawnika od drogi. A dErekcja małpom z linii co tydzień na spotkaniu pracowniczym powtarza: „Jaka delegacja? Jaka wizyta? Jacy obcy ludzie? Jaka planowana sprzedaż fabryki? Jakie planowane przenosiny produkcji do taniego kraju? Jakie planowane zwolnienia? Co wy durne małpy tu plotki siejecie! Małpie mordy w kubeł i cieszcie się, że jeszcze darmowe banany, tj, chciałem powiedzieć donaty na stoliczku leżą! I kawa z automatu za darmo sie leje!
Jak szkoła ma do czegoś przygotowywac to chyba do „życia”, prawda? Z Polski jeszcze miejsc pracy nie przenoszą do „tanich krajów”? A może przenoszą spowrotem do drogich, bo zgodnie z teoriami Balcerowicza, „kapitał nie zna narodowości” i fiaty ekonomiczniej jest (znowu) robić we Włoszech?
W dorosłym życiu większość z nas stanie się niewolnikami a więc wolę aby od szkoły dzieciaki o tym wiedziały.
Przyznam się, że gdy pierwszy raz przeczytałem ten wpis Gospodarza, uznałem, że opisana historyjka jest niewarta głębszego przemyślenia i komentowania. Myliłem się. Uważam wręcz, że tu tkwi ważna przyczyna takiego, a nie innego, powszechnego postrzegania nauczycieli przez społeczeństwo.
Mówi się wiele o misji mediów publicznych. Jak powinien pracować dziennikarz ‚z misją’ w odróżnieniu od tego ‚bez misji’? Otóż wyobrażam to sobie tak: gdy redaktor prowadzi program, to on nad nim panuje. Gdy zaproszony gość nie odpowiada na pytanie, redaktor powtarza i pilnuje by odpowiedź padła. Gdy odpowiedź mimo wszystko nie pada, redaktor wyprasza gościa ze studia. Program jest przerywany. Wszak nie ma sensu dyskutowania z kimś kto nie odpowiada na zadane pytania, a mówi wyłącznie o tym o czym sam ma ochotę. Podobnie gdy jeden gość przerywa drugiemu. Podobnie gdy dochodzi do kłótni. Redaktor powinien być absolutnym panem i władcą swojego programu. Nie ważne czy jego gośćmi są osoby na wysokich stanowiskach. Nie ważne czy rozmawia z prezydentem czy z biskupem. To redaktor pilnuje przestrzegania reguł programu. To redaktor winien utrzymać dyscyplinę. Wobec każdego gościa tak samo. I jeśli faktycznie by to robił, jeśli faktycznie by pokazał, że potrafi, to my widzowie, bardziej byśmy go szanowali. Bo szanowalibyśmy go za to, że wykonując swoje zadanie jest w tym zakresie ważniejszy od prezydenta, generała, biskupa czy artysty. Jest po prostu kompetentny.
Kłótnie, połajanki, przekrzykiwanie się, tolerowanie unikania odpowiedzi – owszem, niech sobie będą w prywatnych telewizjach, jeśli są widzowie, którzy chcą to oglądać. Jednak jeśli mowa o ‚misji’, to niech to będzie misja z prawdziwego zdarzenia.
Wiem, że wizja, którą przedstawiłem jest daleka od rzeczywistości i zapewne niejeden komentator będzie gotów podać rozmaite przyczyny: a to upolitycznienie, a to, że takiego redaktora zwoliniliby z pracy… Niewykluczone. Nie wiem. Wierzę jednak w słuszność swojej wizji.
Dlatego wyżej pisałem o pracy redaktora, bo uznałem, że na tym przykładzie najłatwiej przekazać jak KAŻDY powinien traktować swój własny zawód. Także nauczyciel. I faktycznie. Takim samym panem i władcą powinien być nauczyciel na lekcji. Ważniejszym od prezydenta. Jeśli mu się nie podoba to, że przychodzą filmowcy, to powinien kazać im poczekać na przerwę.
Powinien… no ale jeśli etos zawodowy jest taki jaki jest… nauczyciel mógłby się spodziewać problemów z dyrektorem… lub wśród innych nauczycieli być postrzeganym jako dziwak… Przykre. Nie wiem jakie są tego przyczyny. Wierzę jednak w słuszność swojej wizji.
