Nauczyciele niesamodzielni
Wydawcy podręczników wpędzili nauczycieli w niesamodzielność. Od wielu lat przygotowują dla nas gotowce (rozkłady materiałów, scenariusze lekcji, plany osiągnięć uczniów itd.), a my nie musimy niczego wymyślać. Wystarczy wziąć i uczyć, jak wydawca każe. Można, oczywiście, dostosowywać własne lekcje do potrzeb uczniów, ale po co, skoro oferta wydawców jest tak bogata, że głupotą byłoby z niej nie skorzystać. Korzystamy więc od lat, aż w końcu straciliśmy umiejętność planowania własnej pracy. My tylko potrafimy uczyć na podstawie gotowców.
W przyszłym roku szkolnym zacznie w liceach obowiązywać nowa podstawa programowa. Szczegółowe informacje znajdują się tutaj. Wystarczy przeczytać ze zrozumieniem i na bazie tych danych coś wymyslić. Nikt jednak się nie pali do samodzielnej pracy, każdy szuka gotowców. Ja też nie jestem inny. Cały czas szukam gotowego formatu, który byłby najbardziej odpowiedni dla moich uczniów. Samodzielnie nie mam zamiaru niczego opracowywać, gdyż albo już nie potrafię, albo się boję.
Koledzy pytają, czy odbyłem szkolenie z nowej podstawy programowej. Nie wiedziałem, że także z tego muszę być przeszkolony. Widocznie muszę, skoro wszyscy to robią. Rozglądam się więc za kursem, gdzie mógłbym pod kierunkiem prowadzącego przeczytać ze zrozumieniem nową podstawę programową. Sam już nie dam rady, bo samodzielnie czytałem dawno, dawno temu. Przydałoby się też wynieść ze szkolenia materiały, szczególnie spis tematów lekcji dla poszczególnych klas, z wypunktowanymi celami zajęć i koniecznie z informacją, do czego moi uczniowie powinni zmierzać. Sam to ja już nic nie wiem, zresztą sił brak na wymyślanie takich rzeczy, głowa pełna cudzych pomysłów. Samodzielnością tylko by się człowiek ośmieszył.
Gdyby ktoś wyczytał w tym wpisie ironię i miał ochotę się na mnie obrazić, to zapewniam, że wcale nie drwię. Nie ma więc powodu się na mnie boczyć. Naprawdę czuję się ubezwłasnowolniony, bezradny i niesamodzielny, czyli kropka w kropkę jak wszyscy nauczyciele (nielicznym wyjątkom kłaniam się w pas). A pytania koleżanek i kolegów o szkolenie z zakresu nowej podstawy tylko mi otworzyły oczy. Żyłem bowiem w ułudzie, że coś robię samodzielnie. Samodzielnie to można się tylko zbłaźnić, a jak się chce zyskać poklask kontrolerów edukacji, to trzeba iść na kurs i wrócić z gotowcami.
Komentarze
Pensje rosną, także nauczycielom. Cena komputerowego hardware zbliża się do zera.
Cena software w stosunku do funkcjonalności maleje albo przy stałej cenie funkcjonalność rośnie. Do niedawna w Polsce roczna praca nauczyciela była tańsza od jednego kompa.
Szkoła była nauczycielo-pracochłonna bo to było tańsze od automatyzacji. Niedługo taka pracochłonna szkoła przestanie być tańsza od w pełni zautomatyzowanej szkoły. Poczatkowa, ale tylko początkowa infuzja stosunkowo dużego kapitału, czyli zmiana z praco- na kapitałochłonną szkołę nadchodzi. W dalszym horyzoncie czasowym automatyczna szkoła będzie tańsza od tradycyjnej. Czy lepsza? Oby.
I wtedy lwią część nauki (w szkole rozumianej jako budynek?) przejmie indywidualna praca ucznia z komputerem. Nauczyciel będzie konsultatnem, pomocnikiem, kołem ratunkowym dla tych, którzy mają kłopoty z przejściem do trzydziestego trzeciego poziomu gry „język polski”. Po wyczerpaniu piętnastu sugerowanych przez program działań pomocowych ciągle uczącego się systemu.
Aby zacząć drogę w takim kierunku należy dążyć do sformalizowania wszystkiego, co tylko sie da i do jak najdalej posuniętej standaryzacji. To co opisuje Gospodarz to początki tego procesu. A jak system rozwinie się w pełni, to różnorodnością przewyższy wszystkich genialnych i zaangażowanych nauczycieli z jednego pokolenia, gdyż ucząc się i kumulując doświadczenia pedagogiczne i wszelkie pomysły specyficzne dla danego przedmiotu będzie mógł zaoferować tyle atrakcyjnych i tak świetnie dobranych do danego ucznia „podejść”, że nikt nie będzie chciał ryzykować powrót do tradycyjnego systemu. Systemu, w którym sądząc po wypowiedziach na tym blogu, pracuje znikoma część Siłaczek a reszta to pół miliona miernych wyrobników lądujących w edukacji metodą selekcji negatywnej. Programy może nie osiągną (szybko) poziomu świetnych belfrów, ale (też szybko!) przewyższą poziomem tych marnych. A odciążając średnich, być może wyzwolą ich do roli konsultantów i przewodników.
To ze mną coś nie tak – na to wygląda. Gotowce rzadko kiedy mnie zadowalają. Przeważnie obejrzę, poczytam, a potem robię po swojemu. Ewentualnie z pięciu gotowców składam jeden własny 😀
Pozdrawiam!
A tak na serio to ta podstawa czym się różni od starej? 🙂 W istocie rzeczy niczym.
Droga (i?) Dil-se
Generalnie i zasadniczo liczbą godzin do zrealizowania tejże (in minus oczywiście)
Wrona orła nie pokona?
Czytam te przemyślenia samodzielne Gospodarza i na myśl przychodzi opozycyjne hasło powyższe ? ongi ducha dodające, a dziś wracające echem blogowego wpisu, jak karykaturalna kpina.
Kapitan Wrona twierdzi, że żaden z niego bohater, on ?tylko? wypełniał procedury. Które pilnie trenował lat wiele, przeciwnie do samodzielnych inaczej ?orłów?, co unosząc ze sobą wielu, odleciały do krainy wiecznych łowów.
Kapitan Wrona, jak każdy porządny i odpowiedzialny pracownik w normalnym świecie wie, że jego rolą nie jest twórczość podniebna i spontaniczność stawiania czoła prawom fizyki. Wie, że ma wykonać zadanie, na czym ono polega i jak się to robi.
Samodzielny belfer czyta ze zrozumieniem wytyczne i? robi to, co mu w duszy gra ? bo przecież nie w kompetencjach. Rozumiejący literackie czytanki, zawodowym (sic!) treningiem, szkoleniem, pracą zespołową nie mówiąc o dokumentowaniu jej czy poddaniu ocenie ? gardzi, bo przeca znawcą on literatury i twórcą spontanicznym na belferskim etacie.
Posłużenie się wzorcami, wypełnienie procedur czy inna ?papierkologia? to postawa byłaby samoponiżająca w pracy na stanowisku nauczyciela. Zwłaszcza, że władza to znienawidzona takie miazmaty mu nasyła, ta, co płaci obelżywe srebrniki. A wała!
Uczyć się swego zawodu, o niepojętym sensie i celu, to byłaby postawa niosąca wiedzę, wykluczającą samodzielność! No i wiedzę, obarczającą odpowiedzialnością za umiejętności i wyniki sprawdzalne.
Czytam i ja wskazane przez Gospodarza ?Podstawy?? i po tejże lekturze lamenty powyższe wznoszę. Cóż bowiem tam znajdujemy? ?Jak poprzez ocenianie skutecznie motywować uczniów? (op.cit str. 11) ? dwie dyskusje wcześniej: ci co jakoby czytali ze zrozumieniem, ?głąbów genetycznych? gnębienia pragną poprzez oceny. Tyle zrozumieli.
?Umiejętności ucznia najważniejsze (op.cit str.15) a to: umiejętność uczenia się jako sposób zaspokajania naturalnej ciekawości świata?umiejętność pracy zespołowej?rozwój moralny i uczestnictwo w życiu społeczeństwa??. Wypisz wymaluj uczą tego, co przeczytali, ale sami nie umieją, to niby jak uczą? Ano: samodzielnie. Wystarczy dyskusje tu prześledzić, co o swoim własnym, jakże ciekawym świata uczeniu się belfrzy piszą.
Wreszcie ?Podstawą??(i zachowaniem blogowym belfrów) jest kształtowanie przez szkołę (op.cit. str.16): uczciwości (dyskusja o urlopach), wiarygodności (reklamowanie się komercyjne na blogu), odpowiedzialności (kontestacja pomiaru swego wyniku), poczucie własnej wartości??
Tak, istotnie, szkoda czasu belfrom te podstawy sobie czytać, bo jeszcze można by zrozumieć?że nie wie się, czego się nie wie. I dlatego ? się nie umie.
Lepiej wymyślić coś samemu i samemu się rozliczyć – przed Bogiem i historią najchętniej.
