Egzaminatorzy mają wątpliwości

Trudno utrzymać w tajemnicy to, co się dzieje podczas sprawdzania matur. Egzaminatorzy wprawdzie podpisują zobowiązanie, że nie puszczą pary z gęby, ale skala nonsensów jest zbyt wielka, aby milczeć. Serce nie sługa.

Przedmiot nie ma znaczenia. Narzekają zarówno historycy, jak i matematycy. Załamują ręce filolodzy, biolodzy, chemicy i geografowie. Egzaminatorzy dziwią się, że w zeszłym roku za podobne odpowiedzi przyznawali zero punktów, a w tym każe im się zaliczać. Na pytanie, dlaczego tak jest, nadzór OKE opowiada, że „w tym roku obowiązują tegoroczne zasady, a w zeszłym zeszłoroczne”. Logika godna Misia Puchatka.

Najbardziej egzaminatorów denerwuje zmiana zasad sprawdzania. W jeden weekend ludzie sprawdzali wg wzorca, a w kolejnym każe im się sprawdzać od początku, gdyż przyszły nowe wytyczne. Na pytanie, dlaczego tak robimy, pada odpowiedź, że „Warszawa każe, a z tym nie ma dyskusji”. Argument poniżej poziomu Prosiaczka.

Ponieważ klucz się zmienia w trakcie sprawdzania, egzaminatorzy mają poważne wątpliwości, czy testy były standaryzowane. Trudno uwierzyć w standaryzowanie, skoro nie przewidziano oczywistych dla młodzieńczego toku rozumowania odpowiedzi. Wiele osób ma wrażenie, że testy nie przeszły wymaganych procedur i teraz szydło wychodzi z worka.

Co wrażliwsi egzaminatorzy pytają, co będzie, gdy maturzysta zechce obejrzeć swoją pracę. Przecież nonsensy sprawdzania są widoczne gołym okiem. Zapewniam wrażliwych nauczycieli, że nie ma żadnego ryzyka. Aby obejrzeć swoją pracę, trzeba złożyć w OKE podanie i cierpliwie czekać. Wszystko po to, aby urzędnik miał czas przygotować materiał do wglądu. Czyta i naprawia rzucające się w oczy bzdury sprawdzania, a potem pracę skanuje. Uczeń nie dostanie swojego testu do ręki, tylko obejrzy go na monitorze komputera. Raczej nic nie zobaczy. Wyjdzie z OKE wściekły i zaśpiewa: „Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch…” (uwaga, wersja bez cenzury). Witaj w klubie, młody człowieku.