Cukierek zamiast nagrody
Nie zawsze nagroda dla nauczyciela oznacza pieniądze. Czasem jest to tylko dyplom albo ustna pochwała. Piszę o tym, ponieważ w ostatnim tygodniu dyskutowaliśmy sporo o nagrodach dyrektora. Uhonorowani koledzy częstowali cukierkami, opowiadali, za co dostali, a pozbawieni tego honoru nauczyciele wspominali czasy minionej świetności. Także mnie zapytano, kiedy ostatnio dostałem nagrodę pieniężną. Pięć lat temu, a jesień była piękna tego roku…
Nie pamiętam, jak wielka była to nagroda, ale na pewno maleńka. Pamiętam za to, że kilka lat wcześniej dostałem tylko dyplom oraz ustne zapewnienie dyrektora, że jeśli znajdą się pieniądze, to coś wypłaci. Gwarancji jednak szef nie dawał. Gdy już myślałem, że nic z tego nie będzie, pieniądze się znalazły. Małe, ale zawsze coś.
W tym roku, jak zdradzili wyróżnieni koledzy, dostawali średnio po tysiącu. Nie jest to wielka kwota, ale w porównaniu z innymi szkołami przyzwoita. W niektórych miejscach nagradzano dwiema stówami. Nauczyciele przyjęli, ale pewien pracownik obsługi odmówił (zob. dyskusję na forum dyrektorów szkół). Teraz szef nie wie, co zrobić, gdyż księgowa pochopnie nagrodę już przelała na konto. Następnym razem niech dyrektor takiej szkoły się nie wygłupia i nie obraża ludzi nagrodami dla dzieci (więcej dostaje maluch od wujka z okazji komunii), tylko od razu przygotuje po litrze. Jak pieniądze są małe, to naprawdę wstyd przyjąć, ale wódki Polak nigdy nie odmówi. No i będzie co polać kolegom, którzy nie dostali nic i chodzą wściekli.
Komentarze
Nie bardzo rozumiem cały proces dawania nagród w szkole.
Z opisów na forum dyrektorów szkół oraz z wpisu Gospodarza wynika, że ci wszyscy nagrodzeni nauczyciele i pracownicy AiO dokonali czegoś niezwykłego i wykraczającego poza normalne obowiązki w tym samym czasie? To znaczy, że w każdej z polskich szkół ta nadprogramowa działalność odbyła się metodą subotnika i ten subotnik miał miejsce tydzień, no powiedzmy dwa tygodnie temu? Bo jeśli coś rozumiem na temat nagradzania pracowników, to nagroda aby była skuteczna i motywująca powinna być dawana pracownikowi jak najszybciej po jego zasłudze. Indywidualnie i w proporcji do zasługi. No chyba, ze był ten subotnik…
Inaczej nie jest nagrodą a tylko parodią nagradzania i zamienia się w kolejną wersję goździka i pończoch na dzień kobiet. Z tą różnicą, iż jak widzę pończochy dostaje też pan konserwator.
A może ja mylę nagrodę z premią?
Premia jest obliczana zgodnie ze znanym wszystkim wzorem. Mnożymy twoją pensję roczną przez ułamek zależny od twojej kategorii zaszeregowania oraz przez współczynnik, który jest iloczynem kilku innych czynników, a mianowicie:
-wyników finansowych całej korporacji
-wyników twojego działu
-twojego własnego mnożnika ustalanego w dorocznej rozmowie z szefem na podstawie analizy długiej na dwa kilometry listy twoich zadań na dany rok i procentowego stopnia ich wykonania.
W sumie możesz dostać (w najgorszym przypadku) zero a w najlepszym, powiedzmy 10-15% pensji rocznej (naście procent dla kierowników). Najczęściej dostaje się gdzieś koło 7-8%, czyli trzynastą pensję miesięczną. Technicy mają pułap ustawiony na 4%, więc b. rzadko dostają nawet te 4%. A więc mniej niz pół jednej pensji miesiecznej.
Działy sprzedaży mają swoje nieżależne ustalenia i np. w znanej mi japońskiej firmie rodzinnej sprzedawcy dostają w bardzo dobrym roku nawet i 30% premii. 3.5 do 4 pensji miesięcznych.
W znanym mi przypadku firmy tajwańskiej, w „normalnie dobrym” roku wszyscy (nie tylko sprzedaż) mogą liczyć na trzynastą pensję. W „szczególnie dobrym” dla firmy roku wszyscy dostają też czternastą pensję. No ale tam zwykły dzień pracy trwa od 10 (lekki dzień) do 12 (normalny dzień) godzin, po których obowiązkowo idzie się „na godzinkę” pić do baru z szefem. W soboty bardzo często też. To nie żadne bajki, tak tam pracują.
