Język polski dla uchodźców

Była okazja dorobić parę groszy przed świętami, ale nie skorzystałem. Sama robota nawet mi się podoba – nauczanie języka polskiego osób, które otrzymały w Polsce status uchodźcy. Niestety, nie wyrabiam się z obowiązkami w szkole, dlatego odmówiłem. Niech zarobią inni poloniści.

Kolega, który takie zajęcia prowadzi, jest bardzo zadowolony. Jego podopieczni całkiem nieźle mówią po polsku. Zanim bowiem zostali objęci programem, minęło wiele miesięcy, czasem kilka lat, sami więc nauczyli się języka. Teraz tylko szlifują polszczyznę pod okiem specjalisty. Nauczanie polega na rozmawianiu, opowiadaniu o sobie, o kraju, z którego się pochodzi, albo o Polsce. Miło i przyjemnie. Uchodźcy nie tacy straszni, jak ich malują. Nieraz to ludzie wykształceni, czasem bardziej niż ich nauczyciel. Różnie z tym jednak bywa.

Jedyny minus to forma zatrudnienia. Nie bardzo bowiem wiadomo, dla kogo się pracuje. Po drodze jest bowiem dziesięciu podwykonawców. Niby jest to program rządowy, więc płaci budżet, ale nie bezpośrednio, tylko najpierw jakiejś firmie z Warszawy, ta zatrudnia firmę z Poznania, która zleca to zadanie firmie z Krakowa, ta z kolei przekazuje zlecenie jakiejś instytucji z Lublina, tamci podnajmują kogoś z Wrocławia, Wrocław zaś szuka nauczycieli w Łodzi. Dlaczego tak się dzieje, nie mam pojęcia. Najważniejsze, że jest praca, za którą płacą.