Kontakt ze szkołą

Wyobraźmy sobie sytuację, że rodzic dzwoni do szkoły, aby zamienić słowo z nauczycielem swojego dziecka. Chodzi o kłopoty z języka angielskiego. Po godzinie słuchania idiotycznej muzyki oraz cytatów ze statutu placówki i innych równie ciekawych komunikatów rodzic zostaje w końcu połączony z konsultantem, którym jest dyżurujący właśnie w tej chwili nauczyciel. Akurat jest to rusycysta, któremu brakuje godzin do etatu, więc dyrekcja zleciła mu pełnienie dyżuru przy telefonie. Dzięki temu wyrabia wymagane ustawą 40 godzin pracy w tygodniu.

Rusycysta nie zna ani dziecka, ani też nie ma pojęcia, jak rozwiązać problem rodzica. Szybko jednak otwiera elektroniczny dziennik i komunikuje, jakie oceny uzyskał uczeń ze wskazanego przedmiotu oraz co obecnie realizuje nauczyciel angielskiego na swoich lekcjach. Wskazuje też nieobecności dziecka, spóźnienia i inne fakty. Nie mówi zatem nic, czego rodzic sam nie mógłby przeczytać w elektronicznym dzienniku, gdyby tylko zechciał się zalogować. Po kilku minutach rozmowy z owym rusycystą rodzic nabiera podejrzeń, czy w ogóle człowiek ten był kiedykolwiek w szkole dziecka, o którym mówi. Rodzic zaczyna podejrzewać, że połączył się z innym miastem. I ma rację, gdyż wszyscy rusycyści w kraju, którym brakuje godzin do etatu, pełnią dyżury przy telefonach i obsługują szkoły z całej Polski. W tym przypadku rodzic z Łodzi został przekierowany do konsultanta z Białegostoku, gdyż ten akurat był wolny.

Rodzic prosi o umówienie go z nauczycielem dziecka na rozmowę w cztery oczy. Uważa bowiem , że rozmowa z Białymstokiem, gdy uczeń chodzi do łódzkiego liceum, nie ma sensu. Konsultant sprawdza wolne terminy łódzkiego nauczyciela i zapisuje na pierwszy wolny, czyli w lipcu następnego roku. Nauczyciele pracują w wakacje, a co! Karta Nauczyciela dawno została zlikwidowana, więc nikt się nie leni. Rodzic pyta, czy nie ma wcześniejszego terminu, np. jutro. Konsultant z trudem powstrzymuje śmiech (rozmowa jest nagrywana). Niestety, nauczyciel, z którym chce się spotkać rodzic, jest anglistą, więc – przestrzegając ściśle 40-godzinnego tygodnia pracy – ma tyle obowiązków (teraz właśnie i aż do końca listopada sprawdza próbne matury), że pierwszy wolny termin znajdzie się dopiero za ponad 9 miesięcy. Bardzo mi przykro – mówi konsultant. Gdyby jednak rodzic chciał spotkać się z jakimkolwiek nauczycielem, to pierwszy wolny termin ma nauczyciel przysposobienia obronnego z Konina. To może być już w przyszłym tygodniu. Rodzic wymyśla konsultantowi, ile tylko wlezie, i kończy rozmowę.

Wściekły rodzic osobiście udaje się do szkoły i próbuje nawiązać kontakt z anglistą. Niestety, cierpliwa pani w recepcji, którą jest uzupełniająca etat nauczycielka łaciny, jasno i wyraźnie mówi, że najpierw trzeba się zapisać. Pierwszy wolny termin jest w sierpniu przyszłego roku (tak, od wczoraj przybyło chętnych, więc terminy się przesunęły). Łacinniczka radzi skorzystać z dziennika elektronicznego. Informuje, na jaką stronę WWW trzeba wejść, jak się zalogować itd. Jest gotowa nawet użyczyć komputera i pomóc, taka miła z niej osoba. Można zadać pytanie przez internet. Nie ma jednak pewności, że odpowie ten anglista, gdyż wtedy trzeba by mu zapłacić za nadgodziny. Najprawdopodobniej odpowiedzi udzieli komputer, takie mamy programy, albo – jeśli rodzicowi bardzo zależy – ludzki konsultant. Numer telefonu do infolinii szkolnej to… Nie ma się co denerwować, przecież Karta Nauczyciela została zlikwidowana i nauczyciele pracują tyle co wszyscy, czyli 40 godzin w tygodniu i ani chwili dłużej. Czasy, że nauczyciel był do dyspozycji ucznia i rodzica przez 24 godziny, dawno przeminęły. Teraz wszyscy nauczyciele bardzo pilnują swojego czasu pracy. Dura lex, sed lex.