Matura jako fucha

Co roku maturę prześladują błędy. Także w tym roku twórcy testów nie zaskoczyli. Pokręcili arkusz z języka polskiego na poziomie podstawowym (zob. info). Teraz Tadeusz Mosiek, dyrektor p. o. Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, przeprasza i zapewnia, że maturzyści na błędach nie stracą. Wszystkie odpowiedzi zostaną uznane za poprawne (zobacz przeprosiny).

Błędy to rzecz ludzka. Jednak egzamin państwowy to nie jest sprawa błaha. Jak podaje w najnowszym numerze „Polityki” Joanna Podgórska („Ucz się pod klucz”, s. 14), nad testami z wszystkich przedmiotów pracuje 450 ekspertów, co kosztuje budżet co roku 50 milionów zł (chodzi tylko o wynagrodzenia dla samych ekspertów). Wychodzi ponad 100 tys. zł na głowę. Czy za takie pieniądze nie można się przyłożyć?

Przeciętnie test z jednego przedmiotu przygotowuje około 20 ekspertów oraz kilkoro nauczycieli współpracujących z OKE. W skład zespołu wchodzą praktykujący nauczyciele (ich wynagrodzenie jest symboliczne i wynosi kilkaset zł, a często nic), pracownicy OKE (wynagradzani są wg umowy o pracę) oraz zewnętrzni eksperci (zgarniają resztę), np. profesorowie z uczelni. Jak to możliwe, że tak doskonale dobrany zespół wypuszcza chałturę?

Uważam, że przyczyna tkwi przede wszystkim w anonimowości zespołu. Otóż nazwiska autorów są niejawne. Wprawdzie wszyscy podpisują się pod testem, że go sprawdzili, jednak robią to bez poczucia konsekwencji. W razie czego nikt się nie dowie, że gamoniem odpowiedzialnym za dany arkusz jest ten konkretny profesor. Rozumiem, że wszystkich autorów testu nie należy ujawniać, jednak przewodniczący zespołu powinien być jawny. Powinien swoim nazwiskiem i tytułem naukowym ręczyć za jakość pracy.

Kilka lat temu uczestniczyłem w rozmowie z pewnym uczonym właśnie na temat matury. Najpierw mocno skrytykowałem test maturalny, a potem zapytałem, czy wie, kto go tworzył. Wtedy profesor odpowiedział z rozbrajającą miną, że sam brał w tym udział. Zmieszałem się okropnie, natomiast mój rozmówca ani trochę. Oczekiwał, że zrozumiem, iż wszyscy gdzieś dorabiamy. W Polsce, aby żyć na jako takim poziomie, trzeba brać każdą fuchę. Przygotowywanie testów maturalnych to nic innego jak typowa fucha. A z fuchami tak już bywa, że raz wychodzą dobrze, a innym razem zmęczenie daje o sobie znać i człowiek coś spieprzy.

Niestety, przykład idzie z góry. Najpierw twórcy testów maturalnych chałturzą, że aż miło. Potem w ich ślady idą egzaminatorzy i sprawdzają na akord w soboty i niedziele od rana do nocy. Aby szybciej. W razie wątpliwości, na korzyść ucznia. Niech uczeń skorzysta, co to komu szkodzi, byle mieć robotę za sobą. Trudno się zresztą dziwić, że egzaminatorzy chałturzą. Testu spapranego u źródeł, czyli przez samych twórców zadań, nie da się już naprawić.