Egzaminatorzy sprawdzają i narzekają

Im więcej nakazów trzymania gęby na kłódkę podczas sprawdzania matur, tym większa skłonność egzaminatorów do rozpuszczania języka. Tak to już w Polsce jest, że oficjalnie wszystko ściśle tajne, a naprawdę jawne każdemu. Tak samo jest z wynikami tegorocznych matur. Kto pyta, ten wie.

Właściwie nawet nikogo nie trzeba o nic pytać. Pytania zadają sami egzaminatorzy. Najpierw każdy znajomy chce wiedzieć, czy sprawdzam w tym roku matury. Mówię – zgodnie z prawdą – że nie. Słyszę, iż mam dobrze. Nie muszę szargać swojego sumienia. Bo to nie jest sprawdzanie, tylko przyznawanie punktów wg z góry ustalonego planu. Ma być tyle i będzie, choćby nie wiem co. Oczywiście, pojedynczy człowiek się nie liczy, tylko średnia krajowa, ale ta przecież składa się z wyników jednostkowych. Trzeba więc podciągać, podciągać i jeszcze raz podciągać, aby tylko wyniki były jak najwyższe.

Nie byłoby problemu, gdyby nie ludzkie sumienie. Egzaminatorzy sprawdzają zgodnie z wytycznymi, ale czują, że to śmierdząca sprawa. Wprawdzie nadzór wbija im do głów, że trzeba oceniać zawsze na korzyść ucznia, jednak bez przesady. I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu. Nasi egzaminatorzy muszą jednak z zera ukręcić tyle punktów, aby delikwent zdał. Taka robota. Potem jednak mają straszne wyrzuty sumienia, więc muszą się wygadać.

Być może brakuje mi empatii, ale mam dość już tego gadania o dokonywaniu cudów nad testami maturalnymi. Normalnie nie da się słuchać tego biadolenia. Dlatego proszę CKE, aby nauczyła swoich ludzi, jak się robi przekręt, aby nie było żadnych wyrzutów sumienia. Chętnie pomógłbym swoim koleżankom i kolegom, ale nie mam w tej materii żadnego doświadczenia. Poza tym uważam, że maturą powinno zajmować się wojsko: organizacją egzaminu zwykłe jednostki, a sprawdzaniem służby specjalne. Do matury w obecnej formie cywile się nie nadają.