Praca dla konkurencji

Wszedł na moją lekcję agent firmy edukacyjnej. Zapewnił, że ma zgodę władz takich i siakich na przedstawienie swojej oferty uczniom. Chodziło o cyberszkołę. Nauczanie klasyczne, jakie tu uprawiamy, jest przestarzałe. Lepiej siedzieć w domu i uczyć się przez internet w dowolnie wybranym czasie od najlepszych fachowców, którzy na co dzień pracują w CKE, OKE i MEN.

Wyobraziłem sobie, jak lekcję jazdy konnej przerywa wejście dilera samochodowego, który przekonuje uczniów, aby porzucili kolebanie się w siodle na rzecz ryczącego silnika, wciskania gazu do dechy i poruszania się w tempie, które koniom nawet się nie śniło. Ciekawe, co na tę propozycję powiedziałby instruktor jazdy konnej?

Dziesięć lat temu zachowałbym się wobec takiego agenta bardzo niepedagogicznie. Poprosiłbym tylko uczniów o zamknięcie oczu i zatkanie uszu. Konkurencja musi bowiem znać swoje miejsce. Nie może bezczelnie wkraczać na teren, który zajmuje przeciwny obóz. A jeśli to uczyni, niech uważa, bo może zostać oblana gorącą smołą albo trafiona kamieniem. Takie są zasady. Odkąd jednak skończyłem 40 lat, nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Dlatego agenta puściłem wolno i bez uszczerbku na zdrowiu. Może w innej sali trafi na młodszych i bardziej krewkich nauczycieli, którzy dadzą mu popalić.

Zastanowiło mnie zapewnienie, że dla firmy pracują specjaliści z CKE, OKE i MEN. Jeśli to prawda, działaliby na szkodę oświaty publicznej, którą powinni wspierać. Do tego przecież zostali powołani. Jeśli cyberszkoła oznacza postęp i nowoczesność, należałoby wprowadzić te zmiany w edukacji publicznej, a nie sprzedawać swoje pomysły prywatnym firmom, wspierając je przy tym autorytetem instytucji państwowych. A zatem nie tylko agentowi należałoby obić mordę.