Michał, nie opisujesz żadnej kosmicznej wizji, ale zwykłą normę cywilizacyjną definiującą każdą kompetencję zawodową.
Przerażające, że masz rację – to są w tym kraju bajki z mchu i paproci.
Zwłaszcza w szkole, tej zatrutej studni polonizmu.
Zupełnie analogicznie, o poziomie naszej destrukcji cywilizacyjnej opowiada casus „Rzepy” i w niej gmyzienia.
Tam też imperatywny, robociarski dogmat cnoty niekompetencji, wzbudził głębokie zdumienie, gdy bazową kompetencję wykazał …właściciel, wywalając na bruk gmyziących swą robotę.
Co by to było, gdyby szkoły miały właścicieli, którzy natychmiast wywalają za brak kompetencji. !!!
Zgroza – i dlatego jest jak jest, przy tym ‚zasobie’ kadrowym nominowanym na etaty.
Oj, toksyna to jadowita ten zasób i penetrująca dusze uczniowskie niczym polon i s-ka. Trzymać się warto z daleka. Na wyciągnięcie parasola. 😉
Michał 9 grudnia o godz. 13:31
Należy być bardziej lojalnym wobec produktu/klienta aniżeli swojego szefa.
Jasne.
Czy sz. Michał może:
1/ podać konkretny przykład ze swojej działalności zarobkowej dla zilustrowania nam tej relacji?
2/ napisać czarno na białym, że on w pracy jeszcze nigdy nie miał do czynienia z konfliktem pomiędzy lojalnością w stosunku do produktu/klienta a wymaganiami szefa,
3/ potwierdzić, że nie jest rentierem, emerytem lub jeszcze niepracującym młodzieńcem,
4/ potwierdzić, że nie jest właścicielem, czyli szefem bez swojego szefa.
@Spam(vel Gekko)
Opowiadasz bajki prywatnoszkolne(czyli uprawiasz marketing szkolnictwa płatnego a drogiego, do którego to sektora, wbrew swoim bajkom, należysz!!!). Znam sporo szkół prywatnych, płatnych i całkiem do tego drogich.Z właścicielem prywatnym jak najbardziej. I bynajmniej ci właściciele za niekompetencję jakoś nie wywalają. Za różne inne rzeczy owszem, ale akurat za to – nie…;-)
@ Ula-kula
10 grudnia o godz. 0:12
– – –
A ja znam jedną ulę,
co kula sobie w gulę.
Gdy ula goli tę kasę,
podatnik po tym – golasem.
Tak ulę tę kasa cudza
do aktywności pobudza,
że guli uli puls bije,
podnosząc kompetencyje,
co zwolnić uli nie dają
w węszeniu – co inni mają.
Bo taka uli gulania
mentalność edukowania.
– – –
Ach, byłbym zapomniał:
🙂
@Spam(vel Gekko)
Widać, że cios był celny – nawet wenę poetycką pobudził…;-)
@Spam(vel Gekko)
Cios był jak widać baaaardzo celny!!!Nawet wenę poetycką wyzwolił…;-)
@w czym problem?
Dziękuję za zainteresowanie moją osobą. Chcę byś wiedział – i piszę to bez ironii – że szanuję Twoje wypowiedzi, bo z lektury Twoich komentarzy wnoszę, że nie potrzebujesz cudzej opinii by wiedzieć co masz myśleć. Jednocześnie pragnę podkreślić, że należę do osób, które formułując ocenę słuszności czyjegoś argumentu, podejmują intelektualny wysiłek aby ta ocena nie była zależna od tego kto go wypowiada. Wystarcza mi sama treść. To uczciwe, prawda?
Nie wiem skąd przyszła Ci do głowy teza: „Należy być bardziej lojalnym wobec produktu/klienta aniżeli swojego szefa.” Moim klientem jest ten co mi płaci. Jego klientami są ci, co jemu płacą. To naturalne, że będę wykonywał to, czego życzy sobie mój klient, jeśli chcę aby mi płacił. Czy to co napisałem, to dla Ciebie właśnie „bajki z mchu i paproci”?
