Dyrektor na godziny

Po raz kolejny zostałem powołany na dyrektora p.o. Z tego powodu musiałem podpisać dokument, że przejmuję szkołę we władanie i odpowiadam za bezpieczeństwo uczniów, wypełnianie obowiązków przez pracowników oraz realizację misji placówki. Ciężar zadań jest tak duży, że z trudem łapię oddech.

Dyrekcja nie może pozostawić szkoły bez nadzoru. Dlatego gdy na miejscu nie ma nikogo z kadry kierowniczej, np. szef jest w delegacji, a wice na zwolnieniu, wtedy placówką rządzi wskazana osoba. Ostatnio ten zaszczyt spotyka mnie.

Sprawowanie władzy zmienia człowieka. Chociaż jestem tylko dyrektorem p.o., do tego jedynie kilkugodzinnym, to i tak obserwuję u siebie niepokojące objawy. Temperatura nieco mi spadła (36,1), wzrost jakby się podniósł (o 4 milimetry), słuch wyostrzył (czekam na wyniki, ale na oko o sto herców), wzrok sfiksował (widzę rzeczy, o których wcześniej nawet mi się nie śniło), węch wyszlachetniał (wciąż coś mi tu śmierdzi), a mowa zrobiła się twarda niczym tygodniowa bułka z hipermarketu. W ogóle stałem się czujny jak zając, podejrzliwy jak lis, złośliwy jak chochlik, krzykliwy jak reklama telewizorów i wszędobylski niczym małe dziecko. Może to nie jest wcale wina sprawowanej władzy, tylko skutek przesilenia wiosennego, diabli wiedzą.

Jeśli to nie z powodu wiosny tak mną telepie, to współczuję ludziom, którzy są dyrektorami non stop. Ja jakoś z tego stanu wyjdę. Po pierwsze, koniec mojego dyrektorowania bliski, a po drugie, koleżanki i koledzy zapowiedzieli w poniedziałek kocówę i inne kary, co ma mi pomóc w powrocie do normalności. Ciekawe, co zgotowaliby dla mnie, gdybym dyrektorował przez lat dziesięć albo dwadzieścia?