Nauczyciele niepoczytalni
W niezłą panikę wpędził mnie przyjaciel, gdy zapytał, jaką książkę ostatnio czytałem. Czy ja mam czas, aby sobie poczytać? Całe szczęście, że nie zapytał jeszcze, na czym ostatnio byłem w teatrze lub w kinie, albo jakiej płyty słuchałem. Na takie pytania w ogóle nie byłem przygotowany. Co innego, gdyby zapytał po prostu, co słychać. Wtedy odpowiedziałbym, że źle oraz że nie mogę zrozumieć, dlaczego premier nic z tym nie robi.
W jeszcze gorszej sytuacji byli nauczyciele, którym przyjaciele z jakiegoś ośrodka badawczego zadali pytanie, w czym się ostatnio szkolili (zob. info o badaniach). Gdyby mnie przyjaciel zadał takie pytanie, przestałbym go uważać za przyjaciela. Teraz też uprzedzam lojalnie wszystkich ludzi przyjaźnie do mnie nastawionych, że nie powinni zadawać mi trudnych pytań, gdyż wtedy nasza przyjaźń zawiśnie na bardzo cienkim włosku. Wracając jednak do tych nauczycieli, których pytano o udział w zewnętrznych szkoleniach, to głupio wyszło. Okazało się, że im wyższy stopień awansu, tym mniejszy udział w doskonaleniu się. Zrobiła się afera, gdyż podobno nauczyciele powinni nie tylko uczyć innych, ale także się uczyć.
Zupełnie nie rozumiem, w czym problem. Nie podważam wyników badań, przestrzegam tylko przed pochopnym formułowaniem wniosków. Zapytałem jakiś czas temu pewnego profesora Uniwersytetu Warszawskiego (nie będę podawał nazwiska, gdyż profesor jest ode mnie 20 lat starszy, więc należy mu się szacunek), co sądzi o pewnej książce (temat należał do dziedziny badań, w której specjalizował się ów uczony). Profesor prosto z mostu odpowiedział, że do czterdziestki czytał wszystko, natomiast obecnie niczego nie czyta, więc nie wie, co tam jakiś autor napisał. Zresztą od czasu Platona nie powstała żadna oryginalna myśl, więc nie ma czego żałować. Poczułem wtedy, że przez jedno głupie pytanie nasza znajomość wisi na włosku. Od tej pory nikomu nie zadaję trudnych pytań, tylko po prostu zapytuję, co słychać. I ludzie mnie lubią, a nawet cenią za takt i kulturę. Swoim przyjaciołom też radzę zmądrzeć i nie dręczyć mnie głupotami.
Jeśli chodzi o nauczycieli mianowanych i dyplomowanych, którzy się nie doskonalą w swojej profesji, to odpowiem w ich imieniu, że do czterdziestki biegali na wszystkie kursy, szkolenia, a nawet podyplomowe studia. Odkąd jednak rozpoczęli piąty krzyżyk, stali się weteranami w zawodzie i należy im się szczególny szacunek. Jak mówi Pismo Święte, „Przed siwizną wstaniesz, będziesz szanował oblicze seniora, w ten sposób okażesz bojaźń Bożą”. Dziwię się kolegom-seniorom, że w ogóle zgodzili się poddać badaniom. Gdyby mnie ktoś chciał przebadać, to popędziłbym go do nauczycieli stażystów albo tam, gdzie pieprz rośnie. A tak w ogóle to dziwię się, że premier na coś takiego pozwala.
Komentarze
A może lepiej zadać pytanie, czy w ogóle są organizowane jakieś sensowne szkolenia dla nauczycieli, na które nie szkoda popołudniowego czasu, pieniędzy na dojazd i które nie stanowią jedynie promocji podręcznika lub czytania slajdów?
