Podręczniki do sądu

Wydawcy podręczników chcą pozwać MEN z powodu prac nad darmowym e-podręcznikiem. Wiadomo, że przy ministerialnym projekcie pomogą uczelnie, m. in. za przedmioty humanistyczne weźmie się Uniwersytet Wrocławski, a za ścisłe Politechnika Łódzka. Wydawcy podręczników obawiają się, że zostaną na lodzie i stracą fortunę. Jaki rodzic kupi ich produkcję, gdy może mieć wszystko za darmo? Szykują więc pozew przeciwko MEN, oskarżając je o wprowadzenie monopolu na podręczniki (zob. info).

Trudno wyobrazić sobie, aby doszło do tego procesu. Oznaczałby on zerwanie wieloletniej współpracy między wydawcami a publicznymi instytucjami edukacyjnymi, takimi jak MEN, CKE czy OKE oraz paroma pomniejszymi. Do tej pory zdarzało się, że pracownicy ministerstwa i komisji egzaminacyjnych byli zatrudniani przez firmy produkujące podręczniki i wszelkie pomoce edukacyjne. Wydawcy korzystali z nazwisk i stanowisk, informując jawnie, że dana osoba jest szychą w jakiejś instytucji edukacyjnej. To miało być gwarancją dobrej jakości i pełnej zgodności z programem.

Urzędnicy sobie dorabiali do budżetowych pensyjek, rodzice płacili, interes się kręcił. W razie czego zwalano winę na szkołę i nauczycieli. Aż doszło do pewnej przesady. Wydawcy stali się tak pazerni, a MEN im to ułatwiało z jakiegoś niezrozumiałego powodu, że zamarł rynek podręczników używanych, a rodzice zostali zmuszeni do kupowania wciąż nowych wydań, bo tylko takie są zgodne z wciąż nową i jeszcze nowszą podstawą programową. Wydawcy nabijali sobie kasę, bezkarnie podwyższali ceny, autorzy z MEN, CKE, OKE itd. mieli okazję dorobić i chyba z chciwości zapomnieli, że została przekroczona granica finansowych możliwości Polaków.

Coraz więcej ludzi nie stać na podręczniki, a gdy mowa o tłumie wyborców, to sprawa zrobiła się polityczna. MEN nagle zmieniło front i ogłosiło, że wyda darmowe e-podręczniki do wszystkich przedmiotów, czyli założy wydawcom stryczek na szyję. Politycznie jest to decyzja prima. Jeśli rządowi uda się coś takiego zrobić, zyska wielkie poparcie wyborców udręczonych wielkimi kosztami edukacji dzieci.

Niestety, nie ma tak dobrze. Za MEN, jak za każdą instytucją, gdzie uprawia się politykę, ciągnie się przeszłość. A co, jeśli wydawcy naprawdę pójdą do sądu? Szans na wygraną nie mają żadnych, ale ile mogą napsuć krwi? Przecież podczas sprawy w sądzie może zostać wywleczonych tyle brudów, tyle tajemnic o wzajemnym wspieraniu się pracowników instytucji oświatowych i wydawców, że wyborcom szczęka opadnie i włos stanie dęba. A jak się okaże, że reformy oświaty były tylko po to, aby doić ludzi z pieniędzy? Wtedy zamiast politycznych korzyści z e-podręcznika będzie wielka klapa. Obawiam się, że MEN da się wydawcom wystraszyć i żadnego darmowego e-podręcznika nie będzie. Znowu po staremu ludzie będą płacić kupę pieniędzy i narzekać, że winni są nauczyciele i szkoła. Po co więc ryzykować?