Przepraszam, czy w tej szkole biją?

Zaskoczyły mnie wyniki policyjnych statystyk, wg których w ostatnim roku nastąpiło podwojenie przestępstw w szkołach (zob. źródło). Oczywiście, wszyscy boimy się tego, co wyprawia młodzież, jednak czym innym jest przeczucie, a czym innym nagie fakty, które zebrała policja.

Trochę inaczej wygląda to z perspektywy szkół. Wiele się robi, aby na teren placówki nie wkroczyła policja. Wybryki chuligańskie tłumaczy się np. młodzieńczym temperamentem albo ułańską fantazją, grubsze sprawy brakiem dyscypliny w domu albo małpim rozumem. Młodzież przecież musi się wyszumieć. Z punktu widzenia nauczycieli, a szczególnie dyrekcji, w szkole nie dzieje się nic, co usprawiedliwiałoby interwencję policji. W ogóle powiadomienie zewnętrznych służb to ostateczna ostateczność. Dopóki wszyscy są żywi, da się sprawę rozwiązać bez pomocy obcych osób. Tylko trup daje prawo do wykręcenia numeru 997.

A zatem w szkołach nie dzieje się nic, co powinno budzić niepokój. Dlatego niezmiernie dziwią mnie policyjne statystyki. Jeśli bowiem wg policji liczba przestępstw rośnie, to znaczy, że nie rośnie, tylko gwałtownie wybucha. Mamy wręcz do czynienia z silną erupcją przestępstw w szkole. Jeśli policja jest wzywana, to znaczy, że „trup ściele się gęsto”.