Nauczyciele próbują przetrwać

Dyrektorzy kalkulują godziny na przyszły rok szkolny. W wielu placówkach, także w moim liceum, będzie ich mniej niż dotychczas. Rodzi to dla nauczycieli różne niebezpieczeństwa.

W najgorszym wypadku trzeba będzie paru nauczycieli zwolnić, w najlepszym – można się przecież dogadać w zespołach. Wtedy wszyscy zostaną, ale na niepełnych etatach. Dla organu prowadzącego brak zwolnień to idealna sytuacja, zwalnianym trzeba przecież płacić odprawy. Poza tym pewne przywileje przysługują tylko osobom zatrudnionym na pełen etat. Na przykład urlop na poratowanie zdrowia można dostać dopiero po przepracowaniu siedmiu lat na pełnym etacie. Przerwa w takim zatrudnieniu oznacza, że liczenie zaczyna się od nowa.

Nauczyciele zgadzają się na wszelkie ograniczenia, gdy mają nadzieję, że to nie potrwa długo. Jedni mają w swoim gronie kolegę, któremu pozostało niewiele do emerytury. Dwa albo trzy lata i jego godziny przypadną w udziale młodszym. Inni liczą na przyrost naturalny, większą dzietność społeczeństwa, co automatycznie przełoży się na liczniejszy nabór. Gdzieś te narodzone dzieci muszą się przecież uczyć. I właśnie najnowsze dane mówią, że liczba dzieci rośnie (zob. info). Jest więc nadzieja, że godzin będzie więcej – ale nie tak szybko (6-7 lat). Byle przetrwać przejściowe braki i znowu będzie po bożemu – dzieci w nadmiarze dla każdego chcącego zdzierać gardło przy tablicy.