I stąd ? zajadła kontestacja własnych wyborów zawodowych, opiewana twórczą potrzebą obrony samodzielności.
Tak, tych orłów żaden zwykły Wrona nie pokona, znowu poniosą nas do przyszłości na stodoły odrzwiach (sami pod Broniarskim spadochronem).
Uff.
Ela pisze:
2011-11-14 o godz. 14:21
Ewentualnie z pięciu gotowców składam jeden własny 😀
Pozdrawiam!
___
Elu! Eureka 🙂 🙂 🙂
Składanie kawałków cudzej pracy nie czyni ją własną.
Przeczytałem to w „Podstawach…” i wkleiłem tu dla Ciebie.
Miłych samodzielnych twórczości życzę, kształtujących po(d)stawy.
” My tylko potrafimy uczyć na podstawie gotowców.”
Proszę mówić za siebie nie w imieniu wszystkich. Moi uczniowie nawet nie mają wybranych podręczników.
Tak, oczywiście Mado 🙂 zupełnie zapomniałam o zmniejszonej ilości godzin, pewnie ze względu na specyfikę szkoły, w której pracuję.
Ja jak zwykle nie na temat, ale o tych drzwiach od stodoły tyle razy już czytałem, że aż wychodzę z podziwu, skąd Rodacy tacy specjaliści od latania się stali?
Pacholęciem będąc wyczytałem że był taki Żabojad, Farman (nie Furman) a na imię Dzidek mu było, i on to właśnie kiedyś wyraził swoja opinię o tym, co jest w samolocie ważniejsze.
Otóż powiedzenie, iż „dajcie mi dobry silnik a polecę i na drzwiach od stodoły” miało znaczyć, że według pana Farmana silnik jest ważniejszy od płatowca. Oczywiście subiektywna to była opinia i uformowana pod wpływem tegoczesnych problemów z niezawodnymi i wystarczająco mocnymi silnikami.
Farman nic nie mówił ani o pilocie aniu o jego (braku) umiejętności!
Skąd w Polsce ta anegdota pojawia się zawsze, gdy oceniamy albo chcemy być złośliwi wobec PILOTÓW właśnie, nie mam pojęcia.
zza kałuży pisze:
2011-11-14 o godz. 10:11
„Systemu, w którym sądząc po wypowiedziach na tym blogu, pracuje znikoma część Siłaczek a reszta to pół miliona miernych wyrobników lądujących w edukacji metodą selekcji negatywnej.’
Ależ drogi @zza kałuzy – w systemie publicznej oświaty nie ma już żadnych siłaczek, pozostali sami „wyrobnicy”, bo ci najlepsi poszli do szkół prywatnych uczyć dzieci bogatych „biznesmenów”, którzy zadbali o to, by ich dzieci w myśl nowoczesnych metod nauczania, przede wszystkim „ucząc się bawiły”, czy też „uczyły się bawiąc”.
Wiadomo bowiem, że wszelki wysiłek intelektualny, którego wymagają owi niedouczeni, niekompetentni i w dodatku nieuczciwi, przebywający ciągle na bezpodstawnych, wyłudzonych, zwolnieniach lub urlopach zdrowotnych ?publiczni belfrzy? jest szalenie szkodliwy.
Bo tacy „publiczni” belfrzy to chcą, by dzieciaczki uczyły się w znoju i trudzie, a to przecież „miazmaty” skostnienia i średniowiecznego zacofania są.
Nie wolno przecież, w myśl nowoczesnych metod nauczania, wymagać od dzieciaczków żadnego wysiłku intelektualnego ( fizycznego zresztą lepiej tez nie), bo to po pierwsze – z przyjemnością nie ma nic wspólnego, po drugie – ich nowoczesne, wyćwiczone na grach komputerowych mózgownice nie nawykłe są są do takich intelektualnych wyzwań i jeszcze mogłaby im jakaś żyłka pęknąć z wysiłku.
Taki „średniowieczny” belfer, który sam w trudzie i znoju zgłębiał wiedzę to nigdy nie zrozumie potrzeb takiego współczesnego dziecka oraz jego równie nowoczesnych rodziców i swoim zacofaniem, swoją niekompetencją i nieudaczną próbą „nauczenia? w dodatku ?na siłę” i wbrew woli dziecięcia jedynie krzywdę poczyni tej delikatnej materii, jaką jest nieprzyzwyczajony ani do myślenia, ani tym bardziej do samodzielnego świadomego zapamiętywania mózg dziecięcia.
Ale to przecież wiadomo, że publiczna szkoła to samo zło jest, nic jej już nie uratuje i lepiej się od niej trzymać z daleka. Trzeba by chyba ?wybić? / zwolnić tych wszystkich ?bezmyślnych? a jednocześnie zbyt samodzielnych, chcących uczyć ?po swojemu? belfrów na raz, a potem stworzyć nową szkołę z nowymi nauczycielami, którzy będą uczyć bawiąc oraz bawić ucząc. I przede wszystkim nie będą mieli ochoty uczyć ?po swojemu? tylko będą uczyć dokładnie tego i t tak, jak tego sobie dziecko będzie życzyło – w myśl zasady „klient nasz pan”
A dziecko szuka w szkole przede wszystkim przyjemności.
Wszak w życiu przyjemność jest najprzyjemniejsza więc i najważniejsza, której to ?oczywistej oczywistości? owo zacofane ?średniowiecze? ze swoim ponurym mottem ?bez pracy nie ma kołaczy? nie chce przyjąć do swojej skostniałej wiadomości.
Tak więc owe „miazmaty” demoralizacji, nawołujące do wysiłku i trudu, jakie się nad obecną publiczną szkołą wciąż jeszcze unoszą są niezwykle niebezpieczne, bo zabijają jakże przyjemną, bo „naturalną potrzebę poznania świata”, z którą się każdy dzieciaczek rodzi.
Więc ludzie ? zabierajcie swoje dzieci czym prędzej z publicznych szkół pełnych bezmyślnych, zdemoralizowanych, przychodzących właściwie nie wiadomo po co do ?niepracy? ?nienauczycieli?.
Poślijcie dzieciaczki do szkół prywatnych, w których nie będą musiały ?wysłuchiwać skarg budżetowych jakiś ?służących? z własnego nadania? i gdzie te ?miazmaty? nie będą miały dostępu do nieskalanych jakimkolwiek nieprzyjemnym trudem dziecięcych główek, a prawdziwi, wybrani w profesjonalnych castingach „najpiękniejsi, najmądrzejsi i najbardziej opaleni”, nauczyciele będą ?zarabiali też adekwatnie, do kompetencji zawodowych, jakimi się w pracy wykazywali a nie pobierali pensję za służebne jedynie wobec własnych interesów ?chodzenie do szkoły?.
zza kałuży pisze:
2011-11-14 o godz. 22:44
—
Ano stąd, że bon-mot Pana Farmana stał się podstawą opinii dowództwa polskich sił powietrznych, cytowanego już po katastrofie „casy”:
„Polski pilot i na drzwiach do stodoły poleci”.
To było w okresie przepychanek o przetarg na myśliwce.
Nu, palietieli.
@hilda,
Dla jasności. O tych Siłaczkach i reszcie napisałem pod wpływem Belferblogu. Ja jestem naturalnym pesymistą więc mnie niewiele trzeba aby spuścił nos na kwintę. Ale z drugiej strony jest symptomatyczne (dla charakteru Gospodarza? dla środowiska? dla „warunków” czyli „systemu”? dla Gospodarza próbującego wyczuć nastroje środowiska? sprowokować pouczającą dyskusję na wazne dla Niego tematy?) że ton blogu jest bardzo przygnębiający. Wpis za wpisem jakiś zwycieski mecz reprezentacji, po którym nawet z uczonych analiz nie wynika, że już ‚nastepnym razem zbudujemy reprezentację.” A wręcz przeciwnie. Jest źle a będzie jeszcze gorzej. Nie wierzę, że w polskiej edukacji/otoczeniu Gospodarza nie ma nic pozytywnego. Wprawdzie ostatnio pisał o p.Lorku i o podziemiach swojego liceum ale to tylko dwa wpisy.
Nie pisałem aby komuś dopiec czy cos podobnego. „Odzwierciedlałem” jeśli można tak napisać.
@ zza kałuży
Nie odebrałam Twojego wpisu jako ataku na środowisko „siłaczek”, raczej jak właśnie podsumowanie obrazu, jaki sie wyłania po przeczytaniu zarówno bloga jak i komentarzy piszących tu (nie)nauczycieli.
Szczerze mówiąc, a raczej pisząc – przyznaję Ci rację – obraz ten dosyć pesymistyczny jest i po jego lekturze sama zaczynam wątpić w sens mojej „pracy u podstaw”, a gdybym tak naprawdę przejęła się tą „spływającą z piór” co niektórych zajadłych i jednostronnych krytyków publicznej oświaty, to umarłyby we mnie „śmiercią naturalną” ostatnie resztki „Siłaczki”, które jednak nie pozwalają mi przebywac na „lewych” zwolnieniach lub udać się na „wyłudzony” urlop zdrowotny i które pozwalają wierzyć i dają nadzieję, że mój mizerny wysiłek przyniesie jednak jakieś być może znikome, ale jednak owoce.
