Pomysł na szkołę
Początek roku szkolnego to dobra okazja dla polityków, aby przypomnieć się wyborcom interesującym hasłem oświatowym. I właśnie z tej okazji skorzystał Sojusz Lewicy Demokratycznej. Leszek Miller zaproponował program troski o szkoły pod nazwą „dekalog edukacyjny” (zob. info).
Istota zmian polega na powrocie do tego, co już było. SLD chce likwidacji gimnazjów i powrotu do ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum. Wszystko to chwyta za serce i wzbudza nostalgię za starymi dobrymi czasami, dawną maturą, egzaminami na studia i dyplomami, które coś były warte. Do tej bułki z masłem Sojusz dokłada pomysł na mniej liczne klasy oraz pragnienie, aby szkoły oferowały wiele zajęć pozalekcyjnych. Byłaby więc praca dla wszystkich nauczycieli. Do tego praca w luksusowych warunkach, bo w małych zespołach klasowych. Słodkie to jak miód z mlekiem. Na deser Miller przygotował propozycję, aby szkoła zapewniała dzieciom dożywianie, opiekę medyczną i zajęcia sportowe. Palce lizać. Więc w czym problem?
W szkole wszyscy życzymy sobie, aby nowy rok szkolny nie był gorszy od poprzednich. A minione lata były raczej złe – likwidowano szkoły, zwalniano nauczycieli, przepełniano klasy, reformowano wbrew opiniom nauczycieli itd. A jednak nauczyciele pragną spokoju. Nie chcą zmian, mimo że jest źle. A wszystko z powodu totalnego spadku zaufania do rządzących i do polityków. Nie wiem, jak to się dzieje, ale jak przychodzi do wykonywania postanowień „dekalogu edukacyjnego” tej czy innej partii politycznej, to zamiast spodziewanej manny z nieba, zawsze mamy płacz i zgrzytanie zębów. Wychodzi na to, że raj w edukacji już był, a teraz możemy liczyć tylko na osty i ciernie.
Komentarze
Podobnie do starych czasów chce PiS wrócić:
” Zmiany w szkolnictwie
Oświata od 7. roku życia, 8-letnia szkoła podstawowa, 4-letnie liceum, odbudowa szkolnictwa zawodowego, rezygnacja z systemu testowego przy maturach – to niektóre propozycje PiS w zakresie oświaty, które przedstawił w niedzielę prezes partii Jarosław Kaczyński.
Jak poinformował, kolejne propozycje PiS, to: przywrócenie gabinetów lekarskich w szkołach, status nauczyciela jako pracownika państwowego, ustawowe zapewnienie, że język polski, religia i historia będą wykładane w pełnym wymiarze godzin we wszystkich szkołach, trzy podręczniki do wyboru, przy czym szkoła ma wyznaczyć jeden podręcznik, a także umocnienie pozycji kuratoriów.”
http://podatki.onet.pl/kaczynski-chcemy-wprowadzic-nowy-podatek,19925,5234703,agencyjne-detal
Mam wrażenie, że obie partie nie mają nic sensownego ani pożytecznego edukacji do zaproponowania ni pomysłu na nią i dlatego wyskakują z „odwieczną” likwidacją gimnazjów.
Zresztą PO też niewiele dobrego zrobiło.
Wizje piękne, ale skąd wziąć na to pieniądze? O tym ani słowa. Równie dobrze można wyjść z wizją, że wszyscy powinni być młodzi, piękni i szczęśliwi. I bogaci rzecz jasna.
SLD to trup, Miller zresztą też, istnieje nadal tylko dzięki betonowemu elektoratowi, czyli sierotom po PRLu. A takie próby reanimacji i odzyskania popularności zasługują najwyżej na pobłażliwy uśmiech i olanie.
Istota zmian polega na powrocie do tego, co już było.:))))))))))))))
To co dokładają sojusze i inne pisy, to rzeczywiście jest pomysł.
Na wagę intelektualną i sprawczą bułki z masłem.
Pomysłowe Dobromiry wszelkiej maści (kiedyś taką ‚pomysłowość’ nazywano ignorancją) dla taniego populizmu są gotowe nawet wynaleźć koło, tylko że jak zwykle, wychodzi im kółko groniaste.
