Minister likwiduje godziny karciane

Obecnie nauczyciele mają obowiązek prowadzić dodatkowe lekcje, za które nie otrzymują zapłaty ekstra. To wprawdzie tylko dwie godziny w tygodniu (w liceum jedna), ale jakże uciążliwe. Dlatego większość belfrów cieszy się z decyzji minister edukacji Anny Zalewskiej. Nareszcie koniec z robotą bez wynagrodzenia (szczegóły tutaj).

Nie wiem, skąd się wzięła ta niechęć nauczycieli do godzin karcianych, ale jest ona faktem. Nie lubimy tych lekcji. Może zresztą nie samych lekcji, ale konieczności ich dokumentowania. Nie dość, że za darmo, to jeszcze trzeba prowadzić dziennik, sprawdzać obecność, wymyślać program, ewaluować oraz – co najgorsze – być kontrolowanym przez dyrekcję i różnej maści wizytatorów, tzw. policję lotną.

Godziny karciane wprowadzono kilka lat temu, ale wielu nauczycieli od zawsze prowadzi dla uczniów dodatkowe zajęcia, zwykle więcej niż wymagane minimum. Po likwidacji obowiązku nadal będziemy te lekcje prowadzić. Nie wyobrażam sobie odmówić uczniowi pomocy, zostać z nim lub nawet z całą klasą i udzielić wsparcia, przygotować do konkursu czy olimpiady. Oczywiście, są wyjątki, jak w każdym zawodzie. Nieliczni nauczyciele odmówią uczniom dodatkowej pomocy. Tylko czy tacy ludzie w ogóle powinni być nauczycielami?

Popieram pomysł pani minister, chociaż jestem świadom, że część belfrów stanie się niedostępna dla uczniów. No cóż, ten problem powinni rozwiązać dyrektorzy szkół. Szef musi umieć motywować pracowników, aby chciało im się chcieć. A jak tego nie potrafi, to żadna ustawa mu nie pomoże.