Pozdrawiam serdecznie, bo akurat Twoje wpisy na tym blogu czytam z przyjemnością.
Pozwalają mi bowiem wierzyć, że jednak nie wszyscy „niebelfrzy” mają aż tak złe zdanie o nas „belfrach”.
hilda pisze:
2011-11-15 o godz. 00:28
—
Ten wpis to dobra ilustracja dramatu polskiej szkoły – głos pseudobelfra, co własne cierpienie postanawia wynagrodzić sobie nienawistną zemstą na dzieciach i takie wiatry go do szkolnej dziatwy przywiały.
Zabawy bywają różne. Twoja zabawa w szkołę, hildo, równie pusta i płocha jak ta, której w edukacji nienawidzisz, tyle że jeszcze krzywdząca i ponura.
Jest jednak dla Ciebie alternatywa – szansa w przyklasztornych i radiomaryjnych szkółkach, które zapewne wkrótce upowszechniać się będą. Gdzieś przecież tacy belfrzy uznanie znajdą.
Fuj.
Smutna rzecz. Odważna także, tak otwarcie przyznawać się do niesamodzielności. Można by powiedzieć, że wręcz do „ściągania”. A potem dziwicie się nauczyciele, że dzieciaki biorąc do ręki taki podręcznik „dla nauczyciela” zdają sobie sprawę, że oryginalności i własnego wkładu tyle w Was co w Dodzie. Naturalną koleją rzeczy przychodzi potem „po co my tam właściwie chodzimy?”.
@hilda
Och, och. Jakież pretensje i wyrzuty, jakiż żal i rozgoryczenie w zjadliwą ironię przyobleczone. Nie jesteś Pani należycie doceniana i szanowana za swoją „średniowieczną” ciężką pracę? Ciekawe dlaczego…
Dodam, że jeśli kwalifikuje mnie Pani do tych „zajadłych i jednostronnych krytyków publicznej oświaty” to muszę ze zdziwieniem stwierdzić, że nie czyta Pani ze zrozumieniem. Ciężko orzec czy z przekonania o własnej racji i wychodzącego z tego założenia, że wszystko co „nie brzmi jakbym sama powiedziała jest na pewno nieprawdziwe” czy raczej z niedokładnego czytania i rozumienia rzeczy, z którymi się Pani nie zgadza. Otóż spieszę donieść, że efektami reformy o której rozmawiamy tu już dość długo byłaby możliwość wybrania przez daną placówkę i danego nauczyciela metod, programu i przedmiotów, które byłyby wykorzystywane w nauczaniu. Powodowałoby to tyle, że mogłaby Pani używać tak bardzo średniowiecznych, znojnych, trudnych, nudnych i wymagających wysiłku metod jakich by tylko Pani chciała. Pod warunkiem oczywiście, że znalazłaby Pani na nie chętnych, bo na pewno jakieś efekty pracy Pani ma. Pytanie czy w bardziej przyjaznej człowiekowi, bliższej naturalnej metodzie uczenia się mózgu, nie można uzyskać lepszych, a przynajmniej takich samych efektów. Bo jeśli można, to została by Pani bez pracy ze swoimi skostniałymi dogmatami i tego się Pani boi, i z tego też cały ten patetyczny wpis. Tego, a także przekonania się na własnej skórze, że można inaczej i że nie ma Pani monopolu na jedynie słuszną metodę.
A czy w całej tej mizerii nie przyszło Pani do głowy, że w takim systemie byłaby Pani „wyzwolona” od wszelkich ograniczających Panią w chwili obecnej dyrektyw i zarządzeń? Czy nie myślała Pani nigdy o tym, by nie bać się oceny „z góry” i czerpać przyjemność z nauczania dzieci, z pracy z wybitnymi, bo nie spętanymi jeszcze codziennością, ludzkimi umysłami? Czy na prawdę cała radość z obserwowania i towarzyszenia kolejnemu człowiekowi na jego drodze w życiu oznacza dla Pani tylko konieczność wymyślenia sposobu jak tą niepoważną i niestosowną radość stłamsić i zmusić do posłuszeństwa? Jeśli tak to współczuję i życzę szybkiej emerytury. Dla dobra ludzkości. Potem będzie Pani mogła zasilić kolejną dogmatyczną, skostniałą i przekonaną o swojej niezawisłej racji grupę społeczną, a mianowicie „moherowe berety”.
Gekko pisze:
2011-11-15 o godz. 10:34
„Jest jednak dla Ciebie alternatywa ? szansa w przyklasztornych i radiomaryjnych szkółkach, które zapewne wkrótce upowszechniać się będą. Gdzieś przecież tacy belfrzy uznanie znajdą.
Fuj.”
Overdrive pisze:
2011-11-15 o godz. 13:04
„Potem będzie Pani mogła zasilić kolejną dogmatyczną, skostniałą i przekonaną o swojej niezawisłej racji grupę społeczną, a mianowicie ?moherowe berety?.
To by było tyle o tolerancji wobec innych postaw, światopoglądów i innych niż własne poglądy.
Można by się było nawet z tego pośmiać, gdyby nie dosyć ponura wspólna dla was obu tendencja do ustawiania barykad i stawiania siebie po jedynie słusznej stronie muru, a tych, których uważacie za swoich oponentów, po tej stronie po której „stało Zomo” ( żeby już pozostać w konwencji porównań do „moherowych beretów” i „radiomaryjnych, przyklasztornych szkółek – fuj”.)
Jeśli dotąd nie traktowałam Twoich wpisów Overdive na równi z kwiecisto- barokowymi erystycznymi popisami Gekko, to tym podsumowaniem i obszerną charakterystyką mojej skromnej, prostej „moherowej” osoby na podstawie jednego ironicznego, jak sam zresztą to zauważyłeś wpisu, znalazłeś z nim niestety 🙁 „wspólny mianownik”.
Nie ma to jak „okrasić” swoją wypowiedź, tak dla lepszego efektu jakimś soczystym i obraźliwym w swoim własnym mniemaniu epitetem i argumentem „Ad personam”
To wyżyny sztuki erystycznej – jak nie masz argumentów i przeczuwasz, że przeciwnik silniejszy, to trzeba zaatakować go w sposób osobisty i jak najbardziej grubiański.
Mnie to jednak ani nie „tyka” ani nie prowokuje do czegoś innego niż tylko do uśmiechu.
Im bardziej bowiem mnie Gekko atakuje „Ad personam” , miast podejmować polemikę, tym bardziej wygraną w tej niby – dyskusji jestem.
Mój wpis natomiast, który tak Was obu (nie wiedzieć czemu – również Ciebie Overdrive) zbulwersował to było jedynie prześmiewczo – ironiczne podsumowanie sądów Gekko na temat publicznej szkoły i (nie)pracujących w niej (nie)nauczycieli.
Zresztą, co nietrudno było chyba spostrzec, gęsto przeplatany jego własnymi „miazmatami”, pochodzącymi z jego jakże licznych, niezbyt zrozumiałych, za to przepełnionych pustymi ornamentami wpisów.
Tak ja – prosta, „moherowa” hilda odbieram jego widzenie „publicznego belfra” i publicznej szkoły.
Skoro więc poczułeś się Overdrive „wywołany do tablicy „moją „ironią”, to czyżbyś czuł tożsamość poglądową z Gekko w jego jednostronnym spojrzeniu na problemy publicznej oświaty?
Ja widzę publiczną szkołę i „publicznych” nauczycieli zupełnie inaczej, ale cokolwiek bym nie napisała, to wy ( bo już teraz i Ty się tym wpisem wyraziście po jednej stronie z Gekko okresliłeś) i tak już macie na mój temat wyrobioną opinię…..
To zresztą również jeden ze znanych „chwytów erystycznych” – „szufladkowanie”.
Więc śmieję się z takiego naiwnego, czarno- białego postrzegania oświatowej rzeczywistości przez ludzi nie mających o niej właściwie zielonego pojęcia, a kształtujących swoje opinie na ten temat jedynie w oparciu o wpisy takich „moherowych” hild.
Pozdrawiam Was zatem chłopcy w imieniu wszystkich „moherowych beretów” i samego Ojca Dyrektora 😀
Tak nie ma jak to argument „Ad personam”
Uczniowie nie są tacy delikatni. Wytrzymają zarówno „staroświeckie” hildy jak i „wyzwolone” super-nauczycielki, o które idzie tu taki ostry bój.
W podstawówce rosyjskiego uczyła mnie wicedyrektorka szkoły z pretensjami do bycia dyrektorką, co dawała wszystkim, a w tym uczniom, do zrozumienia co minutę.
Oprócz popieprzonej osobowości, nauczycielką rosyjskiego była bardzo wymagającą i bardzo dobrze zorganizowaną. Nigdy nie zmarnowała pół minuty lekcji. Żadnych spóźnień czy nieobecności, ani jej ani uczniów (wizyta rodziców była wymagana przy drugim spóźnieniu na rosyjski,- pani osobiście zamykała drzwi po dzwonku), żadnego gadania czy odrabiania innych lekcji.
