Innowacyjność i bezpieczeństwo

Większość szkół reklamuje się hasłem: „Innowacyjność i bezpieczeństwo”. Ten slogan powtarza się wszędzie, w szkole podstawowej w Wólce Brzozowej, w gimnazjum w Zgierzu i w warszawskim liceum. Innowacyjne i bezpieczne mają być wszystkie szkoły, bo taki nakaz płynie z góry.

Nauczyciele wymyślają działania, których jedynym celem jest zrobić coś, czego jeszcze do tej pory nie robiono. Od tego zależy awans zawodowy i prawo do dodatku motywacyjnego. W samoocenie, jaką należy przedstawić dyrektorowi na koniec roku szkolnego, jednym z ważniejszych punktów są działania innowacyjne. Co ja w tym roku zrobiłem nowego, jaki proch wymyśliłem?

Ta szkolna innowacyjność zaczyna już uczniom i ich rodzicom wychodzić bokami. Większość marzy o tradycyjnym modelu nauczania, gdzie nauczyciel jest mistrzem, znawcą swojego przedmiotu, profesjonalistą, którego na niczym nie da się zagiąć, rzetelnym rzemieślnikiem, idącym utartymi ścieżkami. A uczeń się od mistrza uczy.

Góra (MEN, kuratorium, nadzór, dyrekcja) zmusza szkoły do innowacyjności. Natomiast dół (uczniowie i ich rodzice) oczekuje tradycyjnej belferskiej roboty. Dochodzi nieraz do tego, że nauczyciel mówi do uczniów: „Musimy zrobić parę innowacyjnych projektów, a jak będziemy już to mieli z głowy, weźmiemy się do nauki”. Sytuacja robi się więc niebezpiecznie absurdalna.