Stara krew

Wakacje sprzyjają spotkaniom ze starymi znajomymi, często gęsto także nauczycielami. Mnie dane było uczestniczyć w rodzinnej uroczystości, podczas której pojawili się nauczyciele, którzy pracę w szkole zaczęli w latach 50. i kontynuowali ją do końca PRL. Teraz są w wieku Matuzalema i z łezką w oku wspominają, jak dawniej wyglądała ich praca. A było wspaniale. Ja mogę tylko pozazdrościć.

Przede wszystkim zostali zatrudnieni w wielkiej masie, w tym samym roku przybyło do szkoły kilkunastu nowych nauczycieli w podobnym wieku, tj. tuż po studiach. To daje poczucie siły, znaczenia, ważności. Wytworzyły się między nimi silne więzy i przetrwały do dziś. Ja nie mam takiego doświadczenia. W roku, w którym pojawiłem się w XXI LO w Łodzi, czyli w 1995, zatrudniono dwie nowe osoby, mnie i jeszcze jedego nauczyciela. Ani ja nie byłem od razu po studiach, ani on. Między nami była kilkuletnia różnica wieku. Potem przez kolejnych kilkanaście lat pracy w tym samym miejscu nigdy nie wiedziałem, aby zatrudniano większą grupę, zawsze pojedyncze osoby, w różnym wieku, zresztą coraz starsze. Kiedy więc ostatnio pojawiła się prawie 30-letnia nauczycielka, powiało młodością. Widziałem też, jak z przerażeniem rozgląda się ona za kimś młodszym w gronie. Niestety, dopływu świeżej krwi prawie nie ma. Jeśli się trafia, to w małej dawce. Kupą młodych nie zatrudnia się wcale.

Nic więc dziwnego, że więzy między nauczycielami są kruche, zwykle są to przyjaźnie biesiadne. Spotykamy się na imprezach, wychodzimy razem na piwo, zapraszamy się do mieszkań, jednak wszystko to bardzo nietrwałe. Wystarczy, że ktoś zmieni pracę, a słuch o nim ginie. Taka osoba potrafi wyjść ze szkoły i nigdy więcej nie wrócić. A przecież chodziła z nami na piwo, bywała na imprezach, jeździła na działki itd. Inni po odejściu przyjdą raz czy dwa do szkoły, pogadają, ale potem też znikają. Skończyły się biesiady, wspólne wychodzenie po pracy na piwo, skończyła się też znajomość.

Ciepło zrobiło mi się na sercu, gdy uczestniczyłem w spotkaniu nauczycieli, którzy znają się i spotykają od – wcale nie przesadzam – ok. 60 lat. Najpierw była to przyjaźń w szkole i po szkole, potem już bez szkoły, na emeryturze. Praca się skończyła, ale przyjaźń pozostała. Podawałem kawę i herbatę, kroiłem ciasto, usługiwałem z ochotą, ale przede wszystkim słuchałem opowieści o ludziach, którzy w pracy stanowili siłę.