Dyktowanie, pisanie, czytanie na głos, poprawianie, bieganie do tablicy, bycie wyrywanym do odpowiedzi, dyktowanie, pisanie, czytanie na głos, poprawianie, bieganie do tablicy, bycie wyrywanym do odpowiedzi, dyktowanie…po 45:00 (min:sek) pracy wszyscy byli spoceni jak ruda mysz. Z pomocy naukowych puszczała nagrania z magnetofonu (który tak jak wszyscy w szkole jej się bał i nigdy nie odważył zastrajkować) i z magnetowidu (polskiej produkcji!).
Nie wiem, czy kogokolwiek lubiła – do głowy mi nigdy nie przyszło zastanawiać się na tym na rosyjskim. Trzeba było dobrze główkować, aby nadążyć z materiałem.
W liceum, na sam koniec swojej kariery uczyła mnie starsza pani będąca „ikoną” szkoły, którą zakładała po wojnie. Uczniów lubiła, choć jednych bardziej a drugich mniej. Nie umiała tego ukryć. Bardziej lubiła tych, którzy nie kręcili, nie próbowali wywracać kota ogonem i godzili się z jej oceną. A oceniała bardzo ostro. I zupełnie nie tolerowała żadnego wyłudzania lepszych ocen, podwyższania, negocjowania, uśmiechania się, gadek-szmatek, przynoszenia dziennika, wycierania tablicy, podsuwania krzesła, podlewania kwiatków na ostatni moment, podnoszenia nagle zauważonego papierka spod nauczycielskiego biurka, „ja polecę do woźnej po kredę dla pani psor!”, i miliona uczniowskich tłumaczeń, dlaczego lekcja nie jest wykuta na blachę i wymowa nie wyćwiczona.
Z trudnościami mocowała się z magnetofonem i w wiekszości wypadków czytała nam sama podając wzory wymowy. Zresztą miała lepszą wymowę niż lektor tylko kłopoty ze strunami głosowymi. Swobodnie przechodziła na forme konwersacyjną z uczniami ale że nie za bardzo miała z kim (rynce bardzo uczniuf boleli i zemby siem nadmiernie wyszczerzali w uśmiechu) to lekcje były bardzo tradycyjne. Czytanka, powtarzanie, tłumaczenie, formy gramatyczne, słówka, odpowiedzi na pytania.
Jak zauważała polepszenie rezultatów (nie intencji, obiecanek) to natychmiast awansowała danego ucznia do kategorii „lubianych”. Słabsi byli mniej lubiani a lepsi – bardziej.
Jasne kryteria. Przynależność nie była nadawana raz na zawsze. Jak się któryś „lepszy” zaniedbał to słyszał słowa krytyki i wracał do kategorii „nie należy mu się uśmiech”.
Aprobatę i nagrode w postaci uśmiechu i lepszych stopni można było zdobyć tylko w jeden, jedyny sposób – świetnym przygotowaniem do lekcji.
Prezenty kwitowała tak sarkastycznie i wykpiwająco, że poza kwiatami nic innego nawet jej nie próbowano dawać, aby uszu nie narażać na odpadnięcie.
Bardzo lubiła sobie pogadać i pożartowac z uczniami, a właściwie z uczennicami na przeróżne tematy, ale wyraźnie rozdzielała czas wolny od czasu lekcji. Na przerwie mogła być „babcią” a pomiędzy dwonkami belfrem z wyraźną granicą pomiędzy nią a uczniami.
Na studiach w studium językowym miałem inną nauczycielkę. O parę lat tylko starszą od nas, nowoczesną i z pomysłami. Nie była głupia, bo jak nam zrobiła test na dzień dobry to szybko wyłapała tych, którzy udawali, że nic nie umieją i wsadziła ich do grupy zaawansowanej. Uczyła nas głównie tłumaczeniem piosenek i ćwiczeniami z Alexandra. Uwagę skupiała przychodząc na zajęcia w super-mini spódniczkach i siadając na ławce w pierwszym rzędzie, przodem do słuchaczy i opierając dłuuugie nogi na szczebelkach ławki drugiego rzędu. Technikę dramatycznego odrzucania włosów miała opanowaną do perfekcji. Promienistym uśmiechem nagradzała każdego byka, niezależnie od jakości byczego byknięcia po angielsku. Chodząca (i siedząca) słodycz.
Nie widzę gdzie są te straszne blizny pozostałe po wszelakiego rodzaju niedoskonałościach w metodach dydaktycznych jakim byłem poddawany na różnych etapach językowego nauczania.
Moim szczytowym językowym osiągnięciem w życiu było tłumaczenie na żywo angielsko-rosyjskich negocjacji pomiędzy amerykańską firmą high-tech a profesorami rosyjskiego uniwersytetu. Pewnie teraz byłoby mi trudno to powtórzyć ale wtedy nie było źle. Ja jestem wdzięczy moim nauczycielkom.
do zza kałuży:
Interesujący opis różnorodności metodyczno-dydaktycznej. Nie wyczerpuje wszystkich możliwości (również przypadków fatalnego nauczania języka). Natomiast opisane metody mogły być efektywne, gdyż pomimo, że była to „średnia komuna” to była w niej… konkurencja. Jakie były konsekwencje notorycznego nieuczenia się? Nie ukrywasz przecież, że takie próby były powszechne, i to również wśród tych najlepszych. Likwidację poziomu polskiej edukacji zawdzięczamy m.in. likwidacji konkurencji ( nie uczysz się- powtarzasz klasę lub trafiasz do placówki o niższym poziomie nauczania). To samo dotyczyło w pewnej mierze nauczycieli – tak jakoś się działo, że najlepsi trafiali do najlepszych szkół, z dokładnością do wyjątków. Efektem ubocznym jest zawsze zakłócenie równowagi między kształceniem w zakresie logicznego myślenia, erudycją a encyklopedyzmem, niezbędnym do wykształcenia czegoś, co zwykło się nazywać szkieletem dla wykształcenia. W LO nie miałem wychowania muzycznego, ale cała szkoła (dobrowolny przymus) brała udział w wieloletnim programie koncertów Pro Symfonica. Gdybym samodzielnie podejmował decyzję: w czym chcę, a w czym nie chcę brać udział, to cykl tych kilkudziesięciu koncertów ominął by mnie – nie były „trendy”. Nawet nie wiedziałbym co straciłem. Być może spotkałem na tych koncertach twoją mamę, jeżeli nie ja, to ktoś inny. Sam wiesz, jak b. istotną role w procesie edukacji odgrywa umuzykalnienie, proces żmudnych ćwiczeń
( już po kilku tysiącach rozwiązanych zadań widać niezwykły postęp :)) etc. Warto o tym pomyśleć, kiedy formułuje się projekty naprawcze dla edukacji.Pozdrawiam.
hilda pisze:
2011-11-15 o godz. 19:55
—
Tolerancja, droga Pani, polega na „tolerowaniu” różnych poglądów, podobnie jak na „tolerowaniu” ich komentowania.
Pani swe poglądy zamieszcza z własnej woli publicznie, jako ‚nauczyciel’ a ja komentuję i będę to robić jako Pani chlebodawca i obywatel, choć nie pracodawca, niestety.
Tolerancja NIE polega na milczeniu wobec, czy też akceptacji poglądów sprzecznych z moralnością, prawem czy etyką, jakie Pani tu sadzi.
Tolerancja nie polega też na ignorowaniu, że ktoś w moim imieniu i za moje pieniądze dopuszcza do kontaktu z dziećmi pod pretekstem pobytu w szkole kogoś, o postawie i poglądach oraz kompetencjach Pani podobnych.
Na tym wszystkim polega oportunizm, cynizm, abnegacja i wyzucie z wartości, co określa Pani kwalifikacje do udziału w instytucjach, które wspomniałem, jako Pani przeznaczonych.
Proszę to sobie przepisać do kajetu 100 razy – zanim ponownie poniży i ośmieszy Pani swymi wypowiedziami szlachetną profesję belfra.
Ciekawe dlaczego od nauczycieli wymaga sie odkrywania zarowki? Jezeli sa materialy przygotowane przez kogos i to przygotowane dobrze, to dlaczego z nich nie korzystac tylko preparowac wlasne?
Oczywiscie, nie ma nic zlego jak komus sie chce, ale nie widze nic nagannago w uzyciu „gotowca”. Prosze popatzrec na podreczniki akademickie. To co pzrecietny obywatel i student mzoe kupic w ksiegarni, to wierzholek gory lodowej. Profesor moze kupic (a czasem dostac za darmo) z wydawnictwa slajdy, pzrewodniki metodologoiczne, zbiory zadan, „solution manuals”, materialy multimedialne i mnostwo innych rzeczy. Gdy wykaldam „architekture mikroprocesorow” na 2 roku, bylbym niespelna rozumu gdybym z tego nie skorzystal.
