Wypadek na koloniach – wychowawcy trzeźwi

Słucham od rana informacji o nieszczęśliwym wypadku na koloniach. Z balkonu, z wysokości ok. 10 metrów, spadł chłopiec. W stanie ciężkim trafił do szpitala. W wiadomościach podkreśla się fakt, że „wychowawcy w momencie wypadku byli trzeźwi” (zob. info). Mówiono o tym w radiu, pisano w internecie, zapewne trzeźwych opiekunów pokaże telewizja. A czy w ogóle mogło być inaczej? Czy wychowawcy mogli być pijani?

Zadaję to pytanie co roku studentom pedagogiki. Pytam, czy nauczyciele, którzy jeździli z nimi na szkolne wycieczki, byli trzeźwi. I wtedy zaczyna się niekończąca opowieść o niezwykłych stanach opiekunów wycieczek i kolonii. Pytam czasem nauczycieli, czy studenci mówią prawdę, czy też fantazjują. Trudno bowiem uwierzyć w brak instynktu samozachowawczego opiekunów. W każdym razie informacja, że wychowawcy byli trzeźwi (w momencie wypadku), to naprawdę niezwykły news.

Mnie się kiedyś przydarzyła taka historia, że znalazłem się w sytuacji wyboru tragicznego. Otóż byłem wtedy opiekunem wycieczki do Zakopanego. W tym samym ośrodku zakotwiczyła się grupa z Poznania. W niedługim czasie opiekunowie przyszli się poznać ze mną i moim kolegą i na powitanie przynieśli pół litra. Wtedy na własnej skórze odczułem, co to znaczy, gdy każdy wybór jest zły. Co należało zrobić w takiej sytuacji: odmówić czy wypić? W związku z dzisiejszym wypadkiem chyba najpierw należałoby sprawdzić, na jakiej wysokości są balkony.

Nie chcę żartować, bo sprawa jest poważna. Po prostu zdumiało mnie powtarzanie w mediach informacji, że „wychowawcy w momencie wypadku byli trzeźwi”. W tych słowach czuć drugie dno i potworną ironię. Pamiętam jak dziś słowa koleżanki, starego belfra, która powiedziała mi w pierwszym roku mojej pracy: „Doświadczenie uczy, że na wycieczce przed godziną pierwszą w nocy nie należy brać alkoholu do ust. Od tej zasady nie ma wyjątku. Chyba że dzieci wcześniej pójdą spać. Ale na to lepiej nie licz”.