Dajcie nam rok

Dzisiaj w mojej szkole dyskutowano o dwóch sprawach: o tym, że nie ma na nic pieniędzy, oraz o odwleczeniu reformy oświaty o jeden rok. Obie sprawy dadzą się sprowadzić do jednego: trzeba znaleźć sposób, aby ludzie zechcieli zapłacić za nie swoje pomysły.

O sprawach mojego liceum nie będę się rozpisywał, bo to dla Czytelników nudne, a dla mnie ryzykowne. Zajmę się więc kwestią odłożenia reformy o rok. Informację tę podał Dziennik Gazeta Prawna (zobacz tutaj). Wg Anny Zalewskiej, nie ma potrzeby przesuwania reformy, ponieważ przygotowania idą zgodnie z planem.

Ciekawe tylko, o jakich przygotowaniach mówi pani minister. Podejrzewam, że nie o finansowych. Szkoły już teraz są na granicy bankructwa, więc nie potrzeba wielkiej wyobraźni, aby przewidzieć, co się będzie działo podczas przewrotu PiS-owskiego. Znowu trzeba będzie sięgnąć do kieszeni rodziców, ale znacznie głębiej niż obecnie. I na przygotowanie się do tej akcji PiS chce jednego roku.

Rodziców należy oswoić z koniecznością poniesienia większych kosztów, zapłacenia za reformę. Jak na to zareagowaliby teraz, proszę zapytać samych siebie. Macie ochotę wyłożyć więcej na szkołę swojego dziecka i zapłacić za to, że nie poszło do gimnazjum, bo ja nie zamierzam. Oczywiście, rok później też nie zamierzam wyciągać portfela i płacić. Ale za rok może wcale nikt nie będzie mnie o nic prosił. Może uda się znaleźć sposób, żeby pieniądze wyszły z portfela bez pytania właściciela o zgodę.

W szkole doszliśmy jednomyślnie do wniosku, że szkoda, iż nie możemy na rodziców nałożyć podatku. Prawdę mówiąc, mieliśmy na to ochotę, ale ktoś przypomniał, iż byłoby to nielegalne. Nie jesteśmy przecież rządem, nie stanowimy prawa, nie dysponujemy organami ścigania itd. Czyli my w szkole mamy problem, a rząd nie.