Co innego gdy sie wyklada na studiach doktoranckich, bo tam na ogol zadnych materialow oprocz monografii i artykulow naukowych nie ma i tzreba sie napracowac. Ale zeby miec na to czas, do wykladow podstawowych uzywa sie „gotowcow”
zza kaluzy: „Ja jestem wdzięczy moim nauczycielkom.”
Podzielam Panskie uczucia. Nauczycielom tez. Zwlasza Panom Od Fizyki. W szkole podstawowej i sredniej.
Nauczycielce od rozyjskiego tez. Dzieki niej moglem funkcjonowac jako naukowiec w zasach gdy publikacje byly dostepne tylko jako pirackie tlumaczenia publikacji i ksiazek amerykanskich
@hilda
O, haha! A teraz już dostałem okrągłą „pałę” za wypowiedź. Niezmiernie mnie to frapuje i martwi. No proszę sobie wyobrazić po prostu moją rozpacz z tego powodu.
„Ja widzę publiczną szkołę i ?publicznych? nauczycieli zupełnie inaczej, ale cokolwiek bym nie napisała, to wy ( bo już teraz i Ty się tym wpisem wyraziście po jednej stronie z Gekko okresliłeś) i tak już macie na mój temat wyrobioną opinię?..”
Jak na razie to Pani wpisy na temat systemu edukacji świadczą o jednostronności. Jest Pani przekonana, że x lat doświadczenia umożliwia Pani wydawanie na ten temat nieomylnych sądów? Dobrze, bardzo proszę. Ale tak jak Gekko napisał, wybitnie nie podoba mi się konieczność finansowania tego typu osób w publicznej szkole. Od dwudziestu lat podobne Pani osobistości, niezbicie przekonane o swojej racji, bo przecież poparte belferskim doświadczeniem, wyginają Polską oświatę jak im się podoba. Dlaczego cały kraj ma się podporządkowywać metodom kilku osób? Dlaczego nasza demokracja nie umożliwia dokonania wyboru?
„Więc śmieję się z takiego naiwnego, czarno- białego postrzegania oświatowej rzeczywistości przez ludzi nie mających o niej właściwie zielonego pojęcia, a kształtujących swoje opinie na ten temat jedynie w oparciu o wpisy takich ?moherowych? hild.”
I znowu wychodzi z Pani „ja wiem lepiej”. Nie dość, że nie wie Pani kim jestem i czy faktycznie mam jakiś związek z oświatą, strzela Pani „na oślep” i bez mrugnięcia okiem wydaje Pani sądy. Różnica między nami jest taka, że ja dopuszczam możliwość pomyłki. Apropos „ad personam”, słyszała Pani, że nie zaczyna się zdań od „więc”? Pani jest nauczycielem językowym pozostającym w zawodzie?
„To by było tyle o tolerancji wobec innych postaw, światopoglądów i innych niż własne poglądy.”
Tolerancja to coś co można mieć dla osób bądź grup ludzi, którzy wykazują ją również w stosunku do innych. Ponieważ tak samo jak „moherowe berety” przejawia Pani fundamentalny brak samokrytycyzmu i niezachwiane przekonanie o własnej racji, tolerancji nie będzie dopóki nie zostaną stwierdzone.
Słowem podsumowania, bo wydaje mi się, że nauczona wieloletnią tradycją szkolną, nie wie Pani co to jest dyskusja. Spieszę donieść zatem, że dyskusja polega na wymianie poglądów, myśli i przekonań celem ich prezentacji i omówienia w szerszym gronie, służąca także wymianie doświadczeń. Dyskusja nie jest natomiast próbą udowodnienia, że ma się rację, bądź że ktoś jej nie ma. Skoro wytyka Pani brak argumentacji, bardzo proszę, niech Pani przedstawi negatywne strony fińskiego modelu edukacji. Dlaczego uważa Pani, że dzieci należy zmuszać do nauki i że pozostawienie możliwości wyboru ludziom to zło? Moim zdaniem przykład fiński udowadnia, że wręcz przeciwnie i że można, a wręcz trzeba ten kierunek zmian obrać. Bez zbędnych dygresji zatem, krótko i na temat, jak przy tablicy. Słuchamy.
KC pisze: 2011-11-15 o godz. 22:10
„Likwidację poziomu polskiej edukacji zawdzięczamy m.in. likwidacji konkurencji ( nie uczysz się- powtarzasz klasę lub trafiasz do placówki o niższym poziomie nauczania).”
W mojej podstawówce system był binarny, ale różnice poziomów pomiędzy stanami logicznymi były bardzo duże. Tzn. bardzo niewielu uczniów powtarzało klasy a całkiem sporo wylatywało ze szkoły prosto do sądu a stamtąd do poprawczaka. Taka była milusia specyfika dzielnicy, że produkowała albo normalne dzieci albo przestępców. W liceum nikt klas nie powtarzał, tylko (w bardzo wyjątkowych przypadkach) zmieniał szkołę na inny profil.
„To samo dotyczyło w pewnej mierze nauczycieli ? tak jakoś się działo, że najlepsi trafiali do najlepszych szkół, z dokładnością do wyjątków. Efektem ubocznym jest zawsze zakłócenie równowagi między kształceniem w zakresie logicznego myślenia, erudycją a encyklopedyzmem, niezbędnym do wykształcenia czegoś, co zwykło się nazywać szkieletem dla wykształcenia. W LO nie miałem wychowania muzycznego, ale cała szkoła (dobrowolny przymus) brała udział w wieloletnim programie koncertów Pro Symfonica. Gdybym samodzielnie podejmował decyzję: w czym chcę, a w czym nie chcę brać udział, to cykl tych kilkudziesięciu koncertów ominął by mnie ? nie były ?trendy?. Nawet nie wiedziałbym co straciłem.”
Nie jestem pewien, czy do końca rozumiem myśl przewodnią tego akapitu, ale zaryzykuję stwierdzenie, że chwalisz sobie ten koncertowy przymus? Znaczy, ci co przymuszali mieli rację? Mnie w liceum przymuszano do teatru i też nie żałuję.
„Sam wiesz, jak b. istotną role w procesie edukacji odgrywa umuzykalnienie, proces żmudnych ćwiczeń ( już po kilku tysiącach rozwiązanych zadań widać niezwykły postęp ) etc. Warto o tym pomyśleć, kiedy formułuje się projekty naprawcze dla edukacji.”
Znowu nie wiem ile tu sarkazmu a ile przyznania mi racji. Mało lotny coś jestem.
Pisałem tu kiedyś na blogu, że odpowiedzią mojego kolegi na moje zachwyty nad jego olimpijskimi sukcesami, jeszcze na samym początku liceum, czyli odnosił te sukcesy w podstawówce, było pokazanie mi przez niego maczkiem zapisanych, grubych zeszytów z rozwiązanymi zadaniami. Im więcej zadań, tym wieksze sukcesy. Mój nauczyciel z kółka mat. w liceum miał jedną radę dla przyszłych olimpijczyków na rozwiązywanie specjalnie trudnych zadań: Takie rozwiązanie trzeba już znać w momencie otrzymania zadania.
Śmieszne, że drugi raz z owocami tej metody spotkałem sie czytając biografię Lwa Landaua, który mając piętnaście czy szesnaście lat chciał się dostać na studia na Uniwersytet w Leningradzie. Tam dostał listę zadań do rowiązania na później, już w domu. Landau spojrzał na listę (chyba?) 20 zadań i oświadczył, że rozwiązania (powiedzmy) 15 może zaraz podać, bo je zna, 3 jest w stanie rozwiązać w ciągu pół godziny, co też zaraz zrobił, jedno zadanie jest trudne i postara się je rozwiązać w domu a ostatniego nie ma nawet pojęcia jak ruszyć. Na co egzaminator odpowiedział: „Ani ja, ani nikt w tym instytucie”.
Czy KC dał kiedyś taką listę jakiemuś piętnastolatkowi? Ma taką listę?
O ile pamiętam, to siostry Wiłkomirskie miały dwa dni w roku wolne od ćwiczeń. Boże Narodzenie i swoje urodziny. Czy muszę objaśniać kto to taki?
„Bojowa pieśń tygrysicy”
?Bojowa pieśń tygrysicy?
Planuję przeczytać w wolnej chwili 🙂 Bardzo zaciekawiły mnie fragmenty i recenzje.
Overdrive pisze:
2011-11-16 o godz. 03:57
„Jak na razie to Pani wpisy na temat systemu edukacji świadczą o jednostronności. Jest Pani przekonana, że x lat doświadczenia umożliwia Pani wydawanie na ten temat nieomylnych sądów? ”
Które konkretnie wpisy? Może masz na poparcie tej tezy jakieś nie wyrwane z kontekstu cytaty?
Jakie moje sądy są nieomylne i w którym miejscu twierdziłam, że takimi są?
Na podstawie jakich wpisów posądzasz mnie z kolei o dogmatyzm religijny, szufladkując do grupy „moherowych beretów” i zwolenników Radia Maryja?
Użycie tego typu argumentu w stosunku do kogokolwiek to twoim zdaniem wymiana poglądów?