Pozdrawiam, @w czym problem?
A włączając się do mini-dyskusji o prywatnej edukacji, chcę zauważyć, że faktycznie wolna i niezależna edukacja (wręcz w szarej strefie) to korepetycje. Prywatna szkoła musi spełnić różne warunki aby być prywatną szkołą, podlega choćby podstawie programowej formułowanej przez Ministerstwo (proszę poprawić, jeśli się mylę). Natomiast korepetytorem może być każda prywatna osoba i można się u niej uczyć czegobądź, niekoniecznie pod podstawę programową. Czy klienci tych osób wybierają osoby niekompetentne? Zapewne część da się zwieść szarlatanom. To problem rodziców by przed takimi pilnować dzieci. Jak się już posłało dziecko do niekompetentnej osoby to dość łatwo można sobie z tym poradzić: wystarczy przestać płacić. A jak się pozbyć szarlatana z prywatnej szkoły? A jak z placówki państwowej?
Michał 11 grudnia o godz. 19:03
„Czy klienci tych osób wybierają osoby niekompetentne?” (jako korepetytorów)
Oczywiście – dla mnie oczywiście – „osoba nauczyciela/korepetytora i jej kompetencje” to tylko część, a być może nawet mniejsza część problemu. Spam twierdzi, że to 100% problemu. Ja twierdzę, że pewnie mniej niż 25%. Według mnie nawet bardzo słaby nauczyciel w warunkach domowych korepetycji z jednym uczniem potrafiłby okazać ludzkie zainteresowanie źródłem kłopotów ucznia i byłby zdolny zasugerować całkiem dobre rozwiązanie. Według mnie w lwiej części wcale nie polegające na pokazaniu uczniowi po raz piąty jak się rozwiązuje równanie kwadratowe ale na zrozumieniu emocjonalnego nastawienia dziecka, jego kłopotów, tego co zajmuje mu głowę, tego co go interesuje, cieszy i bawi. To nie wina nauczyciela, że szkolna fabryka na to nie pozwala. W domu, w spokoju, w bezpiecznym otoczeniu można zbudować zaufanie a w takiej atmosferze zupełnie inaczej się człowiek z człowiekiem dogaduje. W tym uczy. „Kompetentny w domu” nagle staje się „niekompetetnym w więzieniu skrzyżowanym z fabryką”. Ciebie to nie dotyczy?
„Zapewne część da się zwieść szarlatanom. To problem rodziców”
Duża szęść rodziców opłaca korepetytora wcale nie po to, aby dziecko czegoś się nauczyło ale aby uspokoić swoje sumienie. Im droższy korepetytor tym lepiej, jakość nauczania nie ma tu nic do rzeczy.
„Moim klientem jest ten co mi płaci. Jego klientami są ci, co jemu płacą. To naturalne, że będę wykonywał to, czego życzy sobie mój klient, jeśli chcę aby mi płacił. Czy to co napisałem, to dla Ciebie właśnie „bajki z mchu i paproci”?
Świadectwo dziecka szczęścia, ot co. Rezultatem mojej pracy w analizie zwrotów gwarancyjnych dużego producenta części samochodowych wielokrotnie było udowodnienie, że 90% zwracanych części było błędnie zdiagnozowanych przez dealerów samochodowych jako zepsute. Ty, jako klient warsztatu samochodowego, i to tego niby najbradziej kompetentnego, bo firmowego, w 90% przypadków płacisz za zapalenie się lampki „check engine” a nie za rzeczywiście zepsutą lub rozstrojoną część. Cieszy cię to? Ja nie mówię, że dzieje się tak we wszystkich przypadkacjh i że dotyczy to wszystkich producentów i wszystkich podzespołów, ale widziałem kilka kategorii podzepołów, zwykle generujących całkiem słone rachunki, gdzie 90% decyzji mechanika u dealera było błędnych. Podzespołów montowanych w bardzo znanych i uznanych za dobre jakościowo markach samochodów.
