Uczeń transferowy

Szkoły podbierają sobie uczniów. Stratę jednego czy dwóch zakłada się już na etapie rekrutacji, dlatego klasy są liczniejsze. Gorzej, jeśli placówka nie może sobie pozwolić na taki naddatek, gdyż chętnych ma na styk albo za mało, a potem ktoś jej jeszcze kilka osób podbierze.

Podbierają przede wszystkim szkoły prywatne. W czerwcu ośmioletnia córka zaciągnęła mnie do prywatnej podstawówki (sama chodzi do publicznej, ale otrzymała zaproszenie od konkurencji) na potańcówkę, zabawę balonami, naukę wygibasów, turniej clownów itd., a dla rodziców pieczone kiełbaski i wszelaki wypas brzucha. Takimi to sposobami prywatna placówka kopie dołki pod publiczną. Zapewne kilkoro uczniów wyciągnie i sprowadzi do siebie.

Kiedy dowiedziałem się o jednym przypadku, uderzyłem z kontratakiem. Ja, żona i córka wzięliśmy osobnika i jego rodziców w takie obroty, że najpierw obiecali sprawę przemyśleć (pierwszy tydzień atakowania), potem ogłosili, iż chyba zmienili zdanie (drugi tydzień szturmowania), a w końcu zapewnili, że jednak dziecka nie przeniosą (wczorajsze dane). Jak się dowiem o kolejnych transferach, postaram się przeprowadzić równie skuteczną interwencję.