Nawiasem mówiąc samo użycie takiego porównania w dyskusji „na temat poglądów” – cokolwiek by nie sądzić o grupie starszych, często faktycznie dogmatycznie religijnych starszych ludzi i cokolwiek byś nie pisał, próbując usprawiedliwić ten swój niefortunny „epitet” w stosunku do mojej osoby – świadczy o głębokiej pogardzie w stosunku do drugiego człowieka właśnie i twojej nietolerancji wobec innego niż własny światopoglądu.
Overdrive pisze:
2011-11-16 o godz. 03:57
„Spieszę donieść zatem, że dyskusja polega na wymianie poglądów, myśli i przekonań celem ich prezentacji i omówienia w szerszym gronie, służąca także wymianie doświadczeń.”
Overdirive – ty nie dyskutujesz o moich poglądach, ani nie wymieniasz się swoimi doświadczeniami.
Ty dyskutujesz o mnie, niewybrednie atakując i ustawiając po jakiejś wymyślonej przez siebie „moherowej” stronie barykady.
Overdrive pisze:
2011-11-16 o godz. 03:57
„Dlaczego uważa Pani, że dzieci należy zmuszać do nauki i że pozostawienie możliwości wyboru ludziom to zło? Moim zdaniem przykład fiński udowadnia, że wręcz przeciwnie i że można, a wręcz trzeba ten kierunek zmian obrać. Bez zbędnych dygresji zatem, krótko i na temat, jak przy tablicy. Słuchamy.”
A gdzie ty wyczytałeś, że ja tak uważam?
Skąd wiesz jakie są moje kompetencje zawodowe i na jakiej podstawie tak łatwo wyrokujesz o mojej „nieprzydatności” do zawodu?
W którym miejscu tej „blogowej” dyskusji krytycznie się wypowiadałam krytycznie na temat „fińskiego” modelu edukacji?
Chyba mnie z kimś mylisz?
Wręcz przeciwnie – przedstawiałam swoje doświadczenia z pracy w szkole za granicą chwaląc tamtejszy system.
Tak więc zastosuj się może najpierw sam do swoich rad dotyczących zarówno tolerancji, jak i umiejętności dyskutowania, zanim zaczniesz kogoś pouczać.
Jak na razie zarówno w twoich obszernych charakterystykach mojej skromnej osoby jak i wpisach Gekko dominują nie polemika z moimi prawdziwymi poglądami lecz nie poparte żadnym konkretem kłamliwe uogólnienia oraz manipulacja polegająca na przypisaniu mi postaw, twierdzeń, opinii i poglądów, których nie podzielam.
A.L. pisze:
2011-11-16 o godz. 00:28
„Ciekawe dlaczego od nauczycieli wymaga sie odkrywania zarowki? Jezeli sa materialy przygotowane przez kogos i to przygotowane dobrze, to dlaczego z nich nie korzystac tylko preparować wlasne?”
Tym bardziej, że to „władza” wymaga przede wszystkim pięknie i mądrze wypełnionych papierków.
Wszystko powinno być „opisane”.
Co roku zmienia sie tylko nazwa owej „makulatury”- raz jest to „rozkład materiału” w następnym roku „plany wynikowe”, po czym znowu „rozkład materiału”
Wszystko pięknie zapisane dla każdej klasy w co najmniej kilkunastostronicowych „kajetach”.
Nie ma potrzeby się do nich zbytnio przywiązywać, ani tym bardziej uczyć „na pamięć”
Władze oświatowe skutecznie już wyrobiły w nauczycielach nawyk nieco pobłażliwego traktowania wprowadzanych – często jedynie na chwilę – nowatorskich pomysłów i rozwiązań.
Nie ma więc najmniejszej potrzeby, by poświęcać drogocenny czas na produkowanie nikomu, poza „władzą” niepotrzebnych stert papierów.
Wszak doba ma tylko 24 h, więc lepiej ten czas poświęcić na wyszukaniu interesujących materiałów, przygotowanie ciekawej lekcji, sprawdzenie sprawdzianów niż na produkowanie kolejnej, służącej jedynie zaspokojeniu próżności władz oświatowych, papierologii .
Jak wynika z moich osobistych obserwacji – nagminne korzystanie przez nauczycieli z owych „gotowców” nie świadczy wcale o ich niesamodzielności, lecz o ich zdrowym dystansie wobec bezmyślnej biurokracji, która dzięki kolejnym ekipom reformatorów zawłaszczyć pragnie polską oświatę.
Całe szczęście, że wielu polskim nauczycielom udaje się zachować zdrowy rozsądek i koncentrować się na konkretnej pracy z uczniem, a nie na wymyślaniu i produkowaniu kolejnych, nikomu niepotrzebnych, poza ministerialnymi urzędnikami, ton papierów.
do zza kałuży:
1. Tak, chwalę sobie ten koncertowy przymus i parę innych. Są i takie, na których obronę niczego bym znaleźć nie potrafił. Nie można do końca młodym ludziom pozostawić wolnego wyboru co do tego, czego się mają uczyć, tak, jak nie dajemy go już maluchom, każąc np. szorować zęby. Do dyskusji pozostaje kwestia czy szkoła robi to w odpowiedni sposób i w odpowiednim zakresie. Odniosłem wrażenie, że jesteś zwolennikiem absolutnego woluntaryzmu dla młodych ludzi w tej materii.
2. Jeżeli zanika konkurencja, chociażby w zakresie dotyczącym konieczności uczenia się, gdyż w przeciwnym razie grozi repetycja lub relegowanie ze szkoły, to musi to skutkować przesunięciem równowagi w kierunku encyklopedyzmu, dzięki czemu można stworzyć pozory, że uczeń rozliczył się z jakiejś wiedzy. W wersji ekstremalnej otrzymujemy szkołę publiczną w obecnej wersji. Będzie jeszcze gorzej.
3. Nie ma żadnego sarkazmu. Z życia szkoły tłumaczyłeś, że zrozumie już po kilku tysiącach zadań. Ale tą chęć musi dać dom rodzinny. Szkoła publiczna z jej organizacją i finansami nie ma takiej możliwości. Wiedział to zresztą już Arystoteles. Irytują mnie więc wypowiedzi, w których winę za poziom edukacji chce się złożyć wyłącznie na barki nauczycieli.
@hilda
Prosiłem bez dygresji i na temat. Ale skoro woli Pani nie rozmawiać o nauce, a o sobie, prosz.
„Na podstawie jakich wpisów posądzasz mnie z kolei o dogmatyzm religijny, szufladkując do grupy ?moherowych beretów? i zwolenników Radia Maryja?”
Jak wyjaśniłem wcześniej: „Ponieważ tak samo jak ?moherowe berety? przejawia Pani fundamentalny brak samokrytycyzmu i niezachwiane przekonanie o własnej racji, tolerancji nie będzie dopóki nie zostaną stwierdzone.” Nigdzie nie napisałem, że dogmatyzm w Pani przypadku dotyczy to religii.
„…świadczy o głębokiej pogardzie w stosunku do drugiego człowieka właśnie i twojej nietolerancji wobec innego niż własny światopoglądu.”
Nie, świadczy o głębokiej pogardzie w stosunku do wszystkich ludzi przekonanych nieomylnie o swej racji. Wiek nie gra roli. Mój światopogląd, jak już pisałem, dopuszcza możliwość pomyłki.
„ty nie dyskutujesz o moich poglądach, ani nie wymieniasz się swoimi doświadczeniami.”
Chciałem. Prosiłem o wypowiedź na temat. Swoimi doświadczeniami dzieliłem się wcześniej.
„A gdzie ty wyczytałeś, że ja tak uważam? Skąd wiesz jakie są moje kompetencje zawodowe i na jakiej podstawie tak łatwo wyrokujesz o mojej ?nieprzydatności? do zawodu?”
Wyczytałem z Pani wpisów, tych w obecnym wątku i tych dotyczących konieczności nauczania gramatyki w językach, w notce „Lekcji będzie mniej”. Te opinie nie wyglądają na umożliwiające wybór uczniowi czego i jak chce się uczyć oraz uwzględniające jego osobiste predyspozycje. Ale być może mylnie. Jak do tej pory nie raczyła Pani ustosunkować się do zadanych pytań odnośnie tychże opinii jak prosiłem, zatem do czasu wyklarowania pozostają takie, jak zostały zrozumiane. Nie mam pojęcia jakie są Pani kompetencje zawodowe, poza tym wielokrotnie pisałem, że w obecnym systemie wyniki osiąga się głównie dzięki zaangażowaniu i umiejętnościom nauczycieli takich jak Pani. Nie wyrokuję o Pani przydatności, a metody „na siłę” bez możliwości wyboru. Każda osoba wykorzystująca te metody, czyni się automatycznie „nieprzydatną”.
„W którym miejscu tej ?blogowej? dyskusji krytycznie się wypowiadałam krytycznie na temat ?fińskiego? modelu edukacji?”
Głoszone przez Panią opinie, lub też opinie, które z Pani wypowiedzi na takie wyglądają, są przeciwieństwem swobody wyboru i „przyjemnego” podejścia do nauki jakim jest model fiński. Gdyby skupiała się Pani bardziej na odpowiadaniu na pytania, a mniej na obronie swojej osoby, Pani stanowisko byłoby jaśniejsze.
