Epidemia anonimowych donosów

Szkoły borykają się z epidemią anonimowych donosów. Piszą je zawsze jacyś życzliwi ludzie, zaniepokojeni sytuacją panującą w placówce. Proszą lub każą coś z tym zrobić, inaczej poinformują stosowne władze. Szkoły różnie reagują na takie pisma.

Nie ma przyjętego sposobu traktowania donosów, wszystko zależy więc od dyrekcji. Jedni dyrektorzy wszczynają procedurę wyjaśniającą, zwołują nadzwyczajne zebrania pracowników, wzmagają kontrolę, ostrzegają przed grożącymi konsekwencjami i każą się poprawić w trybie natychmiastowym. Inni wyrzucają donos do kosza i nie ruszają nawet palcem w bucie. No bo czy można poważnie traktować anonimy?

Są też tacy szefowie, którzy nikogo nie informują, że dostali donos na pracowników, ale po cichu zaczynają sprawdzać, czy oskarżenia są słuszne. Jeszcze inni zaczynają polowanie na donosiciela. Powołują zespół do odnalezienia winowajcy. To na pewno rodzic któregoś z trudnych uczniów, a może nawet sam uczeń. Już ja mu pokażę!

Moim zdaniem, do donosów należy się przyzwyczaić. Były, są i będą. Nie ma znaczenia, jak pracujemy: dobrze czy źle. Traktujmy je ze stoickim spokojem, jak złą pogodę. W tym roku tak się złożyło, że wciąż pada. Czy to nasza wina? Tak samo należy potraktować donosy. To po prostu element polskiego klimatu. Może są na świecie kraje, gdzie ludzie mają odwagę cywilną walczyć o swoje. Jednak nie u nas. W Polsce pisze się donosy, oczywiście, anonimowe. I ja to akceptuję, bo nie mam wyboru.