W złych latach (ale nie w najgorszych, bo wtedy zwalniają) to firma w ramach premii obniża wszystkim zarobki, albo proporcjonalnie do zaszeregowania albo po równo, np. o 10%.
Zapomniałem dodać, że ponieważ wzór jest znany a wyniki firmy podawane najrzadziej raz na miesiąc z uwzglednieniem widełek min i max prognoazy na przyszłość a każdy jest oceniany przez swojego szefa raz na kwartał to praktycznie wszyscy na bieżąco wiedzą ile wyniesie roczna premia. Musi wystąpić nieoczekiwany krach na rynku (co się niestety zdarza) aby obliczenia trafił szlag.
zza kaluzy: „Premia jest obliczana zgodnie ze znanym wszystkim wzorem.” oraz „to praktycznie wszyscy na bieżąco wiedzą ile wyniesie roczna premia.”
Powinien Pan dodac: „w firmie w ktorej pracuje”
Gospodarz: ” Jak pieniądze są małe, to naprawdę wstyd przyjąć”
A dlaczego?… Jak mnie ktos daje 100 dolarow, to biore i mowie „dziekuje”. Jak koimus w Polsce robie prezent za 100 dolarow, to mowia: „O, ale sie wysadzil!” i obrazaja sie.
Podziekowac nalezy Gospodarzowi ze przedstawinie „mentalnosci Polakow w pigulce”
Akurat we wszystkich większych firmach (czytaj: złych zachodnich korporacjach;)) wyglada to podobnie. Jest wzór, jest transparentność wyników i jest ogólna świadomość tego, ile i kiedy premii się dostanie. To żadne kuriozum.
A.L.
Powodem mojego wpisu bya chęć pokazania, że są miejsca gdzie przynajmniej próbuje się powiązać wyniki pracy z wysokościa premii i w ten sposób jakoś tę wysokość zracjonalizować. Jak zakład pracy nie sprzedał to nie ma premii dla mrówek.
Ja nie napisałem, że ten sposób, z którym dane mi było się zapozanać jest idealny ani dobry.
Bardzo mądrzy ludzie twierdzą na przykład, że wszelkie próby indywidualnej oceny pracownika są funta kłaków nie warte, bo w 99.9% to nie pracownik a system, w którym on pracuje decyduje o wynikach pracownika.
Osobiście nie wiem, jak oddzielić pracowitość i zdolności ucznia, wkład pracy i zamożność rodziców oraz „system szkolny” od rezultatów pracy samego nauczyciela. Bo patrzenie na wyniki uczniowskich testów jest niewystarczające i może byc mylące.
Ale może ktos opisze racjonalny, obiektywny i w ten sposób lepiej motywujący system nagradzania (za szczególne osiagniecia) i wynagradzania (za normalną pracę) nauczycieli.
„Z opisów na forum dyrektorów szkół oraz z wpisu Gospodarza wynika, że ci wszyscy nagrodzeni nauczyciele i pracownicy AiO dokonali czegoś niezwykłego i wykraczającego poza normalne obowiązki w tym samym czasie? ”
bo tak jest, jest grupa nauczycieli, którzy robią dużo ponad zakres ich obowiązków, jest i taka, która nie robi nic ponad to c o muszą i to właśnie ta druga grupa najczęściej chodzi obrażona
„Bo jeśli coś rozumiem na temat nagradzania pracowników, to nagroda aby była skuteczna i motywująca powinna być dawana pracownikowi jak najszybciej po jego zasłudze.”
tak powinno być ale nie jest
zza kaluzy: „Powodem mojego wpisu bya chęć pokazania, że są miejsca gdzie przynajmniej próbuje się powiązać wyniki pracy z wysokościa premii i w ten sposób jakoś tę wysokość zracjonalizować. Jak zakład pracy nie sprzedał to nie ma premii dla mrówek.”
Nie neguje. Tyle tylko, ze sposobow obliczania „bonusa” zyli premii jest tyle ile zakladow, dlatego wypadalo dodac dopisek” w mojej firmie”. W innych firmach duzo trudniej jest okreslic czy bedzie bonus, kiedy i ile. I nie ma formul znanych ogolowi ktore pozwola oszacowac ow bonus z wysoka dokladnoscia.
Robię swoje i więcej, na nagrody nie liczę. Może dlatego czasem je otrzymuję.
Nagroda nie jest bonusem. Bonus to prowizja od wyniku, nagroda to uznanie osiągnięć.
Tylko praca w niehigienicznych warunkach wywołuje potrzeby nagród pieniężnych.
Nagroda za osiągnięcia zawodowe zawsze jest niezasłużona, jeśli zaskakuje obdarowanego, a w dodatku demoralizująca – jeśli zaskakuje także jego otoczenie.
Każde pieniądze na takie nagrody przynoszą skutki odwrotne do oczekiwanych, każde 200 a nawet 2 złote wydane w ten niehigieniczny sposób – zmarnowane podwójnie.