„Jak na razie zarówno w twoich obszernych charakterystykach mojej skromnej osoby jak i wpisach Gekko dominują nie polemika z moimi prawdziwymi poglądami lecz nie poparte żadnym konkretem kłamliwe uogólnienia oraz manipulacja polegająca na przypisaniu mi postaw, twierdzeń, opinii i poglądów, których nie podzielam.”
Jak wyżej, jeśli twierdzi Pani, że Pani prawdziwe poglądy są za m.in. wprowadzeniem wolności wyboru w szkołach, zarówno dla nauczycieli jak i uczniów, tedy nie wiem czemu służy nasza rozmowa, gdyż stoimy po tej samej stronie barykady. Niemniej jednak powyższa wypowiedź, a zwłaszcza „kłamliwe uogólnienia” oraz „manipulacja”, przypominają mi wypowiedzi polityków dementujące takie czy inne rzeczy powiedziane o ich osobie. Nie ma znaczenia kto i co powiedział o ich osobie, tak samo nie ma znaczenia co kto powiedział o Pani. Tego typu wypowiedzi zwykło się zwyczajnie ignorować, bo są oznaką egocentryzmu. Dziwi mnie zatem, że zwraca Pani uwagę na każdy przejaw złych rzeczy wypowiedzianych rzekomo o Pani, a nie Pani poglądach, ale mimo próśb kontynuuje Pani dyskusję o sobie, a nie o poglądach. Ponawiam prośbę zatem, krótko i na temat: dlaczego uważa Pani, że dzieci należy zmuszać do nauki i że pozostawienie możliwości wyboru ludziom to zło? Jeśli Pani poglądy są zgoła inne, prośba o ich jasne zaprezentowanie. Jeśli prezentowała je Pani jasno i klarownie wcześniej, prośba o określenie ich położenia na tym blogu, bo widocznie czegoś nie zauważyłem. Czy byłaby Pani łaskawa skupić się teraz na tych opiniach, a nie domniemanych atakach na Pani osobę?
Niestety, to coraz częstsze. Ale nie wiem czy powodem nie jest niechęć nauczycieli do samodzielności a przekształcanie ich w biurwy. Przecież tak naprawdę mało kogo obchodzi co nauczyciel tak naprawdę robi. Wszelkie organy chcą dokumentacji. Jesteśmy zmuszeni do produkowania tego w coraz większych ilościach, aby dyrektor miał wszystko w odpowiednich segregatorach. Organy jak przychodzą, to przecież nie chodzą na lekcje, tylko idą z formularzem do dyrektora i „ptaszkują” czy jest, co powinno. A szczwane biurwy z organów robią jeszcze inaczej – zostawiają dyrektorowi formularze, każą wypełnić a za 2 dni przychodzą odebrać. Niektóre nawet każa aby dyrektor samodzielnie wpisał sobie zalecenia. Więc po co nauczyciel ma się wysilać – drukuje gotowca, daje do segregatora, wpisuje do dziennika, aby było zgodnie a pracuję po swojemu, dostosowując metody, formy etc. do zespołu klasowego.
obserwator pisze:
2011-11-17 o godz. 22:37
„A szczwane biurwy z organów robią jeszcze inaczej (…) Więc po co nauczyciel ma się wysilać…”
—
Obserwatorze, wbrew jakby swemu nickowi, zamieściłeś tak klasyczny call & response…
Nie masz wrażenia, że zasyłasz listy z głębokiej i słusznie minionej przeszłości?
Czy naprawdę istotę publicznego belfra współczesnego wyraża postawa związkowca sprzed 20 lat, broniącego pegeer przed prywatyzacją?
Nu, tak i obronili.
Tylko młodych szkoda i naszej Polski.
Na Ukrainie ludzie o prywatyzacji mówią: prichwatyzacja (od prichwatit-ukraść). Polacy en masse nie protestują przeciwko prywatyzacji, a przeciwko wspomnianemu wyżej zjawisku. Np. zakłady Wedel, o ile pamiętam zostały sprywatyzowane ( z prawem do nazwiska!) za kwotę trzyletniego zysku. Płatność rozłożono na trzy roczne raty. Inaczej mówiąc: przychodzę, przejmuję na własność dochodową firmę, a płacę za nią zyskiem ze sprzedaży. Jak zainwestuję i zwiększę sprzedaż to zyski będą większe od ceny zakupu. Tzw. liberalny rząd sprzedaje Hutę Katowice. Rząd odchodzi w niesławie po katastrofie 4 chorych reform i… nowy rząd podejmuje negocjacje z nowym właścicielem, a ten zgadza się dorzucić kilkaset milionów. Ruszyły go wyrzuty sumienia: za mało wam zapłaciłem. No to jest powiedziałbym taki liberalizm z ludzką twarzą. Lista jest dosyć długa, a rządzący naprawdę się postarali, by przez ostatnie 22 lata Polacy zrozumieli, że jak się na słonia przyklei etykietę papuga, to słoń fruwać nie zacznie. Niech nieboszczka komuna spoczywa w pokoju i jak najszybciej przytuli liberalizm tak praktykowany.
KC pisze:
2011-11-18 o godz. 14:37
—
Rozumiem, Komitecie, że miałeś lepszą ofertę na Wedla, huty itp.
Szkoda, że jej nie zgłosiłeś, w zamian za to zakładając własną działalność.
Teraz, prowadząc tę własną działalność, marzysz zapewne o jej nacjonalizacji. Podaj cenę, a ja zaproponuję lepszą niż państwo.
Zgodnie ze swoimi poglądami – moją ofertę odrzucisz, na transakcji – stracisz, ale w zgodzie z ideologią KC? 🙂
Każdy socyalista ma słuszne społecznie racje i poglądy, dopóki nie kupuje ich za własne pieniądze. Wtedy woli cudze.
Ech, wzorem Twoim – Ukraina, tylko dlaczego Ty nie działasz na Ukrainie?
Mołodiec jurodiwyj?
Oj, Gekko, Gekko. Celowo wybrałem przykłady, przewidując mniej więcej reakcję. Belfer z moim doświadczeniem bardzo łatwo przewiduje zachowania ucznia, który odbiega od normy 🙂
Prichwatyzatorzy nazywający siebie, nie wiedzieć czemu „liberałami”, sprzedali prawo do posługiwania się nazwiskiem Wedel. Uważasz, że to ok.? Ty, który postulujesz wypalanie żelazem każdego nagannego moralnie czynu? Przecież tak deklarujesz we wpisach. No chyba, że to poczucie moralności jest takie bardziej selektywne moralnością Kalego – a to przecież nihil novi sub sole. Rozumiem, że „liberalizm” w tym stylu jest ci bliski i dlatego tak jazgotliwie go bronisz. Cóż styl to człowiek.
Co do Huty Katowice – byli inni oferenci, którzy, hm… z prichwatyzacją przegrali. Polegam tu jedynie na cyklistach prasowych. Znowu nie odniosłeś się do części drugiej, która jest godna Księgi Guinessa. Jakiż to musiał być geniusz negocjacyjny, jakim dowcipem się posłużył, że światowy potentat handlu stalą tak się wzruszył, że w rok po transakcji dorzucił prawie miliard? Czyżby premier dlatego zaprosił Leszka Millera na śniadanie? Chciał się dowiedzieć jak to się robi w SLD? Jestem już dużym chłopcem, wiem, że tak było od zarania historii, więc dlaczego nagle ma być inaczej. Irytuje mnie estetyka, w której się to dzieje, a ta,zgodzisz się chyba, jest czymś więcej niż zbrodnią? W stanie wojennym jako student Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Rakietowych i Artylerii na dwóch fakultetach musiałem pod koniec III roku wybrać temat pracy dyplomowej. Było 100 tematów uczelnianych i 20 ze Sztabu Generalnego. Wybrałem temat sztabowy: ” Podatność słuchaczy Wyższych Szkół Oficerskich na propagandę dywersyjnych rozgłośni radiowych”. Mój promotor tak się przestraszył tematu, że dał mi do wyboru: albo rezygnacja z tematu, albo uczelnia zrezygnuje ze mnie. Ponieważ uparłem się przy temacie, kilka miesięcy przed dyplomem musiałem odejść na własną prośbę ze względu na stan zdrowia :). Nigdy do nikogo nie zgłaszałem pretensji. Od dziecka byłem przyzwyczajony do płacenia za swoje postępowanie. Jednoosobową działalność gospodarczą otworzyłem już w 1987r. Po kilkunastu próbach zatrudnienia ludzi, zdecydowałem, ze szkoda czasu i atłasu. Pracuję sam. Od tego też czasu nie przepracowałem ani jednego dnia w państwowej firmie. Nie korzystałem ani razu z państwowej służby zdrowia. Od miesiąca zaczynam natomiast poważnie rozważać namowy rodziny do emigracji. Nie rozumiem więc zupełnie skąd twoje przekonanie o tym, że marzę o nacjonalizacji, gdy od tylu już lat kultywuję swój konstytucyjny przywilej rozdziału od państwa? 🙂
Nie zgłaszałem oferty na sprzedaż, ale jeżeli jesteś poważnym oferentem, musiałbyś doprecyzować ofertę zakupu; wyłączność na Polskę? Europę? Na świat? Na to co już powstało czy też na to wszystko co dopiero powstanie? :)Moja druga książka zachwyca czytelników jeszcze bardziej. Dzięki pierwszej mogłem już zupełnie zaniedbać profesorskie opinie i przejmować się jedynie zwykłym czytelnikiem. Ludzie czytają jednym tchem podręcznik do matematyki, serdecznie się przy tym zaśmiewając. Taka nauka na emocjach. Trzy dalsze w brudnopisach. Do tego 30 godzin materiału filmowego full HD. Żeby skończyć ten projekt wolałem 40 000 kredytu na pięć lat ( do oddania 80 000) niż czekać łaski pańskiej w formie dotacji z tzw. funduszy europejskich na takie tam różne, hm…cele 🙂 Sam płacę za własne zachcianki.
