Urlopy prawdziwe czy fałszywe?

Media alarmują, że nauczyciele masowo korzystają z urlopów dla poratowania zdrowia. Znaczy się, doją budżet, jak tylko się da, dlatego należy cwanych belfrów skontrolować. Patrzę na swoją szkołę oraz na placówki, gdzie uczą przyjaciele, i w ogóle nie widzę tego zjawiska. Owszem, zdarzy się pojedynczy przypadek, ale nie w skali, która kosztuje miliony.

W liceum, w którym pracuję, od 16 lat tylko jeden nauczyciel był na urlopie zdrowotnym. Miało to miejsce w roku 1995. Od tego czasu nikt nie korzystał z tej możliwości. Albo nauczyciele w mojej szkole są wyjątkowo dobrego zdrowia, albo w ogóle nie są cwani, albo też proceder wcale nie jest tak straszny, jak go malują dziennikarze.

Czytam, że z urlopu korzystają nauczyciele, którym grozi zwolnienie z pracy (zob. materiał). W ten sposób próbują przeczekać trudne chwile. Podobno nawet dyrektorzy szkół nakłaniają swoich pracowników, aby załatwili sobie urlop. Jeśli to prawda, aż dziwi bierze, że dziennikarze nie prowadzą śledztwa i nie próbują wytropić konkretnych sprawców zamieszanych w ten proceder – lekarzy i nauczycieli.

Informacja, że jakiś urząd będzie prześwietlał nauczycielskie urlopy, rodzi pytanie, co ten urząd robił do tej pory. Przecież zadaniem pracodawcy jest prześwietlać takie rzeczy na bieżąco i natychmiast. Po czasie to magistrat może sobie prześwietlać pracę własnych urzędników odpowiedzialnych za kontrolę zwolnień lekarskich i skierowań na urlopy. Mam wrażenie, że magistrat zawalił robotę, a teraz próbuje obarczyć winą innych i w tym celu organizuje polowanie na czarownice.