Bo ani po co je wynajdują, ani co mają te pomysły na koło dać: pomysłu na taką refleksję brak, bo brak wiedzy, że koło już jest i jak wygląda oraz działa.
Słusznie więc, Gospodarz nabija się z Dobromirów, że chcą by „było jak kiedyś”.
I jednocześnie i całkowicie bezwiednie ujawnia, że pomysłem etaciarzy na swój szkolny dobrostan etatowy jest coś przeciwnego.
Ma w tej szkole etaciarskiej być …tak jak jest, czyli nie gorzej. Bo gorzej już (jak wynika ze wpisu) było. Co oznacza że gorzej nie jest obecnie.
Oczywiście, to ichnie „pragnienie spokoju” czyli kontestacja i sabotaż wszelkich zmian, oparte jest na dogłębnej analizie jedynej efektywnej funkcji szkoły, czyli zapewnienia komfortowego i łatwego bytu armii belfrów.
Napisał to Gospodarz explicite tu: „…minione lata były raczej złe – likwidowano szkoły, zwalniano nauczycieli, przepełniano klasy, reformowano wbrew opiniom nauczycieli…”.
Nie ma tu w tym opisie strat ani jednego odniesienia do podmiotu, funkcji i wyniku edukacji a tylko do dobrostanu etaciarzy.
Znamienny i już rutynowy coming out spod maski obłudy.
Miller przynajmniej (i jakoby) chce, aby funkcja szkoły dawała podmiotowy wynik, cyt. „dyplomy, które coś były warte”.
O jaką wartość walczą głosem Gospodarza etaciarze – widać jak na dłoni i są to z wynikiem edukacyjnym pola rozłączne i wykluczające się.
Kto więc ma w te biadania i nieudolne męty intelektualnych manipulacji uwierzyć?
Nikt przy zdrowych zmysłach, skoro sam agitator sobie zaprzecza (skoro jest coraz gorzej, to jak może być dobrze, jeśli utrwalimy ten trend brakiem jakichkolwiek zmian?).
W celu uwiarygodnienia manipulacji sabotażem, i wzwiedzenia etaciarskiego boju w hucie, sadzi więc Gospodarz po koleżeńsku trzy ukryte założenia:
a/ że (jawnie rzekoma zresztą) krzywda belferstwa etaciarskiego oznacza upadek szkoły (ponieważ to dobrostan belfra jest sensem i celem istnienia szkół)
b/ że „zło” i krzywda, którymi się ochoczo i pchając się jeden przez drugiego karmią na etatach, to wynik niegodnych zaufania …polityków (skądinąd w większości sejmowej, z premierem na czele – belfrów!).
Jakby brak zaufania do sprawcy kaźni był spójny z dobrowolnym zamieszkiwaniem hordy ofiar w będącej w jego mocy szkolnej katowni belferstwa…hihi.
c/ wreszcie, wbrew oczywistym faktom, założenie że jakieś represje belferstwa narastają, skąd absurdalny wniosek aby „nie chcieć zmian mimo że jest źle”, trzeba ten trend …utrzymać, sabotując zmiany.
Uzasadnieniem tego absurdu becketowskiej egzystencji trwania w amoku, może być tylko obezwładniający wszystkich strach, więc Gospoś na końcu straszy perspektywą nieuchronnych ostów i cierni (oczywiście w domyśle – na belferskiej koronie).
I to waśnie zwieńczenie manipulacji starej jak świat – krzywdą, ofiarą, winą zewnętrzną i niepokalanego królestwa czystej duszy belferskiej, zwłaszcza gdy lepkie ręce i brudne myśli same wyłażą na wierzch, spod kołderki obłudy, jawnie w demokracji zdemoralizowanymi czynami i postawami.
Ja życzę powodzenia.
Ale raczej nie na etacie nauczyciela.
Tak kręcić i oszukańczo mataczyć kosztem powierzonego mu społecznie i obywatelsko dobra i zaufania potrafi każdy głupi.
Nawet pan P. z ambergolda, co szkół na takie prymitywne, acz popłatne triki nie kończył.