Gekko, błagam, gdzie ty we mnie widzisz socjalistę? Przecież już 9 lat temu wyrzuciłem telewizor, a on ciągle w twoich wpisach gra i gra 🙂
Umówmy się, że ja już nigdy cię nie włączę, bez względu na to jakiego newsa nie zaserwujesz.
Co do Ukrainy odpowiem anegdotą: 200 lat temu Francuz wybrał się do Moskwy, a Rosjanin do Paryża. Spotkali się w Warszawie i obydwaj byli przekonani, ze są już na miejscu. Byłem w Paryżu, w Warszawie i w Moskwie. Zdecydowanie wybieram Lozannę.
Ten mołodiec jurodiwyj trochę mnie niepokoi- zdaje się, że już ktoś na blogu też się poczuł zaniepokojony. Uważaj- do trzech razy sztuka. Ktoś, kogo zirytowałeś, zachowa się w sposób, o jaki go pomawiasz i nieprędko coś kupisz:)
Jak chcesz potrafisz byc zabawny. Siadaj. 3 z”+” ( ten plus to za twój dorobek)
KC pisze:
2011-11-18 o godz. 20:52
„W stanie wojennym jako student Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Rakietowych i Artylerii…”
—
Polam – i wszystko jasne. Jednak nomina sunt odiosa, towariszcz KC 🙂
Fajnie, że się znalazłeś w nowej, komercyjnej rzeczywistości, nad grubą kreską. Jednak duszy prawdziwego komunisty, nic nie naruszy. Szkoda, że artyleryjską szkółkę propagandy prowadzisz nadal. Tylko po co – tutaj?
Natomiast pogróżki radzę Ci wsadzić sobie samemu w lufę, z rakietowym pędem, adekwatnym do strachu z powodu rozpoznania 🙂 Oj, strieła II eto budiet…
Gekko pisze:
2011-11-18 o godz. 23:05
„Polam ? i wszystko jasne. Jednak nomina sunt odiosa, towariszcz KC 🙂
Fajnie, że się znalazłeś w nowej, komercyjnej rzeczywistości, nad grubą kreską. Jednak duszy prawdziwego komunisty, nic nie naruszy. Szkoda, że artyleryjską szkółkę propagandy prowadzisz nadal. Tylko po co ? tutaj?”
Jak zwykle – brak merytorycznych argumentów zastępuje Gekko argumentami „Ad personam”, licząc, że dyskusja zejdzie z torów merytorycznych, widać Gekko ma tu niewiele do powiedzenia- na tory osobiste i zamieni się w dyskusję o osobie – znowu typowy zabieg erystyczny dla kogoś, kto w dyskusji merytorycznej nie ma szans.
Jednocześnie jednak Gekko uważa, że używanie tego typu argumentów za „niegodne i wstrętne ze strony nauczyciela”:
Gekko pisze:
2011-11-12 o godz. 18:14
?Wyjątkowo wstrętne i niegodne ze strony nauczyciela jest argumentowanie ad personam?
Widać jednak, że dla profesji Gekko obrzucanie przeciwnika w dyskusji „epitetami” jest na porządku dziennym. Bo tego typu zabieg stosuje Gekko w odniesieniu do każdego „dyskutanta”, z którym się nie zgadza, pewnie w myśl zasady:
? Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy (…) to jest zły uczynek (…). Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy.?
?Moralność Kalego? ? w czystej postaci.
Dla mnie osobiście, ktoś o takiej „moralności” jest osobą skompromitowaną nie tylko jako ?merytoryczny? przeciwnik dyskusji, ale również nie wyobrażam sobie takiej osoby na jakimkolwiek stanowisku, na którym kieruje się, bądź w ogóle ma do czynienia z ludźmi.
hilda pisze:
2011-11-19 o godz. 09:46
—
Bardzo dziękuję za trafne uwagi, obfitujące w argumenty merytoryczne (przeczytanie prozy adolescencyjnej Sienkiewicza, z zapamiętaniem imienia: Kali, nazwy: krowa).
Udowodniłaś, hildo, swoje kwalifikacje nauczycielskie i moralne.
Mam nadzieję, że moja opinia doda Ci odwagi, do dalszych wystąpień, ujawniających kondycję intelektualną ludzi, w których ręce (bo nie umysły, przecież) oddawane są nasze dzieci.
Żaden lepszy argument dla upadku i reformy systemu publicznej oświaty zdarzyć się nie może.
PS W kwestii kwalifikowania do zajmowania stanowisk, na szczęście, społeczeństwu nie grozi Twoja oferta, dopóki ja się tym zajmuję…hihi. Na razie pozostają Ci do władania bezbronne dzieci, ale to już ich i rodziców kwestia obrony osobistej i koniecznej 🙂
Hildo 🙂 naprawdę nie ma sensu kopanie się z koniem, nie zauważyłaś…….. brak argumentów, brak logiki, a nazywanie tego bełkotu przesiąkniętego nienawiścią zabiegami erystycznymi jest nadmiernym honorem.
Miałem tak wspaniałych nauczycieli w liceum, że pozostał mi do spłacenia jakiś dług – upominanie się o szacunek dla nich. Można to nazywać różnie – również artyleryjską propagandą. W końcu binominalną nomenklaturę wprowadził już Carl von Linne.
To właśnie im zadedykowałem swoją pierwszą książkę:
„DEDYKUJĘ MOIM W SPANIAŁYM NAUCZYCIELOM Z IV LO W ZABRZU”
Wiem, że jest ich nadal b. wielu w polskich szkołach – niektórych spotykam.
Zauważyłem pewną prawidłowość. Otóż pewien typ ludzi usiłuje bardzo głośno zakrzyczeć komuszą pozycję swoich rodziców, która tak bardzo ułatwiła i wręcz umożliwiła im stołeczną karierę „przyjezdnego warszawiaka” – frak leży dobrze dopiero w czwartym pokoleniu. Dzięki komuszej pozycji antenatów powszechnie załatwiali sobie m. in. odroczenie od służby wojskowej.
Miałem, bez specjalnych starań – wystarczyło dużo, dużo od dzieciństwa czytać – wysoką średnią (4.5 w skali ocen 2-5) w klasie maturalnej. Jako jedyny w klasie zadeklarowałem podjęcie pracy zaraz po maturze. Byłem dorosły, a rodzice musieli wychować jeszcze dwójkę rodzeństwa. Chcąc uniknąć służby wojskowej, podjąłem dosyć ciężką, fizyczną pracę pod ziemią, w kopalni, odkładając studia na później. Państwo uznało jednak, że jestem niezbędny w Marynarce Wojennej, do której powołało mnie na trzy lata z alternatywą zdawania w dodatkowej turze egzaminów do Wyższej Szkoły Oficerskiej. To był realny wybór: trzy lata szorowania pokładu na łajbie lub studia inżynierskie. Wybór tematu dyplomu wymagał pewnego typu odwagi, której deficyt jest permanentny: odwagi cywilnej. Nie brakło mi jej wtedy- nie braknie i teraz. W Polsce, gdzie milion ludzi czyta prasę i książki, ma miejsce permanentny atak na nauczycieli. Jest to jakaś upiorna barbaria. Za stan firmy odpowiada zawsze jej szef. Dlatego są szkoły świetne, b. dobre, dobre, słabe i kiepskie. Za dobór małych kacyków odpowiada capo di tutti capi. Oto dowiaduję się z wpisu na blogu, że edunostra ma nawet specjalnego cyngla, który powołuje na stanowiska kacyków. No cóż- jeszcze trochę tego spadku po równi pochyłej i pewnie cyngla zmienią. Powód: nieudolność. Albo plagiat – ktoś o tym pisał. Sic transit gloria mundi.
Na odtrutkę polecam książkę: Doug Buehl „Strategie aktywnego nauczania czyli jak efektywnie nauczać i skutecznie uczyć się”
choć nie wiem, czy się przyda, bo jak powiedziała mi ostatnio jedna nauczycielka ze LO – „u nas się takich rzeczy nie robi, my się nie bawimy takimi bzdurami”.