Jak rozumiem ty byś godził się z tym faktem i sprawnie diagnozował pięćset piąty zwrot gwarancyjny jako dobry i nie zawracał sobie głowy czy to w czym uczestniczysz jest uczciwe? Klient końcowy czyli kierowca widzący światełko „check engine” zapłacił twojemu klientowi, czyli producentowi auta, twój klient kupił od twojej firmy następną część, twoja firma zapłaciła tobie, szafa gra. Gra tak długo, jak u konkurencji mają jeszcze gorszą jakość i jeszcze słabiej zorganizowane naprawy. Gratuluję okularów etycznego krótkowidza na nosie.
Tak długo, jak szkoła organizacyjnie przypomina system, w którym nauczyciele „naturalnie będę wykonywali to, czego życzy sobie ich klient, jeśli chcą aby im płacono” bez żadnych refleksji, kto jest tym klientem, kto ma kasę, jakie są kryteria rozdawania kasy, itd. tak długo bedzie to równia pochyła. lojalnośc wobec dyrektora/gminy wcale nie musi pokrywac się z lojalnością wobec ucznia i jego celów. Spam nazywa to przestepczym kontestowaniem ręki, która ci płaci. Ja nazywam to osobistą uczciwością. Własnym kompasem moralnym, inaczej nazywanym sumieniem.
@w czym problem?
Co do pierwszego akapitu, to myślę, że nie ma co dyskutować. Zgadzam się, że nauka indywidualna przeważnie jest skuteczniejsza niż grupowa, a organizacja nauki w szkole powinna zostać radykalnie zmieniona.
„Duża szęść rodziców opłaca korepetytora wcale nie po to, aby dziecko czegoś się nauczyło ale aby uspokoić swoje sumienie. Im droższy korepetytor tym lepiej, jakość nauczania nie ma tu nic do rzeczy.”
Motywy dla których ktoś zatrudnia korepetytora i kryteria na podstawie których dokonuje wyboru to jego własna sprawa. To co napisałeś uważasz za argument przeciw prywatyzacji oświaty?
Co do ostatniego akapitu Twojej wypowiedzi… Jest oczywiste, że gdy klient domaga się by zrobić komuś krzywdę lub złamać prawo, to należy mu odmówić. Gdybym napisał, że należy kierować się zasadą „nie kradnij”, to mógłbyś mi podać wiele przykładów, gdy np. trzeba szybko skorzystać z cudzej własności nie pytając o zgodę by uratować komuś życie. I w ten wspaniały sposób udwodniłbyś, że kierowanie się zasadą „nie kradnij” to „etyczna krótkowzroczność”. Określasz mnie „dzieckiem szczęścia”, a mam wrażenie, że sam infantylnie interpretujesz to co napisałem. Twój klient, czyli Twój pracodawca, płaci Ci i domaga się za to jakich diagnoz? Fałszywych?
W państwowej szkole „klient klienta klienta…” klienta samego nauczyciela to podatnik. Podatnik, który nie wiem czy dobrowolnie dałby choć złotówkę na publiczną oświatę. Stąd nie ma się czemu dziwić – jak to ładnie ująłeś – „równi pochyłej”. Już słyszę oskarżenia o zbytnie uproszczenie 😉 . Oczywiście, że za aktualny stan i kierunek rozwoju oświaty/szkoły/firmy odpowiada bezpośrednio kierownictwo. Nie zmienia to faktu, że szeregowy pracownik powinien robić przede wszystkim to za co dostaje zapłatę. Zastanawiałeś czy podobna do Twojej ‚osobista uczciwość’, ‚kompas moralny’ i ‚sumienie’ w jednym, pozwoliłaby Ci być dobrym żołnierzem posłusznie wykonującym rozkazy? A nauczyciel jest funkcjonuriuszem państwa jak żołnierz, czyż nie?
Michał 12 grudnia o godz. 23:54
„pozwoliłaby Ci być dobrym żołnierzem posłusznie wykonującym rozkazy?”
