Potwór w szkole

Dzisiejsza debata w Sejmie nt. obowiązku szkolnego dla sześciolatków przybrała nieoczekiwany obrót. Dyskutanci zaczęli bowiem ustalać, gdzie kryje się potwór, przed którym należy chronić dzieci (zob. info o debacie).

Czy potworami są nauczyciele, którzy nie zostali właściwie przygotowani do zajmowania się maluchami? Każą im grzebać patykami w piachu i bawić się w korzeniach drzew. Taka to edukacja. Jeśli tak, to należałoby zabronić pedagogom dostępu do sześciolatków. A może potworami są rodzice, którzy utrudniają swojemu potomstwu dostępu do wczesnej edukacji? Może im wcześniej dziecko idzie do szkoły, tym lepiej?

Czy potworami są posłowie, którzy patrzą na problem przez polityczne okulary, a nie przez pryzmat dobra dzieci? Czy potworem jest Krystyna Szumilas, minister edukacji, gdy mówi, że trzeba zadbać i należy się zatroszczyć, a tego nie robi?

Gdyby mnie zapytać, gdzie widzę potwora, odpowiem, że to zależy. Gdy patrzę jako nauczyciel, potwora widzę w rodzicach, bo zaszczepiają swoim dzieciom strach przed szkołą. A szkoła jest kochana. Gdy patrzę jako rodzic, czasem potwór mignie mi na szkolnym korytarzu. I to nie jest złudzenie. Gdy patrzę jako obywatel, to nóż mi się w kieszeni otwiera z powodu głupot, jakie wygadują posłowie.

Pocieszam się, że Pan Bóg patrzy na nas z góry i nie grzmi, więc nie jest tak źle. Sprawa tak się pogmatwała, że nie wiadomo, komu wierzyć. Moim zdaniem, powinny decydować dzieci. Jeśli już mamy robić referendum, to niech głosują oseski. W nich chyba potwora nie ma?