Kończymy z liberalizmem w edukacji

Kryzys spowodował, że kończy się moda na edukację liberalną. Podstawą liberalizmu jest zasada niekrzywdzenia ludzi, co w szkolnictwie oznacza równość praw wszystkich uczniów, równość nieuka i prymusa. W praktyce jest to nawet odczuwane jako wyższość ucznia słabego nad zdolnym. Zresztą wg liberalnej terminologii, ucznia słabego nie ma, dopuszczalne jest określenie „uczeń o specjalnych potrzebach edukacyjnych”.

Dzięki kryzysowi tak pojęta edukacja się kończy. Wracamy do idei, że nie wszyscy są równi, czyli do wyższości mistrza nad uczniem i prymusa nad głąbem. Dużo wody musi upłynąć, aby uczeń przerósł mistrza, a głąb poprawił się i zaczął zasługiwać na taki sam szacunek jak prymus. Kończymy z zasadami poprawności politycznej na lekcjach, wracamy do czasów, kiedy język nauczyciela odbijał stan faktyczny kompetencji uczniów. Jeśli uczeń jest leniem, obibokiem, głąbem i nieukiem, to należy mu to dosadnie uświadomić. Kończymy z liberalnymi metodami, które nakazywały tak manipulować słowami i znaczeniami, aby uczeń w swojej niekompetencji nie poczuł się urażony. Kryzys każe mówić młodzieży prosto z mostu, co sobą reprezentuje i jaki los ją czeka w przyszłości z takim zasobem kompetencji.

Nie piszę tego tekstu jako zwolennik końca liberalizmu w edukacji. Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć po tym, co widzę i słyszę. Jeszcze się zastanawiam, czy przypadkiem się nie przesłyszałem. Czy naprawdę kryzys ekonomiczny zmieni edukację na tyle, że skończymy z belferską elastycznością, która każe hołubić każdego ucznia bez względu na jego stosunek do nauki? Czy naprawdę przestaniemy bawić się w edukację, a zaczniemy po bożemu oddzielać ziarno od plew? Przestaniemy się czarować i powiemy, że uczniowie dzielą się, tak samo jak pracownicy, na lepszych i gorszych? Nieuków wyślemy do kozy, a w pierwszych ławkach posadzimy prymusów?