Matura z religii i etyki

Wielka szkoda, że nie będzie matury z religii. Gdyby bowiem była, wtedy musiałaby też być matura z etyki. W polskim prawie oświatowym religia i etyka to przecież papużki nierozłączki. Przynajmniej na papierze, bo w praktyce różnie z tym bywa (zob. tekst Wyborczej „Matury z religii nie będzie”).

Jestem za maturą z religii i etyki nie tylko z egoistycznych powodów (uczę jednego z tych przedmiotów). Wydaje mi się, że egzamin mający potwierdzić dojrzałość uczniów zamienił się w ostatnich latach w egzamin z moralnego gnicia.

Oto przykłady. Młodzież wygłasza cudze prezentacje z polskiego, czyli kradnie i kłamie. W niedziele chodzi na kursy i bierze korepetycje, czyli dnia świętego nie święci. Klnie, wzywając imię Boże nadaremno. Przychodzi na lekcje goła i wesoła, przez co naraża bliźnich na cudzołożne myśli. Wagaruje i sama sobie wypisuje usprawiedliwienia, zatem nie czci rodziców. I wiele innych grzechów popełnia, jest bowiem zarozumiała, wyniosła, nieposłuszna, niewdzięczna, nadęta pychą, miłująca bardziej rozkosze niż Boga, obarczona najprzeróżniejszymi grzechami, o których nie śniło się apostołom, skażona internetem, wiedziona pragnieniami, które prowadzą prosto do czeluści piekielnych.

Gdyby minister edukacji miała pojęcie, jaka jest młodzież, tak pochopnie nie odrzuciłaby prośby biskupów o maturę z religii. I etyki, ma się rozumieć. Skoro matura nie potwierdza żadnych umiejętności i jest wręcz kpiną z wiedzy, to niech przynajmniej przyczyni się do odnowy moralnej młodego pokolenia Polaków.