Szkolenia z zagrożeń terrorystycznych

Niektóre szkoły zdążyły przed końcem roku, inne będą musiały zrobić to teraz. Ruszyły szkolenia pracowników placówek edukacyjnych z zagrożeń terrorystycznych.

W jednych szkołach ograniczono się do wywieszenia na tablicy ogłoszeń kartki z regulaminem postępowania w razie ataku. W innych rozesłano te wiadomości drogą mailową, a w jeszcze innych zebrano od pracowników podpisy poświadczające, iż wiedzą co i jak. Wychowawcy przeprowadzili lub w najbliższym czasie przeprowadzą pogadanki z uczniami. Także młodzież będzie musiała podpisać, że została przygotowana.

Dokumentacja puchnie, czyli nic nam nie grozi. Starsi pracownicy przypomnieli sobie, że w podobny sposób działano na początku lat 90., kiedy to panowała moda na podkładanie bomb w szkołach. Właściwie żadnych bomb nie podkładano, tylko robiono sobie jaja, dzwoniąc do szkoły i informując, że zaraz wybuchnie. Nigdy nic nie wybuchło, a jaja były (szkołę ewakuowano na kilka godzin, przyjeżdżali chłopcy z psami i szukali bomby).

Dyrektorzy zdobyli wtedy duże doświadczenie w produkowaniu dokumentów poświadczających, że znają się na rzeczy. Wystarczy sięgnąć do archiwum po stare segregatory i powielić gotowe druki.

Tak się robi w szkołach, ponieważ wszyscy liczą, że teraz też nic się nie stanie, najwyżej przepadnie parę lekcji, a żadnego bum nie będzie. Dlatego szkoda pieniędzy na prawdziwe szkolenia. Nie chcę zaczynać roku pesymistycznie, więc nie krytykuję tej metody. Daję też słowo honoru, że przyłożę się do tego, co mi zostanie zaoferowane, np. przeczytam od deski do deski „Zasady postępowania w razie zagrożenia atakiem terrorystycznym”. Koleżankom i kolegom radzę postąpić podobnie. A poza tym życzę wszystkim szczęśliwego Nowego Roku.