Biorąc pod uwagę efekty wdrażania w praktyce szkolnej współczesnej myśli pedagogicznej i dydaktycznej, chroń nas Panie Boże przed szkoleniami, ich autorami i trenerami. Resztę przeżyjemy (chyba).
To co Pan pisze, to jest pogarda dla samorozwoju. A później się dziwią studenci, że profesorowie/doktorzy uczą czegoś, co nie rozumieją bo świat poszedł do przodu i zmieniły się technologię.
A jednak, czytać człowiek musi, uczyć się, w szkole zniechęcili, to się człowiek uczy przez czytanie i myślenie.
Do kina i do teatru też trzeba chodzić, tak jak na basen, czy pobiegać, to przyjemność której często nam się nie chce, zadziwiające.
Trzeba się trzymać jakoś, nikt za nas tego nie zrobi i nie zrobi się samo, nie wolno się zaniedbywać, zwłaszcza po czterdziestce.
Racja jest.
Dawno nie byłem na szkoleniu wnoszącym coś w moją pracę, a na szkoleniach bywam kilka razy do roku. Ciągle mam nadzieję, że powiedzą coś nowego i odkrywczego.
Prym wiodą wydawnictwa, które lansują podręczniki.
wycieranie gęby młodymi nauczycielami… Oto nie posądzałem gospodarza. prawda jest taka, że od mianowania wielu belfrom ni się nie chce. Pal licho, jeżeli chodzi o dokształcanie, ale wiekszość nie ma żadnej pasji. Największą zmorą w pokoju nauczycielskim jest lenistwo lub łagodnie określając bezpłciowość ideowo-kulturalna.
Nauczyciel świadomy swego zawodu/powołania kształci się ustawicznie w sposób różnoraki, między innymi od czasu do czasu uczestniczy w szkoleniach, warsztatach itp., by iść (zawodową ścieżką) z duchem czasu. Byłam właśnie dzisiaj na szkoleniu, z którego jestem bardzo zadowolona. Nie pozostawiło mnie obojętną na propozycje rozwiązań metodycznych: w głowie mam mrowie pomysłów, jak to, co usłyszałam, zobaczyłam, w czym czynnie uczestniczyłam, wykorzystać na swoich lekcjach; jak podpowiedzieć innym, zachęcić ich, by skorzystali z materiałów, którymi mnie obdarowano. Warto, moi mili, naprawdę warto się dokształcać. To inspirujące 🙂
Emilio, a jakie przedmiotu uczysz?
Bo ja niemieckiego i dla germanistów takich szkoleń nie brakuje, choćby oferta Instytutu Goethego jest zróżnicowana i ciekawa (i za 3-dniowe seminarium z wyżywieniem i noclegami dwoma płaci sie 50 zeta:))
Możliwości dla jezykowców np. jest więc wiele, także za granicą, w wakacje byłem na tygodniowym seminarium za 75 euro w północnej Bawarii, dziś gościła w szkole u mnie lektorka Goethe Institut w ramach ichniej akcji Deutsch Wagen Tour, w następną niedzielę idę na na Kapelusze Lektora, kolejna ich edycję (ta impreza akurat droga jest, ale no cóż, trudno)
Oczywiście szkolenia niektóre wydawnictw czy ORE czy jakichś dziwnych instytucji bywają niekiedy tragiczne, ale jak człek trochę w necie poszuka, to sensownych rzeczy znajdzie dużo (piszę o rzeczywistości germanistycznej, ale myślę, że podobnie może być np. z ofertą dla anglistów)
Grzesiu- tego samego co nasz Gospodarz.
O ofercie dla germanistów wiem, bo sympatyzuję z nimi. Niedawno wrócili zachwyceni z Sulejówka.
Akcja Deutsch Wagen Tour była i u nas. Gratuluję więc mądrego wsparcia przez Niemców.
Tylko na zagranicę można więc liczyć?
Oczywiście, czytanie książek i gazet popieram. Uwielbiam to mimo deficytu czasu zajętego ślęczeniem nad stosami wypracowań.
