Kampania wrześniowa za nami

Każdy miesiąc w szkole ma swoją specyfikę. Ten pierwszy po wakacjach nazywa się „kampanią wrześniową”. Dyrekcja bowiem wymaga takiej masy działań, że człowiek czuje się, jakby go wzięli w kamasze i zagonili na pole bitwy. Terminy gonią terminy, oka zmrużyć nie można, a szefostwo popędza i przypomina. W szkole jak na froncie – łatwo wejść na minę i podpaść przełożonemu.

Całe szczęście, wrzesień już za nami. Mam trochę zaległości z tego miesiąca, więc w tym tygodniu jeszcze będę tyrał po 12 godzin dziennie. Nie wyrobiłem się z napisaniem paru sprawozdań, dlatego teraz zaciskam zęby i piszę. Gdy już nadrobię zaległości, październik powinien być znośny. W połowie miesiąca jest Dzień Nauczyciela, czyli będzie miło. Wprawdzie obecnie nie obchodzi się tego święta tak hucznie jak przed laty, ale skromna uroczystość też cieszy. Niektórzy ucieszą się bardziej, gdyż dostaną nagrody, medale i kwiaty.

Po październiku przychodzi listopad, który w mojej szkole stoi pod znakiem próbnych matur. Część nauczycieli będzie tyrać poczwórnie, sprawdzać prace, pisać sprawozdania i programy naprawcze, ale za to w grudniu będzie lżej. Ten miesiąc bowiem należy do księży i tych nauczycieli, którym po drodze z religią. W grudniu bowiem zaprawiamy się w śpiewaniu kolęd oraz oczyszczamy dusze przed narodzinami Jezusa Chrystusa.

Może się to wydawać dziwne, ale mnie się podoba. Po pierwsze, trochę odetchnę po próbnych maturach, a po drugie, jak uczniowie źle napiszą, to ostatnia nadzieja w Panu Bogu. Zatem ćwiczenie się w pobożności nie zaszkodzi. Inaczej zresztą się nie da, gdyż w dzisiejszej szkole na zmianę: raz nauka, raz modlitwa, raz sprawdzian, raz apel ku czci poległych, raz próbna matura, raz konkurs kolęd i pastorałek. I tak to leci.