Okupacja szkoły i powstanie

Dawno nie słyszałem słowa „okupacja”. Tylko podczas nauki historii i słuchania opowieści weteranów. Kiedyś to okupowano, walczono, a obecnie ludziom jest wszystko jedno, szczególnie młodym. Dzisiaj dowiedziałem się, że „trwa okupacja szkoły” w Bytomiu (zob. tekst). Ciekawe, kto zaatakował placówkę edukacyjną – pomyślałem. Może kosmici? Okazało się, że szkołę okupują uczniowie. Około setki młodych osób nie chce jej likwidacji. Jak jest okupacja, to na pewno niedługo będzie powstanie. Byle tylko ludziom się chciało.

Dziwię się, że uczniowie nie uwierzyli władzy, która przekonuje, że musi zamykać szkoły. Nie uwierzyli ani w argumenty ekonomiczne (miasto zaoszczędzi miliardy), ani w demograficzne (ubyło 10 tysięcy uczniów). Wydaje się oczywiste, że szkoły trzeba likwidować. A jednak młodzi nie wierzą, więc okupują. Jeszcze jeden krok i będzie powstanie. Może nawet odzyskamy szkoły, które już zlikwidowano.

Ja też nie wierzę władzy. Jak mam wierzyć, gdy dziecku trudniej się dostać do przedszkola niż na studia, a uczelnia jest bliżej niż szkoła podstawowa? Jak mam wierzyć w argumenty władz, gdy widzę, że edukacja stała się zagłębiem wielkich dochodów dla całej masy firm? Jeszcze tylko usunie się jedną przeszkodę, czyli polikwiduje publiczne szkoły, a edukacja będzie prawdziwym eldorado dla biznesmenów. Tam, gdzie likwiduje się publiczną placówkę, zaraz wyrasta prywatna dla majętnych. Budżetowi jest trochę lżej, ale ludziom dużo ciężej. Niedługo za morze będziemy jeździli nie tylko do pracy, ale także po edukację. Chyba że okupacja szkół będzie trwać. A jak tego będzie mało, to przecież jest jeszcze powstanie.