W tym zakresie taka szkoła i postawa nie sprosta najbardziej prostackim konkurencjom masowej mądrości ludu nadwiślańskiego.
Więc po co komu taka szkoła, Panie Profesorze?
Pomysły na wygodne przetrwanie na publicznym etacie nie wymagają w tym kraju żadnej, ale to żadnej edukacji, wręcz, jak Pan pisze, przeciwnie.
Problemem jest brak społecznej solidarności. Nakazami niczego się nie zrobi. Polak całkiem dobrze, w każdym razie nie gorzej od „tambylców” funkcjonuje w przeróżnych krajach. Warunkiem jest udzielenie przez takiego Polaka nowemu krajowi kredytu zaufania w połączeniu z napięciem, jakie emigracja zawsze stwarza. Wtedy dopomożemy i sobie i otaczającym nas bliźnim.
Wtedy zamiast podważać zastane regulacje (wcale nie zawsze mądre) dopasowujemy się do nich i pracując w stresie wyciskamy z siebie 110% tego, o czym myśleliśmy, że jesteśmy zdolni wycisnąć.
Najważniejszym zasobem USA jest zdolność do ciągłego przekonywania zarówno swoich mieszkańców jak i reszty świata, że mieszkanie w USA jest równe schwytaniu Pana Boga za nogi. Niezależnie od tego, jaka jest rzeczywista sytuacja. Bardziej liczy się nastawienie a nie gołe fakty, chociaż i tych jest ciągle wystarczająco dużo. Wiele państw na świecie także osiągnęło podobne sukcesy w przyciąganiu imigrantów.
Decyduje relatywne porównanie tych krajów z warunkami w tak wielu jeszcze miejscach na świecie. Nie jest tam tak różowo na bezwzględnej skali ale przy względnych porównaniach ciągle dużo fajniej niż gdzie indziej. Polak może ze wstrętem i z ulgą uciekać „na Zachód” a Wietnamczyk czu Ukrainiec może z poczuciem wielkiego sukcesu zdobywać swoją pierwszą pracę w Polsce.
Pamietam, jak w sierpniu 1980 miałem „poczucie emigracji do nowego kraju” bez opuszczania Polski. Przez kilka miesięcy (dla mnie) atmosfera równała się prawie euforii. Co się z tym stało?
Ja nie mam złudzeń co do „euforyczności” ale jak odtworzyć to najważniejsze poczucie, że coś od nas zależy, że oto coś możemy zmienić, że „kraj nam się zmienił”? Entuzjazm społeczny?
W Finlandii zarobki nauczycieli są bardzo podobne do tych w Polsce, czyli oscylują wokół średniej pensji. W Korei mają 2x średnią a i tak Koreańscy uczniowie biorą najwięcej korepetycji ze wszystkich na świecie. Fińskie klasy sa nawet większe od polskich. Fińskie szkoły (przynajmniej w testach) wypadają lepiej.
Ale fińscy nauczyciele podkreślają swobodę intelektualną, wolność eksperymentowania, wolność wyboru metod dydaktycznych. Satysfakcję z zawodu biorącą się z satysfakcji profesjonalisty odpowiedzialnego i kształtującego swój warsztat pracy. W USA nauka opiera się na graduate students i na postdokach. Dziesięć (i więcej) lat pracy za marne grosze. Zarabiają dużo mniej od prostych robotników czy drugiej_asystentki_sekretarki_sprzątaczki pracując 70-80 godzin tygodniowo i są szczęśliwi, że „robią naukę”.
Czyli pieniądze to nie wszystko. Entuzjazm, poczucie własnej wartości, przyjemność z życia bierze się u postdoka z możliwości obcowania z wyzwaniami intelektualnymi. Brak zaciskającej się na szyi nauczyciela petli durnowatych regulacji, regulacji potworzonych w jakimś MENie przez politycznie zakotwionych urzędasów nie dławi fińskiego nauczyciela i nie odpycha najlepszych od zawodu.
W takiej sytuacji nawet najgłupszy program ułożony przez najdurniejszy MEN i wdrażany przez najgorzej wyselekcjonowane kadry nauczycielskie najsłabiej przygotowanym do szkoły uczniom rodziców z bardzo małą wiedzą pedagogiczną i ochotą do bycia rodzicami odniesie sukcesy.
