Dyrektorzy szkół na celowniku

Jacy są nauczyciele, każdy widzi. Najwyższy czas zobaczyć, kto i jak nimi rządzi. Kim są dyrektorzy polskich szkół? Jakimi kwalifikacjami się legitymują? Jak traktują pedagogów? Olbrzymią porcję wiedzy i opinii na ten temat przynosi tekst Artura Zawiszy pt. „Szkoła dyrektorów” (zobacz materiał). Autor dowodzi, że mamy do czynienia z licznymi objawami postępującej demoralizacji dyrektorów.

Nie miałem i nie mam złych szefów. Złe były tylko pewne chwile, czasem bardzo złe. Różnice zdań, nieporozumienia, zatargi, świadomość, że dla przełożonego jestem tylko tyle wart, ile wykonywana przeze mnie praca, lekceważenie, drobne akty agresji, zwykle słowne, tarcia, konflikty o drobnostki, groźby itd. Każdy dobrze to zna. Zwykle nie dochodziło do gorszych czynów, gdyż – moja w tym zasługa – mam spóźniony refleks myślenia, czyli nie reaguję od razu na zaczepki, a po czasie jestem spokojniejszy, oraz – duża w tym zasługa dyrektorów – umieli nie tylko gadać, ale też słuchać (podczas słuchania słabnie emocjonalne zaangażowanie i do głosu zaczyna dochodzić zdrowy rozsądek). Właśnie te cechy uznaję za najważniejsze w kontaktach międzyludzkich, szczególnie na poziomie szef – pracownik, czyli nie być w gorącej wodzie kąpanym i umieć zamieniać się w słuch. Dotyczy to obydwu stron.

Z dyrektorowaniem jest jak z miłością – po kilku latach słabnie uczucie, a zaczyna się rutyna, pretensje, nieporozumienia i szukanie swego. Dlatego najlepsi są dyrektorzy świeżo po awansie. Można się w nich zakochać. Później chce już się tylko ryczeć. Artur Zawisza we wspomnianym tekście próbuje ustalić, czyja to wina. Myślę, że jak zawsze w wypalonej miłości – tylko i wyłącznie drugiej strony.