Po co nam te egzaminy?

Jeden egzamin mamy z głowy. Po raz ostatni zdawali go dzisiaj uczniowie szóstej klasy szkoły podstawowej. Kolejne roczniki już nie będą egzaminowane. Do zlikwidowania pozostał jeszcze egzamin po gimnazjum oraz matura i będziemy mieli edukację bez sprawdzianów zewnętrznych.

Egzaminowanie co roku prawie miliona uczniów (ok. 300 tys. szóstoklasistów, 300 tys. gimnazjalistów i 300 tys. maturzystów) kosztuje krocie. Samo przygotowanie testów to kwota z sześcioma zerami (dla ekspertów), wydrukowanie, nagranie, powielenie testów – kolejne sześć zer (dla drukarni), przeprowadzenie egzaminów – znowu sześć zer (dla nauczycieli pracujących w komisjach), sprawdzenie testów – sześć zer (dla egzaminatorów) i jeszcze sześć zer (dla weryfikatorów, liderów), i znowu sześć zer na utrzymanie instytucji zwanej Okręgową Komisją Egzaminacyjną (a jest ich w Polsce kilka) plus siedem zer na opłacenie Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.

Egzaminowanie ma sens, gdy chodzi o sprawdzenie wiedzy i umiejętności, a przy okazji o zmotywowanie do pracy i nauki (nauczycieli oraz uczniów). Tymczasem u nas egzaminuje się tak, aby jak najwięcej osób zdało. Szóstoklasiści i gimnazjaliści zdają za samo przyjście (tych dwóch egzaminów nie można nie zdać). Maturzyści zdają, gdy osiągną próg 30 procent. Ponieważ to może być dla niektórych problem, co roku obniża się poziom egzaminowania oraz naciąga wyniki, aby tylko przepuścić jak najwięcej osób. Po co więc egzaminować i wydawać na to fortunę, gdy celem jest 100-procentowa zdawalność? Nie egzaminujmy wcale, a osiągniemy ten cel za darmo.

Gdyby ktoś chciał rozwiązać dzisiejszy test dla szóstoklasistów, to proszę kliknąć tutaj – polski i matematyka.