W kryzysie, w wielkim stresie – paradoksalnie łatwiej. Łatwiej zmagać się na krótką metę i łatwiej wprowadzać strategiczne zmiany.
Przepowiadam stagnację aż do „wielkiego pierdyknięcia”.
Jestem ciągle zdziwony, że takim sygnałem nie stała się katastrofa pod Smoleńskiem. Chyba dlatego, że nikt w Polsce nie odebrał jej jako najbardziej krzyczącego dowodu na brak profesjonalizmu przenikający wszystkie struktury i szczeble państwa. Smoleńsk stał się paliwem w politycznych napaściach, ale nie Sputnikiem dla Polaków.
Teraz, niestety, Euro 2012 miało jakoby udowodnić „sprawność państwa i cudowność narodu”. Londyn był „małym zgrzytem”, o którym szybko zapomnimy.
Wielka katastrofa,- fabryka wypuści tysiące ton gazu, który zatruje dziesiątki tysięcy ludzi? Powódź, która zatopi tysiące miasteczek i utopi tysiące ludzi? Coś, co wstrząśnie całym państwem? Wojna? Ja nikomu nie życzę, ale Polacy wykazują nieziemską cierpliwość i jak już im zielona wyspa „dopiecze do żywego” to najwyżej emigrują. Jest wentyl.
@ BrianG
2 września o godz. 19:31
– – –
Pytanie „skąd wziąć pieniądze” przystoi wyłącznie kieszonkowcom zaczajonym za rogiem z cegłą.
Każdy, kto żyje w cywilizacji, nie mówiąc o tych, którzy tam rządzą i pracują wie, że pieniądze się dziedziczy albo zarabia. Tertium non datur, chyba że jest się właśnie kieszonkowcem.
Nb. każdy funkcjonariusz opłacany publicznie, więc i władza i belfrzy publiczni, pytając „skąd wziąć pieniądze” na wykonywanie swoich obowiązków, wskazują, że najmądrzej będzie w tym celu odebrać im niezasłużone pensje.
I już pieniądze są, czyż to nie piękna wizja?
🙂
@ grześ,
„…Mam wrażenie, że obie partie nie mają nic sensownego ani pożytecznego edukacji do zaproponowania…”
tym razem zgadam się ogólnie z Twoją opinią.
Ale…
A co ma komukolwiek do zaproponowania (sic!) publiczna edukacja, w zamian za dawane jej z góry pieniądze publiczne? No – co konkretnie?
Obawiam się, jak ostów i cierni, że jedyny pomysł na propozycje do jakich zdolna jest etaciarska brać belferska są ofertą stałą, jakże niezmienną od lat i zawartą we wpisie Gospodarza.
Czyli – jak obywatelsko stracić kasę i zostać jeszcze w zamian sponiewieranym.
Ja zaczynam pracę z klasą I gimnazjum liczącą 34 uczniów. Lubię swoją pracę, lubię dzieci – tak jak większość nauczycieli (wbrew opiniom niektórych wypowiadających się tu). Ale przy takim tłumie nie ma szans na zindywidualizowane podejście do każdego. I to mnie boli, że nie będę mogła zadbać o każdego oddzielnie, bo władza oszczędza i napycha klasy do granic możliwości…nie pieniądze, nie marne warunki lokalowe, nie ilość zbędnych papierów. Nie odsądzajcie od czci i wiary wszystkich nauczycieli.
nondrusiaki 2 września o godz. 22:43
W szkole masz 300 dzieci uczonych w piętnastu 20-osobowych klasach przez 15 nauczycieli zarabiających 2 tys. złotych każdy.
Dyrektor nie może zwiększyć budżetu ale zaproponował zwiększenie liczby uczniów w klasie do 30 i podzielenie się pozostałych w szkole 10 nauczycieli pieniędzmi.
Za cenę podwyżki z 2000 na 3000 będziesz uczyć 30 zamiast 20 uczniów. Idziesz na to?
Przypominam, że za czasów tak mile wspominanego PRL-u w wielu szkołach wiele pokoleń było kształcone w 30+ osobowych klasach i uważa teraz, że żadna krzywda im się nie stała.