Zadowolona, a czy te” warsztaty „odbyły się w naszym kraju , czy za naszymi granicami?
Zadowolona, podaj tytuł i prowadzącego szkolenie – proszę bez podtekstów.
niestety szkolenia dla nauczycieli są żałosne, szczególnie przygotowywane przez zewnętrzne firmy, gdzie trener przychodzi z nastawieniem, że będzie szkolił półgłówków, a na miejscu po pierwszym konkretnym pytaniu okazuje się, że nie potrafi się nawet wysłowić.
Szkoda czasu na szkolenia gdzie niczego nauczyć się nie można.
szkolenia są tylko po to, by zarabiali cwaniacy z firm zewnętrznych.Poziom szkoleń jest tragiczny.Ostatnie szkolenie _ emisja głosu-przyjechał aktor i bredził przez trzy godziny.A jest tyle fajnych książek do przeczytania ……….Szkoda marnować czasu.
Stale się uczę. Każda lekcja z młodzieżą to dla mnie nowe doświadczenie. Nie ma dwóch identycznych lekcji. Zawsze można się też nauczyć czegoś od uczniów. Poza tym przygotowując się do lekcji (uczę trzech przedmiotów w gimnazjum) siłą rzeczy poznaję nowe rozwiązania, tematy warte poruszenia, opinie innych itp. Po lekcjach zwykle dwie godziny ćwiczę z moim chórem, a w domu ślęczę w necie szukając darmowych aranżacji utworów, nut na 3 głosy, lub robię/piszę je sama ale wszystko razem za dużo czasu zajmuje, szkoda mojego dziecka. Chciałabym postudiować jeszcze, ale brak kasy i możliwości wyjeżdżania (mam wszędzie daleko) zniechęca mnie. A szkolenia? Albo płać albo nudne. Pozdrawiam.
Rzeczywistość w szkole sprzyja dokształcaniu. Czujemy oddech konkurencji, czyli zalew podań o pracę od których pękają szuflady w dyrektorskich biurkach. Nasz pęd często nie wynika z zamiłowania do wiedzy, lecz gwarantuje utrzymanie wymiaru etatu. A więc polonista to, np. obstawia wiedzę o kulturze, etykę, a matematyk – informatykę. Gdy wchodziłem do zawodu, miałem okazje pić wódkę z dyrektorem liceum, którego byłem absolwentem (gdzie są te czasy, ręka drżała mi przy napełnianiu literatek). I wówczas on powiedział mi kolokwialnie, iż taki przyuczony belfer jest dalej od ucznia o dziesięć lekcji. Gorzej bywa, gdy trafi na prawdziwego pasjonata. kiedy uczymy przez wiele lat w jednej szkole, np. elitarnym liceum lub zespole szkół zajmującym dolne miejsce w tabeli rankingów, wpadamy w znane sobie koleiny rzeczywistości naszej budy. Dobrze byłoby, aby umożliwiono nam okresowe oddelegowania: chcesz być mianowanym, dyplomowanym, uczysz w szkole, do której pchają sie kandydaci, wynoszacy z domów kult wiedzy, celem nabrania doswiadczeń, dokształcenia – popracuj w zawodówce. I odwrotnie. Wówczas dialog, konflikt, opór ucznia, praca z uczniem zdolnym, słabym agresywnym.autorytet, tolerancja,nowatorskie metody nauczania, oscylowanie miedzy przymusem a swiadomą dyscypliną – te kwestie byłyby gorliwie przez nas studiowane, są przecież niezbędne do budowania naszej belferskiej tożsamości, a nie kolejne stopnie awansu. Takie refleksje mam, po przeczytaniu w internecie raportu z badań nad przemocą w szkole – maj 2011, ktory polecam, jak również porazajacy artykuł z „Polityki” z 24 X br zatytułowany „Gnojki”.
