Dyrektorka nie wiedziała?

Okazało się, że dyrektorka szkoły nie wiedziała o haniebnych zachowaniach nauczycielki, która podczas lekcji wyzywała 6-letnie dzieci i zaklejała im usta taśmą. Trudno w to uwierzyć, ale takie fakty ustalili wizytatorzy z kuratorium (zob. info).

Kuratorium ustaliło, że dyrektorka nie wiedziała o zachowaniu swojej podwładnej, ponieważ nie obserwowała jej lekcji. Moim zdaniem, nieobecność szefa na lekcjach niczego nie dowodzi. Przecież to są zajęcia ustawione, a nie codzienność. Nawet gdyby obserwacje odbywały się zgodnie z przepisami, dyrektorka niczego by się nie dowiedziała. Przy przełożonym nikt przecież nie łamie prawa. Wiedzę o pracowniku pozyskuje się nie przez obserwacje umówionych lekcji, ale w zupełnie inny sposób.

Dyrekcja nigdy nie działa w samotności, tylko w kole przyjaciół i innych uczynnych osób. W tym gronie następuje wymiana informacji, więc pracodawca wie o pracowniku wszystko, a nawet więcej. Wie, ale albo z tym coś robi, albo lekceważy. Podejrzewam, że gdy nagle cała Polska usłyszała, jak wspomniana nauczycielka traktuje małe dzieci, przyjęto w placówce najbezpieczniejszą strategię postępowania, czyli „dyrekcja o niczym nie wiedziała”. Nie jest więc współwinna znęcania się nad dziećmi, odpowiada jedynie za uchybienie obowiązkom kierowania placówką.

Powiedzmy, iż nie wiedziała o wybrykach jednej nauczycielki. Jednak informację, że szefowa w ogóle nie interesowała się tym, co robią pracownicy, uważam za przesadzoną. Obrona musi chociaż ocierać się o prawdopodobieństwo. W tym wypadku jest nonsensowna aż do bólu. Chyba że dyrektorka było kosmitką, a swój gabinet miała na Marsie.