Pozostaje słodka tajemnica, jak zwolnić 5 rzeczywiście najsłabszych nauczycieli, ale tutaj ukazało się już tyle „opisów z życia”, iż nie mam złudzeń kto zostanie w szkole z mniejszą liczbą większych klas.
Poza tym wszyscy są przekonani, iż natychmiast po zwiększeniu liczby uczniów w klasach i zwolnieniu nauczycieli waadza obetnie dyrektorowi budżet.
Oto, co wynika z tych cudownych pomysłów na szkołę:
„W 2014 roku szkoły w Polsce zostaną zalane gigantyczną falą uczniów. Będzie ich dwukrotnie więcej niż obecnie – alarmuje „Dziennik Gazeta Prawna”.
Dlatego ministerstwo apeluje, a niektóre samorządy podjęły działania, by skłonić rodziców maluchów do przepisania ich do szkoły.”
Ciekawa jestem, jak to ‚skłanianie’ będzie wyglądało. Czyżby szykował się jakiś szantaż?
Bardzo podoba mi się pomysł Millera. Niestety, jego realizację można między bajki włożyć.
A może jakiś pomysł na to, jak skutecznie oddzielić ziarno od plew:
„Trzeba wykazać się ogromną determinacją, aby zwolnić słabego nauczyciela ? mówi Marek Pleśniar, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
(…) Nawet ewidentne braki wiedzy nauczyciela stwierdzone w trakcie wizytacji nie prowadzą do jego zwolnienia.
Eksperci wskazują, że w zawodzie nauczyciela wciąż dochodzi do selekcji negatywnej. Począwszy od studiów pedagogicznych, gdzie łatwo jest się dostać, a kończąc na pracy w szkole.
? Rodzice są bez szans, jeśli widzą, że nauczyciel źle uczy lub nie umie przekazać wiedzy. Co więcej, w jego obronie staje sam dyrektor. W obecnym systemie jeśli nauczyciel jest słaby, to i tak dotrwa do emerytury, a takie osoby powinno się eliminować z tego zawodu ? mówi Edmund Wittbrodt, senator i były minister edukacji narodowej.
Według niego skutecznym rozwiązaniem byłoby ograniczenie przywilejów wynikających z karty, jak np. gwarancja stałego zatrudnienia czy ochrona przed zwolnieniem…”
http://praca.gazetaprawna.pl/artykuly/571783,negatywna_ocena_pracy_nie_szkodzi_nauczycielowi.html
Komentarz raczej zbędny…
@w czym problem
>Przypominam, że za czasów tak mile wspominanego PRL-u w wielu szkołach wiele pokoleń było kształcone w 30+ osobowych klasach i uważa teraz, że żadna krzywda im się nie stała.<
W PRL chodziłam do czołowego warszawskiego liceum i najlepszej klasy w roczniku – co roku 2-3 osoby z mojej klasy zostawały na drugi rok, można też było ucznia wyrzucić ze szkoły. W tych warunkach rzeczywiście nawet w 35-40 osobowej klasie u wielu nauczycieli można było usłyszeć muchę…;-) Ale to se ne vrati…;-)
Wielu nauczycieli w „słusznym” wieku nie pójdzie na emeryturę tylko dlatego, że wynosić ona będzie circa 1300 PLN netto.
No to o czym tu dyskutować?
Opozycja proponuje powrót do dawnego systemu edukacji, ponieważ nowy się nie sprawdził. Od kilkunastu lat nieustannie eksperymentujemy a poziom nauczania jest coraz niższy. Podobnie coraz gorsze są wyniki pracy wychowawczej szkół. Gimnazja nie spełniają swej roli, ponieważ są szkołami „masowymi”, gromadzą młodzież zarówno zdolną jak i bardzo słabą obniżającą ogólne wyniki. Trzyletnie, a praktycznie dwu i pół-letnie licea, nie są w stanie nadrobić wcześniejszych braków. Testowy system sprawdzania wiedzy uczy mechanicznego „wkuwania” zamiast samodzielnego myślenia. Samorządy, na które przerzucono koszty kształcenia, nie mają wystarczających środków i myślą przede wszystkim jak na szkołach zaoszczędzić, co odbija się negatywnie na wynikach. Taka jest prawda.
