Licea dla każdego

Licea i technika powinny konkurować ze sobą o pozyskiwanie najlepszych absolwentów gimnazjów, zaś najsłabszych oddawać szkołom zawodowym. Nic z tego. Licea i technika są gotowe przyjąć każdy narybek, nawet całkiem marny, byleby tylko placówka przetrwała. Dlatego dyrektorzy szkół średnich przekonali nową wiceprezydent Łodzi, Wiesławę Zewald, aby zniosła progi punktowe (zob. tekst). Do tej pory funkcjonował przepis, który nakładał na gimnazjalistów obowiązek zdobycia minimum 30 proc. punktów, inaczej lądowali w zawodówkach. Teraz limitów nie będzie, więc każdy absolwent gimnazjum jakieś liceum bądź technikum dla siebie znajdzie.

Rozumiem rodziców, którzy pchają potomstwo do szkół kończących się maturą. Rozumiem też dzieci, że wybierają licea, mimo iż nie są do nauki w nich w najmniejszym stopniu przygotowane. Skoro można iść do średniej szkoły, a potem na studia, mieć bez wysiłku maturę i wyższe wykształcenie, to dlaczego z tego nie skorzystać? Nie rozumiem natomiast państwa, które funduje swoim obywatelom wykształcenie, do zdobycia którego w najmniejszym stopniu się nie przykładają. Nie uczą się w gimnazjum, ale państwo gwarantuje im miejsce w liceach – piękny gest, na który oprócz Polski nie stać chyba żadnego innego kraju.

Arytmetyka jest bezwzględna: szkołom brakuje uczniów. Nic więc dziwnego, że zagrożone likwidacją placówki szukają sposobów na przetrwanie. Dla dobra państwa – tak mi się wydaje – powinny jednak przetrwać najlepsze szkoły wszystkich typów, tj. zarówno licea, technika, jak i zawodówki. Zawodówki przede wszystkim. Tyle się mówi o reaktywowaniu szkolnictwa zawodowego, a tu proszę, strzał w plecy.

Za naukę dzieci, które powinny trafić do zawodówek, ale są przyjmowane do liceów, idą pieniądze z budżetu. Cieszą się dyrektorzy liceów zagrożonych likwidacją, cieszą się rodzice leniwych i tępych dzieci. Cieszą się właściciele uczelni, którym brakuje maturzystów. Tylko podatnik ma wrażenie, że jego pieniądze państwo wyrzuca w błoto. Bo przecież z tej fikcyjnej nauki nie będzie żadnego pożytku. Dlatego uważam, że zdobycie 30 proc. punktów to absolutne minimum, które uprawnia absolwentów gimnazjum do podjęcia nauki w szkole kończącej się maturą. Ta zasada powinna dotyczyć całej Polski.

PS: Odmienne zdanie w tej sprawie ma prof. Bogusław Śliwerski. Zachęcam do zapoznania się z tekstem „Rekrutacja do liceów i techników wreszcie bez minimalnych progów punktowych”.