W tej kwestii zgoda z odmawiającymi ich przyjęcia – żadna kwota nie zastąpi ewidentnej i nieusuwalnej frustracji mylnie dokonanym wyborem zawodu i warunków jego wykonywania.
I ja robię swoje oraz dużo, dużo więcej.
Tegoroczną listę osób do nagrody ustalała dyrekcja, która ustąpiła w tym roku ze stanowiska (bo to przecież nagrody za poprzedni rok szkolny) oraz nowa dyrekcja – osoba z grona.
No i poprzednia – jak zwykle – doceniła moją pracę na rzecz szkoły. Wiem, bo powiedziała mi o tym. Początkowo chciała zgłosić mnie do nagrody prezydenta, ale nowa zareagowała z oburzeniem. Pojawiłam się więc na liście nagród „tylko” dyrektorskich. Po czym obecna dyrekcja wykreśliła mnie z tej listy.
Ma to swoją nazwę: kierowanie się w życiu służbowym niechęcią przeniesioną z życia prywatnego, czyli żenujący brak klasy i profesjonalizmu.
Brawa dla Gospodarza za podjęcie tego tematu!
Do A.L.: Miło, że podajesz przykłady, jak wygląda wynagradzanie w NORMALNYCH firmach. W szkole tej normalności nie ma i – jak również słusznie zauważasz – być nie może, bo trudno zweryfikować jakość i efekty pracy nauczyciela.
Do Izy: Właśnie takie wpisy, jak Twój, pokazują chorą sytuację w szkole (a więc dobrze, że o tym napisałaś): ktoś się na kogoś obraził, ktoś kogoś nie lubi, ogółem: mentalność przedszkolaków. I w tym właśnie tkwi problem: W szkołach nie ma innego stylu zarządzania niż ten znany nauczycielom z własnej klasy – dyrektor to nauczyciel, a nauczyciele to uczniowie, najlepiej pokorni i – jeszcze lepiej – przeciętni, bo można ich „ustawić”.
Do tych, którzy piszą „ja pracuję”, „ja robię więcej”, itp.: Jakoś w Was nie wierzę i nigdy nie wierzyłem… To efekt moich obserwacji (niekoniecznie słusznych, bo przecież być może znana mi placówka jest jakaś inna…), z których wynika, że im gorszy nauczyciel, tym więcej się „udziela” (w języku naszej dyrekcji – „działa”). Nauczyciel dobry po prostu wykonuje swoje podstawowe obowiązki, robi to dobrze, co wynika i z jego kompetencji, i z jego osobowości. On właśnie za to chciałby być wynagradzany – nie za „fajerwerki” typu dodatkowe prace, akademie, akcje, a nawet konkursy (w konkursach wygrywają zdolni uczniowie, dlatego że są zdolni). Piszę tak, bo znam kilku świetnych belfrów, którzy ograniczają swoją pracę do prowadzenia lekcji, ale są w tym prawdziwymi mistrzami. Oni nigdy nagród nie dostają. Inna sprawa (pisał o tym słusznie Gospodarz), że te nagrody niektórych mogą bardziej poniżać niż wyróżniać (200 zł, dyplom, brawa). W czym tkwi problem? Po pierwsze, w szkołach nadal za dużo jest ludzi z negatywnej selekcji, „doskonale nijakich”, jak pisał Gombrowicz. Po drugie, nadal patrzymy na szkołę w kategoriach misji, poświęcenia, etc., a nie w kategoriach profesjonalizmu.
Pamiętam, że kiedy zaczynałem pracę nauczyciela, śmiałem się z tego wszystkiego (zawsze przyznając rację Gombrowiczowi), a teraz coraz częściej zaczyna mnie to frustrować i irytować. Podążam więc typową drogą pracownika szkoły – „belfrzeję”, mam pretensje do całego świata, a za rok pewnie zacznę psioczyć na to, że dostałem o jedną godzinę mniej niż kolega… Jedynie pocieszenie: ponoć przychodzi etap szkolnej nirwany – kiedy wszystkie te problemy ma się…
Jestem za zlikwidowanie nagród pieniężnych. Sprzyja to niestety chorym nawykom w polskiej szkole, ot chociażby istnieniu „etatowych” nagradzanych, nepotyzmowi towarzyskiemu, i bzdurnym kryteriom, z którymi się nie zgadzam.
Żeby nie było: dostałam w tym roku po raz pierwszy finansową (i pewnie po raz ostatni) nagrodę burmistrza, więc nie przemawia przeze mnie (przynajmniej w tym roku;P zazdrość.
Nagrody pieniężne niepotrzebnie wzmacniają i tak niezdrową atmosferę w polskiej szkole.
Tym bardziej, że ich zróżnicowanie ze względu na szkołę, miasto, powiat, województwo jest zadziwiające…