W ciągu 5 lat mojej pracy w szkole średniej wchodzi już druga nowa podstawa programowa. Czyli jeszcze jedna reforma nie została zrealizowana, dopiero co poznaliśmy wyniki poprzedniej, a oni już myślą jak przeprowadzić kolejną reformę.
W ciagu 5 lat? Poprzednia podstawa była z 2002 roku.
Siódmy rok już moje dziecko na plecach nosi teczkę ważącą nieraz i 8 kilo. Widzę jak niektóre dzieci wleką za sobą plecaki na kółkach krzywiąc niemiłosiernie swoje kręgosłupy. Od lat nikt się o to nie zatroszczył, by dzieci miały podręczniki w szkole i nie musiały dźwigać takich ciężarów. Dla naszego systemu edukacji jest to problem nie do pokonania. Dlatego z dużym dystansem traktuję wypowiedzi polityków, urzędników i innych jak to się troszczą o edukację. Nie troszczą się, mają ją gdzieś i gdzieś mają dzieci. Mówią o programach, metodach, wynikach, technologiach a dzieci zostają ze skoliozami na całe życie. Dzieje im się po prostu krzywda fizyczna. Teraz mają być tablety. Więc krzywe może już nie będą, ale za to ślepe?
@Jola
Również zwątpiłem w skuteczność reform odgórnych. W tablety również nie wierzę. Nauczyło mnie tego ostatnie dziesięciolecie. Samemu trzeba sobie radzić.
@Anonim
To może policzysz ile razy zmieniała się pp w gimnazjum? Jest to ściśle ze sobą związane.
@Jola – więcej lewych zwolnień z wychowania fizycznego niech rodzice załatwiają, to i dzieci bardziej krzywe będą…
„W tablety również nie wierzę. Nauczyło mnie tego ostatnie dziesięciolecie. Samemu trzeba sobie radzić.”
Tak, na liczydle.
Siódmy rok już moje dziecko na plecach nosi teczkę ważącą nieraz i 8 kilo.
Co za matka co pozwala dziecku z takim ciężarem z domu wychodzić?
I jeszcze się tym chwali, co za czasy.
” Od lat nikt się o to nie zatroszczył, by dzieci miały podręczniki w szkole i nie musiały dźwigać takich ciężarów”
Ja się zatroszczyłem o swoje dzieci i nie dźwigają.
Jakby jeszcze szkoła wpadła na pomysł, żeby przez te sześć godzin które dziecko spędza w szkole się uczyło, toby nawet piórnika nie musiało do domu zabierać.
Każde dziecko po szkole powinno mieć fajerant.
Nauczyciel pensum 18h
Uczeń 50h
Szkoła nie uczy, szkoła odpytuje i zadaje więc się dźwiga tę wiedzę zawarta w każdym smartphonie formie najmniej wygodnej.
Najpierw: Po co? W jakim celu?
A dopiero potem: Jak i za pomocą czego?
Technologia to jest kompletnie wtórna rzecz.
Nowinki technologiczne są atrakcyjne tylko dla prymitywów.
Klocków, farbek, szycia, cięcia, piłowania, klejenia, małego drukarza, samodzielnej gry na instrumencie, zabawy z piłką, opieki nad zwierzętami, współpracy i radzenia sobie z konfliktami w grupie, itp., itd. żaden gadżet ani nie usprawni ani nie przyspieszy ani nie ulepszy.
-Masz tu Jasiu pięć tabletów, zabrałam ci dwa tablety to ile ci zostało?
Fantaści kiedyś mówili, że od smartfona neurony się inaczej uczniom uzwoiły i że taki mózg inaczej w aparaturze medycznej wygląda.
Wobec tego takiego smartfonowo uzwojonego inaczej uczyć trzeba.
Tabletowo.
Tabletowa wiedza dotarła po latach do niektórych w Polsce.
Nie zrozumieli, nie znają szczegółów. Wszystko na chybcika, po łębkach, bez planu.
Aby więcej politycznego hałasu było.
