Standaryzacja matury

Z dzisiejszego tekstu „Matura do poprawki” można się dowiedzieć, że urzędnicy CKE chcą dobrze, ale uczniowie nie dają. Na przykład spisują zadania podczas standaryzacji. Dziwne, że w ogóle wiedzą, w jak ważnym sprawdzianie uczestniczą. To niezwykłe, iż są w pełni świadomi, że mają przed sobą zadania, które za rok-dwa będą na prawdziwej maturze. W takiej sytuacji nawet św. Franciszek by spisał.

W tekście Aleksandry Pezdy można przeczytać, że zdaniem urzędników CKE podczas przygotowywania testów maturalnych „istnieje kilka niepisanych zasad, np. uczniom nie mówi się, że biorą udział w standaryzacji”. Niepisane zasady to inaczej dżentelmeńska umowa. Jestem niezmiernie zdziwiony, że takie reguły obowiązują w pracy. Przecież testy nie są przygotowywane za darmo, tylko podatnik wydaje na nie grube miliony. Skoro tak, to nie powinno być żadnej dżentelmeńskiej umowy, tylko umowa o dzieło bądź inna forma zatrudnienia. Wtedy można by spisać warunki umowy. A jednak nauczyciele zaangażowani są na zasadzie dżentelmeńskiej umowy, czyli pracują za friko (wynagrodzenie biorą eksperci CKE), ale mogą być dumni z tego, w jak ważnym dziele uczestniczą.

Niestety, chyba duma im nie wystarcza. Chcą, aby inni ich podziwiali i szanowali. Chociaż nikogo nie torturuję, żeby wyznał mi, czy bierze udział w standaryzacji matur, to jednak dobrze wiem, kto się tym zajmuje. Ludzie się chwalą na prawo i lewo. O żadnej tajemnicy nie może być mowy. Kiedy w mojej szkole była przeprowadzana standaryzacja zadań z pewnego przedmiotu, to wszyscy o tym wiedzieli. Sami uczniowie mówili mi, że w tym dniu nie mogą być do mojej dyspozycji, ponieważ biorą udział w standaryzacji. Doprawdy, do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego wszyscy o tym wiedzieli, skoro nauczycieli obowiązuje dżentelmeńska umowa. Z tego, co wiem, podobnie było w innych szkołach. Dlatego na miejscu CKE wyrzuciłbym wszystkie standaryzacje z ostatnich lat do kosza i zaczął pracę nad maturą od nowa.