Antysemityzm oświecony

Wychowanie przez ośmieszanie to sprawdzona metoda pedagogiczna. Nauczyciel, który drwi z ucznia, zyskuje poklask klasy. Obrona napiętnowanego kolegi zdarza się rzadko, ale się zdarza. Wtedy przestaje być śmiesznie, a zaczyna się horror. Wolę jednak horror niż szkołę na opak.

Wszedł na moją lekcję niespodziewanie pewien nauczyciel. Miał sprawę, to też się zdarza. Jednak gość wszedł w rolę gospodarza i zamiast załatwić sprawę, objął spojrzeniem klasę i wytropił nieprawidłowość. Zauważył mianowicie ucznia w czapce (a było cholernie zimno, gdyż jeszcze nie grzeją). Nauczyciel zwrócił mu uwagę, mówiąc: „Co to, jesteś w synagodze czy co? Nie wiesz, że w szkole trzeba zdjąć czapkę?”. Klasa w ryk, uczeń cały w pąsach.

W tym momencie znalazłem się w sytuacji tragicznej, w której to każda reakcja będzie zła. Złem będzie zarówno milczenie, jak i zabranie głosu. Bo co można powiedzieć, gdy inny pedagog wychowuje ucznia przy pomocy metod, które są dla mnie całkowicie nie do przyjęcia? Zresztą sytuacja nie byłaby aż tak tragiczna, gdyby to się zdarzyło pierwszy raz. Niestety, w polskich szkołach byłem już świadkiem stosowania podobnych metod, np. jak uczniowi, który zapuścił brodę, zwracano publicznie uwagę, aby nie robił z siebie Żyda. Tak więc sytuacja była tragiczna do potęgi, gdyż powtarzana i utrwalana.

Nie będę opisywał, jak zareagowałem, ponieważ nie chcę, aby ktoś brał ze mnie przykład. W każdym razie była to reakcja niepedagogiczna, bowiem opierała się na zasadzie oko za oko i ząb za ząb. Usprawiedliwiam się argumentem, że skoro zrobiono z mojej sali synagogę, to tym samym upoważniono mnie do zachowań starotestamentowych.