Absolutnie nie. Żołnierz to dla mnie, jako zawód, kompletne dno. Dokładnie z podanego powodu. Zauważ jaki procent najwyższych stopniem wojskowych zmienia zdanie zaraz po przejściu na tłustą emeryturkę. Dają tym najlepszy dowód swojej zgnilizny moralnej. Dzień wcześniej zamordowaliby kogokolwiek polityk kazał by im zamordować. Dzień później polityk i jego poglądy są „be” a emeryt staje się pacyfistą i ostrzega przed konsekwencjami wojen. Tfu.
„A nauczyciel jest funkcjonuriuszem państwa jak żołnierz, czyż nie?”
Kompletnie się nie zgadzam. W bolszewickiej Rosji też? W ZSRR też? W faszystowskim kraju też? Ładnie chcesz utrzymać swoje sumienie w stanie czystości. Nieskalane myśleniem nie brudzi się osobistą odpowiedzialnością? Coś tak mi się wydaje, że kilkaset tysięcy urzędasów podobnie myśli. Moją standardową odpowiedzią na pytanie co jest moim celem na danym stanowisku jest odpowiedź: „Jak najszybsze zlikwidowanie tego stanowiska i zwolnienie mnie jako niepotrzebnego pracownika!” W sprawach jakości równa się to rozwiązaniu powodów, dla których mnie zatrudnili. Niestety, różnym geniuszom z personalnego zajmuje dobre parę minut, aby zajarzyć o co mi chodzi. Całe szczęście, że nie od nich zależy decyzja.
@w czym problem?
Co do kwestii ‚czy mógłbyś być żołnierzem’, to przyznaję Ci, że jesteś tu konsekwentny. 😉
Natomiast co do tego czy nauczyciel jest funkcjonariuszem państwa, to nie jest to żaden mój pomysł ani pogląd. Nauczyciel jest takim funkcjonariuszem z mocy Karty Nauczyciela! Art. 63. (czy to nieaktualne?) Z tego co mi wiadomo, podobnym funkcjonariuszem jest żołnierz, lekarz czy policjant.
Dość pochopnie snujesz wyobrażenia na temat mojego sumienia i myślenia. Zajmij się lepiej swoim i zastanów dlaczego niektóre wcześniej poruszane kwestie przemilczałeś. Rozumiem, że nie masz na nie odpowiedzi. 😉
Jak najbardziej podzielam sposób myślenia, że celem pracownika powinna być taka organizacja pracy, procedur itp. aby czas wykonywanej pracy ograniczyć do minimum, a najlepiej do zera sprawiając, że problemy znikną. Taka postawa zapewne często wiąże się z kłopotami, szczególnie na państwowym stanowisku. Podzielam ten sposób myślenia, ale… właśnie na państwowym! Tam bowiem pracuje się za pieniądze podatnika. Natomiast jeśli osoba prywatna, pomimo ‚próśb, gróźb’ i rozsądnych propozycji, uparcie życzy sobie oddać mi jej własne pieniądze za skakanie na jednej nodze przez cały dzień – proszę bardzo! Nasz klient, nasz pan. Co innego, gdy trzeba tak bez sensu skakać za pieniądze podatnika, prawda?
@ Michał,
na marginesie Twoich niezwykle na tym blogu godnych szacunku i mądrych (in extenso) wypowiedzi…
„A jak się pozbyć szarlatana z prywatnej szkoły? A jak z placówki państwowej?”
a/ skreślić z listy płac szarlatana
b/ nie zaznaczać na wyborczej liście szarlatanów
To dla prawego przedsiębiorcy i obywatela proste, choć niełatwe (wymaga zaopatrzenia w jaja i rozum – w jednym).
Zupełnie odwrotnie ma się zadanie prawego obywatela w społeczeństwie szarlatanów.
Za jaja i rozum można zarobić jedynie ostracyzm.
I to zapewne doświadczenie czyniące proste odpowiedzi trudnymi pytaniami, a szkołę – autoparodią 🙂
@Spam
„Za jaja i rozum można zarobić jedynie ostracyzm.”
Niestety masz 100% racji. Człowiek się stara i walczy, a w chwilach gdy potrzebuje wsparcia, nawet ci co myślą to samo i pragną tego samego, chowają się po kątach i umywają ręce. Wychodzi wtedy na zbzikowanego dziwaka. Odechciewa się cokolwiek robić dla takich ‚rodaków’.