Matura do poprawy

Potwierdziły się moje informacje sprzed prawie miesiąca, że egzaminu nie zda co trzeci maturzysta (zob. tekst). Dokładnie nie zdało 29 procent (zob. info). To zła wiadomość przede wszystkim dla uczelni. Skąd one teraz wezmą studentów?

Od lat uczelnie naciskają na MEN, aby maturzyści podlegali tym samym regułom, co uczniowie zdający egzamin gimnazjalny. Chodzi o to, aby sam fakt pojawienia się na egzaminie był wystarczający do uzyskania świadectwa z wynikiem pozytywnym. Dla gimnazjalistów zero już zalicza, tylko nieobecni nie zdają. Dzięki tej metodzie licea nie muszą się aż tak bardzo martwić o nabór. Cały narybek, o ile zechce, może podjąć naukę w szkołach kończących się maturą. Niestety, uczelnie mają gorzej. Maturę zalicza wynik od 30 proc., a bez matury nie ma studiowania.

W tym roku prawie jedna trzecia absolwentów liceów i techników nie uzyskała prawa do studiowania. Ostatnią deską ratunku jest egzamin poprawkowy. Jednak aby tak bardzo pożądana przez uczelnie grupa młodzieży zdała maturę, CKE musi dla niej przygotować bardzo łatwe testy. Uczelnie naciskają na MEN, MEN naciska na CKE. Umowa stoi. We wrześniu okaże się, że tegoroczną maturę zdali nieomal wszyscy.

Niestety, jest pewien problem. Jeśli testy poprawkowe są zbyt łatwe, wyniki osób poprawiających maturę będą lepsze niż wyniki kolegów, którzy niczego nie poprawiali. Może się okazać, że opłacało się za pierwszym razem nie zdać, aby na poprawce uzyskać super wynik. Z takim wynikiem można nawet powalczyć o bardzo prestiżowe studia. Jeśli nie w tym roku, to za rok. Przecież wyniki matury będą ważne zawsze. Jestem pewien, że rok 2014 przejdzie do historii jako najbardziej niesprawiedliwy dla maturzystów.