I jeszcze pytanie do Grzesia: czy uczono Ciebie na kursach doskonalajacych sprawności zawodowe, jak postąpić, gdy uczeń rzuca podrecznik od niemieckiego i glosno mówi, że ma to w dupie? A klasa obserwuje, co dalej sie rozegra.
@grześ i inni germaniści, zadowoleni ze szkoleń
Tam, gdzie szkolenia robi zagraniczny podmiot w celach niekomercyjnych (za swoje pieniądze!) jest w stanie, i to robi, wyegzekwować poziom. Tak jest z instytutami językowymi, szkoleniami różnych klonów Fundacji Batorego itd. W cywilizowanych krajach mają sposoby(skuteczne!) badania jakości takich imprez, stopnia zadowolenia uczestników etc.U nas tego nie wdrażają bo swoi ludzie(szczególnie z PSL!) by nie zarobili, ale to zupełnie inna bajka…;-)
Niezadawanie pytań to dobry sposób na popularność wśród konformistów.
Pod warunkiem, że niepytanie nie jest jednocześnie odpowiedzią, udzielaną swym wizerunkiem.
Wtedy konformizm niepytającego obraca się przeciw niemu samemu, jeśli nie dysponuje także certyfikatem z treningu obłudy.
Ale to rzeczywiście, po latach pracy w szkole, nie wymaga szkoleń, przeciwnie – można stać się samoistnym, wizerunkowym przykładem osobistym.
To były warsztaty dla nauczycieli matematyki na poziomie gimnazjum. Krajowe. Nie podam tematu, ani nazwiska prowadzącej. Nie mam ochoty znosić tego naszego polskiego kolejnego piekiełka z serii „Huzia na Józia”. Rzecz nie jest w tym, że że warsztaty są dobre lub złe, lecz w nas – ile skorzystać chcemy z tego, co nam się proponuje. Nie twierdzę, że jest cacy. Ale po co się tym, co złe tak przerzucać?
@Ula-kula
święte słowa
Opakowanie zrobiło się ważniejsze od cukierka. Dobrym przykładem są projekty unijne. Nauczyciel ma wymyślić, napisać projekt i go zrealizować. Nieważne co robi, ważne są podpisy uczestników. Wyjście do muzeum – podpisy uczestników, przejazd autokarem – podpisy, basen – podpisy, obiad – podpisy, zajęcia pozalekcyjne – podpisy ….
Najśmieszniejsze jest to, że osoba sprawdzająca nauczyciela (który przecież oszukuje), zarabia na projekcie niezłe pieniądze. Jeszcze jak zrobi szkolenie dla tych nieuków-belfrów, to minimum 100 za godzinę kasuje.
Na oświacie się pięknie zarabia. Szkoda, że to tylko hieny dopadające padlinę.
Ino,
no tego niestety nie uczą:)
A c do pomysłu uczenia na pewien czas w innej szkole, masz pełną rację.
Już nieraz u siebie w szkole (technikum plus zawodówka) gadaliśmy o tym, że takie wymiany powinny być, że np. nauczyciele z katolika czy najlepszych liceów w mieście powinni przyjść do nas i np. popracować z ponad 30-tką uczniów którejś klasy zawodowej trw, a my do nich.
Myślę, że takie zamiany byłby rozwijające i dla uczniów i dla nauczycieli.
P.S. Ja w sumie z większością grup jakoś się dogaduję, obecnie uczę w jednej szkole klasy/grupy, ktróre znam już 3 lata, więc ci mi z dziwnymi rzeczami raczej nie wyskoczą. w drugiej szkole w liceum jest sympatycznie i kulturalnie, w technikum w sumie też, jedynie pierwszakom odbija i na razie mam z tym pewien problem, ale obaczymy, co dalej.
Może warto wiedzieć, że intencje i regulacje unijne nie mają nic do wykoślawionych małpią brzytwą publicznych etaciarzy (np. osławiony PARP) praktyk weryfikacji i kwalifikacji projektów unijnych w naszym kraju.