Polityk jest za głupi aby takiego smartfonowego „naukowca” zapytać o zdjęcia mózgu szachisty, muzyka, każdego, kto więcej niż pięć sekund skoncentrował się na czytaniu papierowej książki.
Dopiero by różnice zobaczyli!
Teraz smartfonowo-tabletowi „naukowcy” odszczekują te swoje bzdury.
Ale politycy w Polsce nabieraja dopiero wiatru w żagle i dawaj udoskonalać i hasłami rzucać i e-programy wdrażać!
W nadziei, że polskim dzieciom mózgi przezwoją.
Szkoda, że żaden z nich nigdy ani zwykłej cewki z drutu nie nawinął ani nie wie, do czego taka cewka może służyć.
Zamiast mikroskop dziecku kupić albo gitarę dać do ręki – zdjęcie mikroskopu i zdjęcie gitary w tablecie mu poda.
Masz tu sobie dodtykowym ekranem zobacz, jak przez mikroskop widać i posłuchaj jak Pan Muzyk na gitarze gra.
Samodzielnie?
Co samodzielnie?
My tu w Polsce samodzielnie tylko telefony w call centers odbieramy i według napisanych za morzami wzorów klientom odpowiadamy.
No i puszki jeszcze umiemy otwierać (zamożniejsi korki wyciągają) i popijać sobie tę naszą edukacyjną samodzielność.
Więcej gadżetów w szkole!
Mniej myślenia!
Mniej nauczycieli!
Kiedy wreszcie Polacy wpadną na pomysł, aby ogłosić międzynarodowy przetarg na swoich nowych polityków i wysokich państwowych urzędników?
Bez kryterium narodowości lub obywatelstwa?
Skoro zaprzestało się samodzielnego projektowania i samodzielnego rozwoju nauki to dlaczego nie importować także klasy politycznej?
@ parker
Matka jest nauczycielką i nie ma na szkołę prywatną.
@w czym problem
Znalazłam kiedyś w Internecie wypowiedź na temat sukcesu edukacyjnego szkoły w Finlandii. Otóż nauczyciele starają się jak najszybciejwyłapać problemy dziecka z nauką czy z relacjami z rówieśnikami. W najmłodszych klasach zespoły składające się z nauczycieli, psychologów szkolnych pracują z dziećmi starając się im pomóc. Obrady takiego zespołu wyglądały bardzo kameralnie i konkretnie. I ciekawa jestem czy towarzyszyły im takie stosy dokumentacji jak u nas. W naszej szkole pomoc dziecku często ginie pod stosami papierów i wcale jej nie widać. A swoją drogą to ciekawa jestem czy urzędnicy MEN orientują się jak zorganizowana jest oświata w innych krajach i czy wyciągają z tego jakieś wnioski?
@Jola
Podejrzewam, że urzędnicy MEN nie orientują się nawet jak zorganizowana jest oświata u nas. To w większości teoretycy, którzy w najlepszym razie jako nauczyciele w szkołach przepracowali tylko kilka lat.
Coś o reformach i dyskusjach:
http://wyborcza.pl/1,76842,12415797,Symboliczne_dyskusje_o_symbolach_czy_o_polskiej_edukacji.html
Powrót do starych czasów w sensie takich zasad jak były 8 letnia porządna SP, potem 4 lata liceum na poziomie albo 5 letnie technikum, egzaminy wstępne, stara porządna trudna matura która sprawi, że studentami zostaną ci co się nadają a nie wszyscy jak leci. Wtedy Polska była biedniejsza a jakoś mieliśmy taki system i wychował on wiele pokoleń normalnych zdrowych ludzi a nie pokolenie poranionych pokemonów emo, dla których wszystko jest względne bo im wyprali mózgi a kiedyś co prawda prali tyłki ale mózgi zostawiali w spokoju. Jeśli nie wrócimy do szkoły z przed koszmaru Pana ministra Handke i nie naprawimy awarii jakie spowodowało „uzdrawianie” systemu edukacji na ślepo bez postawienia diagnozy, to grozi nam dalsza degradacja i de facto cofnięcie się w czasie o dziesięciolecia. Może nie technicznie, ale mentalnie i intelektualnie.