Szkoły zapłacą za projekcje filmów

Jedną z popularniejszych metod, jakimi posługują się nauczyciele, jest puszczanie uczniom filmu. Problem w tym, że to bardziej zabawa niż nauka. Dlatego organizacje zarządzające prawami autorskimi żądają od szkół wykupienia licencji bądź zapłaty za każdy pokaz. To mogą być duże pieniądze.

Zmroził mnie tekst Piotra Skury „Nie ma seansu za darmo” (Głos Nauczycielski z 25 marca, s. 5). Czytam o ataku firm na szkoły. Jeden z dyrektorów opowiada:

„Najpierw był telefon z wyraźnym oskarżeniem w stylu ‚czy zdaje pan sobie sprawę, że wyświetlanie filmów bez licencji jest łamaniem prawa?’.”

Potem firma przysłała cennik.

Piotr Skura wyjaśnia, że szkoła może wyświetlać filmy bez licencji, ale tylko w celach edukacyjnych. Gdy robi to w celach rozrywkowych, musi zapłacić.

A zatem wszystko w rękach prawników. Prawo niby jasne, ale bez interpretacji ani rusz. Wychodzi na to, że komuś trzeba będzie zapłacić: albo twórcom, albo prawnikom. W ostateczności niech sądy decydują, co bawi, a co uczy?

Ja stosuję prostą regułę. Wcześniej zapowiadam uczniom, co będziemy oglądali. Jak słyszę jęk zawodu, to wiem, iż realizuję cel dydaktyczny. A jak uczniowie się cieszą, wiadomo, że to rozrywka. Ostatnio mieliśmy oglądać „Wesele” Wajdy. Młodzież jednak tak wyła z bólu, że musiałem zrezygnować. Zadałem więc jako pracę domową: niech pooglądają w wolnym czasie albo przeczytają streszczenie. Co ja się będę męczył na lekcji, przecież też wolę rozrywkę.