Tak jest z każdym funduszem i dopłatą unijną; przepisy i praktyki wykonawcze są sprzeczne z zamiarem i wymogiem darczyńcy – za sprawą etatyzowanych państwowym groszem i zepsutych pokoleniami pegeerowskiej komuny dystrybutorów.
Tak samo, jak w szkole publicznej, bo to właśnie nasza polska szkoła prostackiego przekrętu, co sama nie idzie w las, tylko tam prowadzi swych adeptów.
Przynajmniej do etapu podpisu – to zawsze nad Wisłą jedyny koszt kwalifikowany.
Miałem okazje bywać na różnego rodzaju szkoleniach, co ciekawe – najsłabsze były te, które organizował właściwy ODN! Ze zgrozą myślę już o szkoleniu, na które skierowała nas dyrekcja, bo przeczuwam, że nie dowiem się niczego nowego na temat planowania pracy nauczyciela ponad to, co wyczytałem na setkach stron w Internecie przed wdrożeniem w szkołach ponadgimnazjalnych nowej podstawy programowej.
PS. Traktuję słowa Gospodarza jako żart – nie uwierzę, że nie ma Pan czasu na czytanie ciekawych książek!!! A jeśli to prawda, to niech Pan zrezygnuje z pisania na blogu – czas się znajdzie 😉
Grzesiu, dziekuję za odpowiedż. Gdy bedziesz miał trochę czasu, na problemy z Twoimi pierwszakami polecam wrzuconą przez kogoś do internetu książkę Jakuba Kołodziejczyka „Dyscyplina w klasie. Metody i techniki interwencji”.Możesz dostosować jej treść do swoich realiów. A jak będziesz miał czasu jeszcze wiecej,to polecam Tobie moje wypociny, które popełniłem w 9 numerze „Problemów Opiekuńczo-Wychowawczych z 2010r, opisując dyscyplinowanie trudnej klasy
Pozdrawiam, życząc powodzenia.
To nie szkolenia tworzą nauczyciela -mistrza. To sam nauczyciel kreuje swoją postawę i sposób pracy. Mam za sobą tysiące szkoleń, wiele lat pracy, wszystkie stopnie zawodowe, stidia podyplomowe (dwa kierunki) i dziś wiem, że nie podniosły one jakości mojej pracy. Mogły jedynie zmienić moje spojrzenie na proces edukacji i nakłonić mnie do samodzielnych poszukiwań. Jest stara zasada w kształceniu: – wskaż kierunki, którymi podąży uczeń, nie rób nic za niego. Siedzenie na szkoleniach pozwala gromadzić papiery. Samokształcenie, poszukiwanie metod prowadzi do rozwoju. Znam wielu nauczycieli, którym nie dorównam nigdy. Oni nie siedzieli na kursach i szkoleniach. Byli ludźmi myślącymi i poszukującymi! Jeszcze jedna ważna sprawa: Żadna kontrola nie jest w stanie sprawdzić procesu samokształcenia nauczyciela inaczej niż papierami o ukończonych kursach. Szkolenia służą statystyce dla dyrektorów i władz oświatowych. Nie są robione z myśą o nauczycielach. Nie warto się kłócić o ich jakość. Kolejny kurs nie stworzy osobowości!
Nie mam na nic czau, Na komentarz tez nie.
amancjuszka-nie komentuj, nie martw się o uciekający czas. Pamiętaj, najważniejsza jest rodzina. Bliscy odejdą a my będziemy dalej pracować. To nie jest normalne. Praca ma zapewnić nam byt. Nie pracujesz by żyć. Rozejrzyj się wokół siebie i pomyśl o tych, którzy cie kochają. Wszystko wyda się wówczas bardzo proste. Nie wolno zaponieć o tym co ważne, to prawdziwa pułapka. Powodzenia.