Pytania do Otylii Jędrzejczak

Dzisiaj w mojej szkole gościła Otylia Jędrzejczak. Spotkanie było zaplanowane na dwie godziny: najpierw monolog gościa, a potem dialog z uczniami.

Otylia opowiadała szczerze i niezwykle autentycznie o tym, co dawało jej siły. Dlaczego nie dała się złamać, jaką rolę odgrywa w życiu ambicja, wiara w siebie, przekonanie o własnych wartościach. Jak ważna jest przyjaźń, wsparcie życzliwych osób. Łezka się w oku kręciła, gdy słuchałem tej opowieści.

Potem młodzież miała zadawać pytania. Niestety, okazało się, że pytań nie ma. Nauczycieli zamurowało, Otylia zrobiła wielkie oczy. Dyrekcja mało nie dostała apopleksji. W końcu po licznych zachętach i przytykach znalazła się uczennica, która zadała pytanie. I dalej nic – zero pytań, koniec spotkania.

Nie chcę wyjść na mądralę, ale mówiłem i dalej będę powtarzał, że to nie jest wina uczniów, tylko nauczycieli. Kiedy ja byłem uczniem i chodziłem na spotkania z ważnymi osobami, np. z weteranami walk pod Lenino, to nasz historyk miał kieszenie wypchane karteczkami z pytaniami. W odpowiednim momencie wyciągał karteczkę i wciskał uczniom.

Pytania były tak idiotyczne (np. o przykłady przyjaźni polsko-radzieckiej), że każdy z nas wymyślał własne, byle tylko nie czytać tych głupot. Młodzież, jak widać, się nie zmieniła. Potrzebuje solidnego kopa w tyłek, aby pokazać się z najlepszej strony. Niestety, tej motywacji nie było, więc wyszliśmy – i nauczyciele, i młodzież – na bandę jołopów.