Nauczyciele w akcji

Nauczyciele podpisują się pod protestem przeciwko ograniczeniu uprawnień wynikających z ustawy (szczegóły tutaj). Dopóki protest ma formę podpisu, poparcie jest masowe. Gdyby jednak chodziło o większą aktywność, wtedy może być problem.

Większość nauczycieli ma świadomość, że podpis to jest nic. Także naklejka z napisem: „Popieram protest w obronie autonomii zawodu nauczyciela i godnych zarobków” guzik jest warta. Również przyklejenie takiej naklejki na szybie samochodu albo wywieszenie plakatu niewiele znaczy. Można sobie mnożyć takie akcje, a po rządzie będzie to spływać falami Dunaju. Tylko potężne tornado w wykonaniu nauczycieli mogłoby dać pożądany efekt. Inne protesty to pic na wodę.

Widzieliśmy niedawno, co PiS zrobił z 500 tysiącami podpisów w obronie gimnazjów. Poszły do kosza. To samo stanie się z listami, które teraz powstają. Trafią na śmietnik. Więcej efektu niż ta lista z podpisami dałoby pomalowanie sprayem budynków MEN. Jeśli nauczyciele nie zdobędą się na mocny czyn, a związki nie wymyślą czegoś o wiele większego niż litania podpisów, rząd zepchnie naszą grupę zawodową na samo dno – jeśli chodzi o zarobki i warunki pracy. Ten upadek nie będzie aż tak bolesny, bo do dna niewiele nam brakuje.